- Poznałem go, mieszka 300 metrów od nas, właśnie patrzę na jego dom. Zupełnie normalny, przystępny człowiek - mówi nam ze śmiechem Michał Hlebowicki.
O kim? O prezydencie Łotwy - Raimondasie Vejonisie. Polski koszykarz... grał z nim w streetballa. Częściej spotykają się na meczach BK Ogre, bowiem Vejonis jest zapalonym kibicem.
To nie wszyscy "ważniacy", których zna Polak. Na meczach swojego syna spotyka się z kolei z Raimondsem Bergmanisem. To były sztangista i strongman, obecnie minister obrony narodowej Łotwy. Jego syn również trenuje koszykówkę. - Kiedy się widzimy, podejdzie, przywita się, czystą polszczyzną powie "cześć". Chyba go Mariusz Pudzianowski nauczył, bo razem startowali. Mieszkamy w Ogre nad Dźwiną, czasami idę na ryby i tak sobie dobrze żyjemy - powiedział Hlebowicki.
Czeka na zaległe pieniądze
Dla Michała Hlebowickiego to miało być podsumowanie koszykarskiej kariery. W 2016 roku stał się czterdziestolatkiem i właściwie zakończył granie. Za sobą wiele lat w ekstraklasie i kadrze Polski, występy w klubach na Ukrainie, Łotwie i Cyprze. Niecałe dwa lata temu odezwali się działacze z Krakowa. Pojawił się ambitny projekt, żeby awansować w dwa lata z II ligi do Energa Basket Ligi.
Trener - Rafał Knap - dobrze znał się z Hlebowickim z czasów wspólnych występów na parkiecie, co miało duże znaczenie. O klubie R8 Politechnika Krakowska zrobiło się głośno. O sumach, jakie zarabiali koszykarze - również. Niczego im nie brakowało, był nawet pomysł, żeby kupić "dziką kartę", na co jednak klub z Małopolski się nie zdecydował. Sponsor i właściciel, Dominik Kotarba-Majkutewicz, zapowiadał występy w europejskich pucharach. Plany były ambitne.
W tym sezonie R8 zajmuje 5. miejsce w I lidze, zaczęły się zatory finansowe. Coś się popsuło, tak samo jak w kontaktach Hlebowickiego z klubem. - Pierwszy sezon był świetny, wszystko idealnie. W tym od początku miałem zaległości - powiedział koszykarz. Przed startem rozgrywek, podczas sparingu, zawodnik doznał kontuzji więzadła w kolanie. Kiedy wrócił w grudniu do treningów, zaraz uszkodził mięsień łydki, co oznaczało 6 tygodni przerwy. - Kiedy przychodziłem do klubu, plany były takie, że zostanę w Krakowie dłużej, zwiążę się z drużyną jako trener. Po drugim urazie uznałem, że czas kończyć grę. Zaproponowałem, że będę "mobilnym" szkoleniowcem, pomagał w treningach i wracał do zdrowia - mówił były kadrowicz.
Działacze jednak nie zgodzili się na takie rozwiązanie, więc za porozumieniem stron Hlebowicki rozwiązał umowę z krakowskim klubem i 15 stycznia wyjechał na Łotwę. Tego samego dnia klub miał przelać zaległe pieniądze dla koszykarza. Do końca marca tego nie zrobił. - Wypracowany kompromis na pewno był korzystniejszy dla klubu niż dla mnie. Ciągle czekam za spłatę zaległości - powiedział zawodnik.
Łotwo, ojczyzno moja
Łotwa jest drugą ojczyzną Hlebowickiego. Wszystko dzięki żonie-koszykarce, Ilze Ose, która przez siedem lat grała w polskich klubach. Początkowo mieli plany zostać w Polsce. Hlebowicki na Łotwie grał w latach 2004-2005, potem na Cyprze, jednak sytuacja z Oskarem zmieniła wszystko. Syn koszykarskiej pary szedł do szkoły i trzeba był się na coś zdecydować. Więc - znowu Łotwa i Puchar FIBA z Barons Ryga w 2008, wreszcie dom pod Rygą, w Ogre. - Tu jest dobry klimat. Zaczęliśmy się budować, podoba mi się. Mam 700 km do Warszawy. Mówię, że śniadanie jem w Rydze, obiad w Warszawie. Via Baltica rozrasta się elegancko, to już nie jest jakaś straszna wyprawa - powiedział koszykarz.
17-letni Oskar ma 200 cm i występuje w łotewskiej kadrze U-18. Był wcześniej w polskiej reprezentacji, jednak dwa lata temu dowiedział się, że nie zostanie powołany na mistrzostwa Europy U-16 rozgrywane w Radomiu. Dostał ofertę z kadry bałtyckiego kraju i w polskim mieście się pojawił, ale już jako Oskars Hlebovickis, bo tak się nazywa na Łotwie.
Od 20 stycznia Hlebowicki pracuje jako asystent w BK Jekabpils. - To klub, który istnieje 6 lat. Pamiętali o mnie, wyciągnęli do mnie rękę w odpowiednim momencie. Zdobyłem z nimi historyczny, brązowy medal jako koszykarz. Teraz, jako drugi trener, walczymy o play offy - powiedział Michał Hlebowicki. Były reprezentant Polski język opanował dość dobrze, Łotysze traktują go niemal jak swojego. - Przyzwyczailiśmy się do życia w Ogre, ale tęskni mi się czasami za Polską. Podczas wakacji zabierałem dzieci - Oskara i 8-letniego Lukę - przynajmniej na miesiąc do babci, do rodzinnego domu, nad polskie morze - powiedział zawodnik.
"Zielone ludki" z Rosji
Łotysze są mocno związani ze swoją ojczyzną. Rdzennych obywateli jest około 1,3 mln, jakieś 700 tys. to Rosjanie, którzy zostali w byłej republice sowieckiej po uzyskaniu w 1991 roku niepodległości. - Są bardzo przywiązani do swojego małego kraju, ale w sumie co im się dziwić? Ich obszar to mniej więcej tyle, co trzy polskie województwa - mówił Hlebowicki.
Minus życia? Straszna drożyzna i to tych podstawowych produktów. No i nie można zapomnieć, że sąsiadują z Rosją. - Trochę się to wyrównuje, ale kiedy początkowo tu przyjeżdżałem, widać było, że Łotysze trzymają się z Łotyszami, Rosjanie z Rosjanami - mówił były kadrowicz. "Zielone ludki" nie spędzają mieszkańcom snu z powiek, jednak w mediach zrobiło się trochę nerwowo, kiedy Rosja zabrała Ukrainie Krym w 2014 roku. - Wtedy obawiali się trochę, czy coś nie zacznie się dział na wschodniej granicy. Obecnie trwają manewry rosyjsko-białoruskie, zawsze to dla miejscowych jakieś niebezpieczeństwo, jednak nie mówią o tym cały czas - relacjonuje Hlebowicki.
ZOBACZ WIDEO Robert Kubica: To czas w moim życiu, w którym jestem szczęśliwy