4 kwarty z gwiazdą: Marko Milić

Jako siedemnastolatek załapał się do pierwszego składu Olimpiji Lublana, a zaledwie cztery lata później biegał już po parkietach NBA. Za oceanem wielkiej kariery nie zrobił, więc wrócił do Europy by w ciągu kilku lat zdobyć Mistrzostwo Hiszpanii i Słowenii, Wicemistrzostwo Włoch czy Puchar ULEB, a także brązowy medal Final Four Euroligi. Marko Milić, bo o nim mowa, udzielił wywiadu z cyklu "4 kwarty z gwiazdą" specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy w sezonie 1992/1993 po raz pierwszy zobaczył go Zmago Sagadin, człowiek-legenda i główny architekt słoweńskiego basketu, wiedział, że za kilka lat będzie o tym zawodniku głośno. Dlatego już dwa lata później, nie zważając, że zaledwie 17-letni Marko Milić ma za sobą dopiero jeden udany sezon w słabym Triglavie Kranj (16,7 punktu, 7,8 zbiórki i 4 asysty), postanowił sprowadzić utalentowanego koszykarza pod swoje skrzydła, do Olimpiji Lublana. Transfer ten był spełnieniem marzeń młodego zawodnika, który pod bacznym okiem Sagadina rozwijał swoje umiejętności. W debiutanckim sezonie w barwach wielokrotnego mistrza Słowenii, Milić udowodnił swój nieprzeciętny talent (9,7 punktu i 3,2 zbiórki). W kolejnych latach kontynuował dobrą passę czego efektem było Mistrzostwo Słowenii (1996) oraz trzecie miejsce w Final Four Euroligi w Rzymie (1997). Natomiast w 1995 roku mierzący 199 cm wzrostu koszykarz otrzymał po raz pierwszy powołanie do seniorskiej reprezentacji swojego kraju.

Nic więc dziwnego, że po efektownie grającego skrzydłowego pod koniec ubiegłej dekady upomniały się kluby NBA. W 1997 roku został wybrany w drafcie przez Philidelphia 76ers z numerem 34, lecz szybko przekazano go do Phoenix Suns, gdzie zagrał 33 mecze (2,8 punktu). Ogółem w NBA wystąpił w 44 spotkaniach (średnio 2 oczka). Częściowo brak zaufania ze strony trenerów amerykańskich, a częściowo nieustanne kontuzje ścięgien w kolanie czy złamanego nosa zamknęły koszykarzowi drogę do NBA.

Niezrażony niczym Słoweniec powrócił do Europy i trzeba przyznać, że był to najlepszy ruch z możliwych. W ciągu kilku lat zagrał w wielu czołowych klubach Starego Kontynentu takich jak: Real Madryt, Fortitudo Bolonia, Virtus Bolonia, Scavolini Pesaro czy Euro Roseto. Z tym pierwszym klubem wywalczył Wicemistrzostwo (2001) oraz Mistrzostwo Hiszpanii (2007) oraz zwyciężył w Pucharze ULEB (2007). Podczas swojej przygody we Włoszech udało mu się natomiast zdobyć wicemistrzostwo kraju z ekipą Fortitudo (2002), a gdy sezon później grał dla Euro Roseto, osiągnął średnią punktową 15,1 oczka w LEGA 1.

W 2007 roku 29-letni wówczas zawodnik, który rok wcześniej po 11 latach zakończył przygodę z reprezentacją Słowenii (pięciokrotnie uczestniczył w Mistrzostwach Europy, a raz na Mistrzostwach Świata), postanowił wrócić do swojego ukochanego i zarazem pierwszego profesjonalnego klubu - Olimpiji. W sezonie 2007/2008 notował średnio 15,6 punktu w Eurolidze, a jego drużyna zwyciężyła w Mistrzostwach Słowenii. Obecnie Milić ponownie miewa problemy z kolanem i dlatego, jak sam podkreśla, jego kariera zbliża do nieuchronnego końca. Kibice w całej Europie nie wierzą jednak w jego słowa i nadal widzą w nim zawodnika, który kilkanaście lat temu w fantastycznym stylu wygrał konkurs wsadów w Meczu Gwiazd ligi słoweńskiej przeskakując nad samochodem czy w jednym ze spotkań euroligowych rozbił, przy wsadzie, tablicę w drobny mak.

Marko Milić przeskakuje nad samochodem

Marko Milić rozbija tablicę

PRZEDSTAWIENIE:

1. Nazywam się… Marko Milić i naprawdę nie mam pojęcia dlaczego rodzicie wybrali dla mnie to imię. Wiem, że mój ojciec, Vladimir, nie chciał by syn nazywał się jakoś staromodnie, tak jak on sam, a że akurat pod koniec lat 70-tych imię "Marko" był na topie to cóż... Stało się i tyle (śmiech). Ale lubię swoje imię, mimo, że jest bardzo powszechne w moim kraju.

2. Urodziłem się… w pięćdziesięciotysięcznym miasteczku Kranj, które leży niedaleko stolicy mojego kraju, Lublany, w której mieszkam na co dzień. Jednakże nadal kiedy tylko mam okazję wracam do swojego domu, do mamy i siostry, które cały czas żyją tam w mieszkaniu, w którym się wychowałem. Cały czas mam tam wielu przyjaciół i kiedy tylko jestem w Kranj, zawsze ich odwiedzam.

3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… miałem jakieś głupoty w głowie (śmiech). Byłem największym dowcipnisiem w rodzinie i wśród kolegów, znajomych, a dzień bez jakiegoś żartu uważałem za dzień stracony. Kawały robiłem wszystkim i wszędzie, czy to na treningu czy gdzieś na ulicy. Cóż, w tej kwestii chyba niewiele się zmieniło. Ponadto, byłem dzieckiem, któremu nie zamykała się buzia. Nie, nie z powodu gadulstwa - z powodu obżarstwa (śmiech)! Gdyby nie koszykówka, to dzisiaj wyglądałbym zupełnie inaczej. Jedzenie to moja druga pasja, można powiedzieć.

4. Teraz, kiedy jestem starszy… czuję się odpowiedzialny za moją rodzinę i to jest zasadnicza różnica w porównaniu z przeszłością. Myślę, że jestem dobrym ojcem; moje córki, Tara i Ela, mogą robić ze mną co tylko im się podoba, a i tak nie umiem na nie krzyknąć (śmiech). Często razem się bawimy i wygłupiamy.

5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Drażen Petrović oczywiście. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z basketem, on akurat był w szczytowej formie swojej kariery. Jego śmierć to nieodżałowana strata nie tylko europejskiej, ale światowej koszykówki. Oczywiście w tamtym czasie, pod koniec lat 80-tych czy na początku 90-tych nie dało się nie zauważać Micheala Jordana. On również był wielki.

POCZĄTKI:

1. W koszykówkę zacząłem grać… w zespole Triglav Kranj. Dużo wcześniej jednak trenowałem lekką atletykę, oczywiście ze względu na mojego ojca, Vladimira Milicia, dawno temu był mistrzem starej Jugosławii w pchnięciu kulą. Szybko jednak rozstałem się z tą dyscypliną w imię koszykówki. Niebagatelną rolę odegrał w tej kwestii mój późniejszy przyjaciel i dyrektor sportowy Olimpiji Lublana, Janez Rajgelj, który przekonał moją mamę, że to jest sport idealny dla mnie. Okazało się, że miał rację bo mając zaledwie 15 czy 16 lat, zostałem włączony do podstawowej kadry zespołu.

2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… bardzo wysoko skakałem (śmiech)! Ale naprawdę tak było. To chyba było uwarunkowane genetycznie, bo nigdy nie miałem problemu z tym by wsadzać piłkę do kosza. Zresztą, w Internecie do tej pory krążą filmiki z moimi nagraniami, jak przeskakuję samochód czy dewastuję przypadkiem różne przedmioty. Fajne wspomnienia (śmiech). Poza tym wybrałem koszykówkę, gdyż bardzo lubiłem całą tą otoczkę towarzyszącą meczom. Przebieranie się w strój, mobilizacja, okrzyki i wszystko to, co działo się wokół.

3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… Zmago Sagadin - mój pierwszy trener w Olimpiji Lublana. Zmago był z jednej strony okropny, nienawidziłeś go za wszystko i na każdym treningu chciałeś go zabić. Prawdziwy tyran, lecz z drugiej strony murem stał za swoimi zawodnikami i robił wszystko, by z meczu na mecz, z treningu na trening stawali się lepszymi graczami. Wykonywał wielką pracę z młodymi koszykarzami. To on jako pierwszy wpoił mi podstawy i postawił na mnie. Nigdy mu tego nie zapomnę.

4. Kiedy byłem młodszy chciałem przerwać przygodę z koszykówką po… bardzo słabych meczach w moim wykonaniu. Zdarzało się, że byłem tak zdołowany po słabszym występie, że nie chciało mi się nawet jechać z szatni do domu. Dobijały mnie też różne kontuzje, z którymi od zawsze miałem problemy. A to mniejsze, a to większe, ciągle się mnie imały. Dlatego czarne myśli często przychodziły mi do głowy, ale zawsze znalazł się ktoś, kto wiedział jak mnie pocieszyć.

5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… Olimpiji Lublana i w NBA. Dlatego dzisiaj jestem bardzo dumny ze swojej kariery, właśnie w kontekście spełnienia tych dwóch marzeń z dzieciństwa. Do Olimpiji trafiłem jako siedemnastolatek, a już cztery lata później po raz pierwszy wybiegłem na parkiet w NBA. To było coś niesamowitego, że potrzebowałem zaledwie kilku lat, by zrealizować swoje sportowe pragnienia. Oczywiście sporo w tej kwestii miało do powiedzenia szczęście. Zwykłe szczęście, bo można być świetnym koszykarzem, ale bez szczęścia daleko się nie zajdzie. Ponadto zawsze chciałem zagrać w jakimś silnym europejskim klubie. Nie pragnąłem tego tak bardzo, jak gry w Olimpiji i NBA, ale pragnąłem. Kiedy w 2000 roku zadzwonili do mnie z Realu Madryt nie miałem żadnych wątpliwości.

DOŚWIADCZENIE:

1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… kiedy jeszcze... nie grałem profesjonalnie w koszykówkę (śmiech). Będąc młodszym juniorem czy kadetem zespołu Triglav Kranj w jednym z meczów rzuciłem 38 punktów. Z następnych lat również kilka spotkań zostało w mojej pamięci, jak chociażby z roku 1997, kiedy grając w Olimpiji, pokonaliśmy słynną Barcelonę. Przypominam sobie również kilka meczów w barwach Scavolini, Foritudo czy Virtusu, a także spotkanie z zeszłego sezonu przeciwko CSKA. Na dwadzieścia sekund przed końcem był remis 72:72. Wówczas zdecydowałem się na wejście na kosz i rzucając przez ręce mojego serdecznego kolegi, Matjaza Smodisa, trafiłem na 0,8 sekundy przed końcową syreną. To było wspaniałe uczucie, a Matjaz bardzo długo mi wypominał ten rzut (śmiech).

2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… niestety nie wybiorę tylko jednego. Z prostej przyczyny - było ich za dużo (śmiech). Bardzo często rozgrywałem słabe mecze, gdy wracałem na parkiet po kontuzjach. Trochę to trwało zanim ponownie grałem tak, jakbym tego chciał.

3. Największy sukces mojego życia to… zdecydowanie trzecie miejsce podczas Final Four Euroligi w Rzymie w 1997 roku. W meczu o brązowy medal przeciwko ASVEL Villeurbanne rzuciłem 17 punktów. Nasz sukces był zupełnie nieoczekiwany i zaskakujący. Bardzo miło wspominam również grę na Mistrzostwach Świata w Japonii w 2006 oraz zwycięstwo w Pucharze ULEB z Realem Madryt.

4. Największa porażka mojego życia to… nie było takiej. Było wiele porażek, ale żadna nie utkwiła mi w głowie w sposób szczególny.

5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… Olimpija Lublana, ponieważ robiono tam wszystko, żebym czuł się jak wychowanek tego klubu. Wyróżniłbym jeszcze Real ze względu na organizację, która była i jest na poziomie NBA. No i ze względu na sławę, renomę, historię i tradycję tego klubu.

PRZYSZŁOŚĆ:

1. Obecnie mam… 31 i chciałbym grać jeszcze przez dwa lata. Wiem, że to mało, ale ja naprawdę zaczynam być zmęczony ciągłymi kontuzjami czy mniejszymi urazami, które zawsze stopowały mój rozwój. Chyba, że będę czuł się na tyle silny fizycznie, bo z nastawieniem mentalnymi nigdy nie miałem problemów, to może pogram trochę dłużej.

2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… zostać przy koszykówce. Z tym, że będzie to jakiś rodzaj pracy z dziećmi. Dwa lata temu założyłem szkółkę wakacyjną dla dzieci i młodzieży i muszę przyznać, że nie spodziewałem się aż tak sukcesywnego progresu. Interesuje mnie również sportowe zarządzanie i marketing, więc może coś w tym kierunku? Na pewno połączę koszykówkę z biznesem.

3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… sączącego koktajle i drinki z parasolkami gdzieś na Karaibach. Albo jeszcze inna wizja - pałaszującego makaron z sosem i serem w jakiejś wiejskiej restauracyjnie w Toskanii. O, tak! Zawsze lubiłem dobrze zjeść, więc po zakończeniu kariery sobie odbiję (śmiech).

4. Marzę, że pewnego dnia… będę po prostu szczęśliwy. Nie mam jakichś wielkich marzeń. Chcę być szczęśliwy i mieć szczęśliwą rodzinę.

5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… niczego nie będę żałował ponieważ, póki co, odpukać, wszystko w moim życiu układa się tak, jakbym sobie tego życzył. Nie jestem chciwym człowiekiem, nie potrzebuje wielu rzeczy by być szczęśliwym, więc może to jest recepta? Może, jeśli już naprawdę musiałbym wybrać, chciałbym wygrać Euroligę z Olimpiją albo Realem, bądź też Mistrzostwo Europy ze Słowenią. To nigdy się nie zdarzyło, ale nie byłem szczególnie zdeterminowany, żeby sprawić by tak się stało. A ciężko żałować czegoś, do czego się solidnie nie przyłożyło.

W następnym odcinku: Nik Caner-Medley - Cajasol Sewilla

Komentarze (0)