NBA: Warriors znów w wielkim finale NBA! Curry i Durant bohaterami, Rockets odchodzą z niczym

Getty Images / Ronald Martinez / Na zdjęciu: Stephen Curry
Getty Images / Ronald Martinez / Na zdjęciu: Stephen Curry

Wielcy Stephen Curry i Kevin Durant wprowadzili Golden State Warriors do finału NBA! Obrońcy tytułu odrobili 15 punktów straty i w siódmym meczu pokonali Houston Rockets 101:92.

Historia lubi się powtarzać. Houston Rockets znów prowadzili, tym razem nawet 15 punktami w drugiej kwarcie, aby ostatecznie ponownie dać się zdominować Golden State Warriors po zmianie stron. Teraz to może boleć tym bardziej, iż stało na własnym parkiecie przed swoimi kibicami, w siódmym meczu, który zdefiniował dla obu drużyn cały sezon 2017/2018. Kevin Durant i Stephen Curry trafiali niesamowite rzuty, Rockets nie wytrzymali ciśnienia i od pewnego momentu byli cieniem samych siebie.

Kluczowa dla losów meczu okazała się trzecia kwarta i fragment, kiedy Curry wszedł na niewyobrażalne obroty. Od stanu 61:55 dla Teksańczyków, Golden State Warriors byli w stanie doprowadzić do wyniku 73:63. MVP z 2015 i 2016 zdobył wtedy 11 punktów z rzędu, trafił w tym trzy rzuty zza łuku.

Ten zryw 18-2 zapewnił im wówczas 10 punktów zaliczki, a do końca spotkania rywale potrafili ich doścignąć już co najwyżej na sześć "oczek" i stało się to tylko raz (89:83). Goście odpowiedzieli wtedy wielkimi trafieniami Duranta i było po sprawie. Obrońcy tytułu ostatecznie triumfowali 101:92.

Wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Houston Rockets prowadzili 48:33, było to po przechwycie i efektownym wsadzie Jamesa Hardena. Wtedy wydawało się naprawdę, iż to może być ich wieczór. Fani w Toyota Center szaleli z radości, nawet do przerwy Teksańczycy utrzymali niezłe 11 "oczek" zaliczki. Grali rozważnie, byli zrównoważeni i konsekwentni. Do czasu.

W szatni, jakby ktoś odebrał im energię i umiejętności. Wyszli na parkiet, zmienili strony i spudłowali następne 27 rzutów za trzy z rzędu! Kiedy było trzeba poukładać grę, zabrakło Chrisa Paula. Rozgrywający opuścił szósty i siódmy mecz przez uraz pachwiny, którego nabawił się w końcówce piątego spotkania. I to też miało swoje duże znaczenie.

Houston z bilansem 65-17 byli najlepsi w sezonie zasadniczym, w finale Konferencji Zachodniej to aktualni mistrzowie NBA pokazali, iż nie zamierzają opuszczać tronu. Kevin Durant zdobył 34 punkty, a Stephen Curry 27. Ten pierwszy wykorzystał 5 na 11 rzutów za trzy, Curry miał w tym elemencie 7 na 15. Dla Warriors problemem nie okazały się nawet trzy szybkie faule Klaya Thompsona. Ten finalnie na parkiecie spędził 31 minut, trafił 8 na 13 rzutów i dodał bardzo istotne 19 "oczek". - To niesamowite, jak długi jest mecz NBA. Czterdzieści osiem minut, to naprawdę sporo czasu, żeby zdefiniować jaką drużyną jesteś - mówi trener Steve Kerr.

Mike D'Antoni skorzystał tylko z ośmiu zawodników, z tym, że Ryan Anderson spędził na parkiecie osiem minut, a Joe Johnson pięć. Wszyscy starterzy nie mieli więc zbyt wiele czasu na odpoczynek. Osamotniony Harden, bez Chrisa Paula, rzucił 32 punkty, miał sześć zbiórek, sześć asyst, cztery przechwyty, ale też 5 na 12 strat drużyny - kilka naprawdę karygodnych, podając piłkę w poprzek boiska, prosto w ręce rywali. Eric Gordon uzbierał 23 punkty, ale był tylko 2 na 12 za trzy. Rockets, których najgroźniejszą bronią przez cały czas były właśnie rzuty dystansowe, w najważniejszym meczu trafili tylko 7 na 44 próby. Dla porównania, Warriors mieli w tym aspekcie 16 na 39 celnych rzutów.

Dużo kontrowersji wywołała praca sędziów, wielu obserwatorów zarzuca faworyzowanie drużyny Steve'a Kerra i kilka spornych decyzji na ich korzyść. Tak czy inaczej, nie ma to już żadnego znaczenia. Chris Paul i James Harden szybko opuścili parkiet, nie wymieniając się nawet uprzejmościami z rywalami. To był wielki sezon w ich wykonaniu, ale do pełni szczęścia czegoś zabrakło.

Drużyna z Oakland czwarty raz z rzędu awansowała do finału NBA. W poprzednich trzech występach, dwa razy udało im się zwyciężyć. Teraz ponownie, także czwarty raz z rzędu ich rywalami będzie LeBron James i Cleveland Cavaliers. Ta seria ruszy w nocy z czwartku na piątek i rozpocznie się o godzinie 3:00 czasu polskiego.

Houston Rockets - Golden State Warriors 92:101 (24:19, 30:24, 15:33, 23:25)
(Harden 32, Gordon 23, Capela 20 - Durant 34, Curry 27, Thompson 19)

Stan rywalizacji: 4-3 dla Warriors

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: w Małopolsce padł niecodzienny gol. To "samobój"

Komentarze (13)
avatar
Katon el Gordo
29.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Moje oczekiwania sprawdziły się w połowie. Na zachodzie spodziewałem się, że wygra GSW i tak się stało. Na wschodzie "życzeniowo" chciałem by wygrał Boston i tak się nie stało. LeBron James dok Czytaj całość
avatar
GRAND213
29.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
W finale łatwe 4-1 dla GSW :) 
Maciej Karólczak
29.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ale Houston się sfrajerzyli taka przewagę roztwonic gdyby był poul to pewno inaczej potoczyło by się ten mecz należał się Houston finał jak psu kość. . Liczyłem jeszcze na boston ale ten oczywi Czytaj całość
avatar
damk
29.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
skoro moje Rockets nie podołali (aczkolwiek jest to niezrozumiałe jak można tak spaprać tzecie i czwarte kwarty w meczach 6 i 7) to liczę na szybkie 4:0 dla GSW. ewentualnie Bronkowi się poszcz Czytaj całość
avatar
Sezonowiec Bostonu
29.05.2018
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Z GSW nawet świetna dyspozycja James nie pomoże.
4-0 ewentualnie 4-1 dla Warriors