Niemal każdy ze sportowców, który poznał radomski świat koszykówki od wewnątrz, potwierdzi, że ekipa Rosy jest w pełni gotowa do gry na wyższym niż drugoligowy poziom. - Gdy przyszedłem do Radomia, klubem interesowało się kilkadziesiąt osób, na meczach pojawiało się kilku dziennikarzy i to wszystko - wspomina trener Rosy Piotr Ignatowicz. - Ciężka praca prezesa Przemysława Saczywko, sztabu szkoleniowego oraz zawodników sprawiła, że w tej chwili Radom, jak za dawnych lat, znów żyje basketem - dodaje szkoleniowiec. O słuszności słów Ignatowicza świadczy chociażby fakt, że hala Zespołu Szkół Ekonomicznych, w których radomianie rozgrywają swoje mecze, podczas ostatnich potyczek sezonu pękała w szwach. Na konferencjach prasowych toczyły się natomiast długie, kilkudziesięciominutowe merytoryczne dyskusje. Co jednak najważniejsze, awansem wciąż jest zainteresowany prezes klubu.
To wszystko sprawia, że radomianie już dzisiaj są gotowi do gry na zapleczu ekstraklasy. Na parkiecie lepsza okazała się jednak ekipa Tempcoldu AZS PW Warszawa, która była wzmocniona zawodnikami Polonii 2011. I właśnie na ewentualnym połączeniu sił stołecznych klubów Rosa mogłaby ugrać najwięcej. W kuluarach mówi się, że fuzja jest nieunikniona, więc tym samym w pierwszej lidze może zrobić się jedno wolne miejsce więcej. A że Rosasport jest szanowanym klubem w polskim baskecie, może pochwalić się stabilnym budżetem i co ważniejsze, prowadzi prężną pracę z grupami młodzieżowymi, może liczyć na zaproszenie ze strony PZKosz.
Drugą opcją jest wykupienie dzikiej karty, która kosztowałaby Rosę 70 tysięcy złotych. Takiej opcji nie wykluczają również szefowie klubu. Tak czy inaczej, radomscy fani basketu mogą zacierać ręce na pojedynki na wyższym poziomie. Bo pewne jest, że Rosasport w przyszłości zagra w pierwszej lidze...