NBA: Niespodzianka w Staples Center, Rakiety wygrywają z Jeziorowcami!

Houston Rockets awansowali do półfinału Konferencji Zachodniej po raz pierwszy od 1997 roku. W rywalizacji z Los Angeles Lakers nikt jednak nie dawał im większych szans. Tymczasem już w pierwszym meczu podopieczni Ricka Adelmana sprawili dużą niespodziankę i pokonali faworyzowanych Jeziorowców na ich własnym parkiecie. W drugim meczu poniedziałkowej nocy Orlando Magic z Marcinem Gortatem w składzie zwyciężyli na wyjeździe Boston Celtics.

Jacek Konsek
Jacek Konsek

Los Angeles Lakers wygrali dziewięć ostatnich meczów we własnej hali. Co więcej, zwyciężyli Houston Rockets cztery razy w sezonie zasadniczym. Wszystko więc przemawiało za Jeziorowcami, którzy przystępowali do tej rywalizacji z atutem własnego parkietu. Od początku jednak można było zauważyć, że Rakiety łatwo skóry nie sprzedadzą. Ich świetna postawa to zasługa przede wszystkim Yao Minga oraz Rona Artesta, który siał postrach nie tylko skutecznymi akcjami, ale także nową fryzurą.

Rozpoczęło się pechowo dla gospodarzy, ponieważ Andrew Bynum w nieco ponad dwie minuty złapał dwa faule. Rywalizacja na parkiecie była wyrównana, a niekiedy nawet wyjątkowo niebezpieczna. Przekonał się o tym Shane Battier, który został uderzony łokciem przez Sashę Vujacicia i musiał opuścić plac gry. Po raz pierwszy Rakiety dały znać o sobie w końcówce drugiej kwarty, kiedy to po skutecznych akcjach objęły 8-punktowe prowadzenie.

Po przerwie Jeziorowcy wzięli się do odrabiania strat, choć ani razu nie potrafili na dobre odzyskać prowadzenia. W trzeciej odsłonie brylował Kobe Bryant, który w całym meczu uzbierał 32 punkty. Kluczowym momentem meczu okazała się końcówka czwartej kwarty. Wówczas po starciu Bryant z Mingiem, chiński środkowy musiał opuścić na chwilę parkiet. To nie wpłynęło na postawę teksańskiego zespołu, do końca grającego uważnie i rozsądnie. - Mój zespół rozegrał naprawdę dobry mecz. Wyszliśmy na parkiet z aktywnym nastawieniem. Sądzę, że Ron Artest i Shane Battier wykonali świetną robotę w defensywie przeciwko Kobe’emu Bryantowi. Każdy z nasz grał bardzo altruistycznie - przyznał Yao.

Boston Celtics niedawno zakończyli niesamowicie wyczerpującą i trudną serię przeciwko Chicago Bulls. Po dwóch dniach odpoczynku obrońcy tytułu przystąpili do kolejnej, równie ciężkiej batalii. Do TD Banknorth Garden zawitali Orlando Magic, już z Dwightem Howardem w składzie. "Superman" nie mógł wystąpić w ostatnim meczu przeciwko Philadelphii 76ers z powodu uderzenia łokciem Samuela Dalemberta. Tym razem Howard pojawił się w wyjściowym składzie i 16 punktami oraz 22 zbiórkami był jednym z ojców wygranej.

Obie drużyny przystąpiły do tej rywalizacji osłabione. Boston jak wiadomo bez Kevina Garnetta, z kolei Magicy bez Courtney’a Lee. To właśnie goście w pierwszej połowie narzucili rywalowi swój styl gry. Pod koszami nie do zatrzymania był Howard, a na dystansie swoje strzeleckie umiejętności pokazywali Lewis, Turkoglu i Pietrus. Przewaga Orlando zaczęła szybko rosnąć, a na początku drugiej połowy wynosiła aż 28 punktów - 65:37.

Dopiero wtedy obudzili się mistrzowie NBA. Seria rzutów trzypunktowych poderwała zespół oraz 18-tysięczną widownię, która jeszcze w przerwie dawała upust swoim emocjom w postaci buczenia. Celtowie momentalnie zbliżyli się na odległość kilku punktów, a gracze Orlando wyglądali na totalnie zmieszanych i nieświadomych powagi całej sytuacji. Regularnie punktujący do tej pory Lewis i Turkoglu nie potrafili ani razu przedziurawić kosza rywali. Na ich szczęście w samej końcówce J.J. Redick dwukrotnie znalazł się na linii rzutów wolnych, gdzie zapewnił zwycięstwo koszykarzom z Florydy.

W związku ze świetną postawą Howarda, mało czas na parkiecie spędził Marcin Gortat. Nasz rodak występował przez nieco ponad 4,5 minuty. W tym czasie zdobył jednak 4 punkty (1/1 z gry, 2/2 z linii rzutów wolnych) i zbiórkę.

- Gdybyśmy grali do końca meczu, tak jak w drugiej połowie... Niezwykle ciężko jest grać, kiedy się przegrywa. My to zrobiliśmy, ale ostatecznie polegliśmy - powiedział Glen Davis, środkowy Bostonu. W szeregach gospodarzy strzelecką indolencję zaprezentowali Ray Allen i Rajon Rondo, trafiając w sumie 4 z 24 rzutów z gry. Dodatkowo, rozgrywający Celtów popełnił aż 7 strat.

- W ostatnich 16 minutach oni nas rozgromili. Chcieliśmy jak najdłużej utrzymywać się przy piłce, ale nie można tak robić w meczach tego typu. Szczególnie w play off, gdzie drużyny cały czas walczą i starają się powrócić do meczu - analizował Stan Van Gundy, szkoleniowiec Orlando. Kolejny mecz już w środę, ponownie na parkiecie w Massachusetts.

Boston Celtics - Orlando Magic 90:95
(P. Pierce 23, R. Rondo 14 (10 zb), G. Davis 12 - R. Lewis 18, M. Pietrus 17, D. Howard 16 (22 zb))

Stan rywalizacji: 1:0 dla Orlando Magic

Los Angeles Lakers - Houston Rockets 92:100
(K. Bryant 32, P. Gasol 14 (13 zb), A. Bynum 10 - Y. Ming 28 (10 zb), R. Artest 21, A. Brooks 19)

Stan rywalizacji: 1:0 dla Houston Rockets

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×