Byliśmy świetnym zespołem - rozmowa z Ikiem Corbinem, byłym graczem Nobilesu, Polonii i Noteci

Swoją karierę w Polsce Ikie Corbin rozpoczął w 1995 roku. Amerykański center trafił wówczas do Nobilesu Włocławek, z którym stoczył niezapomniane półfinałowe pojedynki ze Śląskiem Wrocław. Corbin był także zawodnikiem Polonii Przemyśl oraz Noteci Inowrocław i jak sam mówi całą przygodę z polską koszykówką wspomina bardzo dobrze. Specjalnie dla SportoweFakty.pl Corbin opowiada o swojej przygodzie z Polską i rywalizacji z Tomaszem Jankowskim.

W tym artykule dowiesz się o:

Marek Mosakowski: Odkąd wyjechał Pan z Polski minęło już kilka ładnych lat. Proszę powiedzieć czym teraz się Pan zajmuje?

Ikie Corbin: Aktualnie pracuję jako specjalista do spraw rekreacji w Irving, w Teksasie. Pod koniec roku odbiorę dyplom z Kinezjologii. Mój syn Trevor, którego włocławianie mogą pamiętać jak krzyczał zawsze "Nobiles, Nobiles", ma już piętnaście lat i jest bardzo wysoki. Aktualnie jestem stanu wolnego. To informacja dla tych, którzy pamiętają Toni. Skończyłem jakiś czas temu 40 lat, ale mój wiek obróciłem w dwie dwudziestki (śmiech) i musisz koniecznie o tym napisać. Większość czasu spędzam pracując z młodzieżą. Staram się przekazać im moją wiedzę o koszykówce. Niektórzy nie rozumieją jak wiele ciężkiej pracy potrzeba, aby być świetnym w tym co się robi. Wielkie gwiazdy zawsze powtarzają, że cały czas się uczą, więc dzieci starają się pilnie trenować.

Ma Pan 43 lata i nie gra już od dość dawna. Brakuje Panu czasem koszykówki?

- Daj spokój, nie miałem jeszcze urodzin, mam dopiero 42 lata (śmiech). To jeszcze młody wiek. Moją karierę skończyłem w Polsce w 2001 roku. Ostatni raz grałem dla Noteci Inowrocław w fazie playoff, potem złamałem kostkę. Rehabilitacja i fakt, że mój syn zaczął edukację zmusiły mnie do zawieszenia butów na kołku wcześniej niż chciałem to zrobić. Mogę jednak powiedzieć, że czerpałem satysfakcję z każdego momentu mojej kariery. Grałem przez trzynaście lat w Europie i Azji więc nie mogę narzekać i tak już pozostanie.

W 1995 roku trafił Pan do Polski. Jak z perspektywy czasu ocenia Pan ten wybór?

- Trafiłem do Polski po tym jak grałem cztery lata w Japonii. Różnica była jak dzień i noc. Pierwszy raz miałem wokół siebie zawodników na moim poziomie, a treningi były zacięte i ciężkie. Jestem bardzo zadowolony, że grałem w Polsce i od razu trafiłem do czołowej drużyny. Żałuję tylko, że nie dane mi było rozegrać drugiego sezonu we Włocławku. Byliśmy świetnym zespołem i bardzo dobrze się rozumieliśmy na parkiecie i poza nim. Wszyscy się szanowali. Także mieszkańcy Włocławka to świetni ludzie. Do dnia dzisiejszego pamiętam też halę Nobilesu. Jedna jej strona sięgała aż do chmur, a fani robili zawsze dużo hałasu. Czasem miałem wrażenie, że parkiet podskakuje razem z nimi, to było świetne uczucie.

Był Pan pierwszym Amerykaninem we Włocławku. Miał Pan kiedyś problemy z tego powodu i z racji tego, że jest Pan czarnoskóry? Mam na myśli także to czy trener i zawodnicy wywierali na Panu presję?

- Nie, nigdy nie czułem się gorzej z tych powodów. Pamiętam tylko, że po przegranych meczach w półfinale ze Śląskiem Wrocław dało się wyczuć napiętą atmosferę. Swoją drogą nie powinniśmy przegrać tych spotkań, byliśmy zbyt utalentowani i sprytni.

Sezon 1995-1996 był może mało udany dla Nobilesu, ale udany dla Pana. Spisywał się Pan bardzo dobrze, a mimo to nie przedłużono z Panem umowy.

- Byliśmy kompletną drużyną. Ja nie skupiałem się za bardzo na zdobywaniu punktów dopóki moim zdaniem była walka o zbiórki. Punkty zdobywałem tylko dzięki mojej walce na tablicach. W sumie częściej walczyłem o zbiórki z moim partnerem z drużyny, Tomkiem Jankowskim niż z przeciwnikami. Byliśmy bardzo głodni zbiórek i można było odnieść wrażenie, że walczymy o piłkę między sobą, ale to ja wygrałem (śmiech).

W następnym sezonie grał Pan dla Polonii Przemyśl, zarówno w rozgrywkach ligowych jak i w Pucharze Koracza.

- Nie pamiętam już jak nam poszło w rozgrywkach europejskich. Niedawno zacząłem zbierać do ładu mój notatnik i także dzięki tej rozmowie wspomnienia powracają. Myślę, że staję się stary. W Przemyślu czułem się równie dobrze jak we Włocławku.

Potem, w sezonie 1997-1998, grał Pan dla Noteci Inowrocław, beniaminka ligi. Nie były to udane rozgrywki dla tego klubu, zajęliście ostatnie miejsce.

- W Inowrocławiu grałem dla tego samego trenera co we Włocławku (Wojciech Krajewski – dop. red.). Wiedzieliśmy, że nie zdobędziemy mistrzostwa dlatego też nie było żadnej presji, ale i tak walczyliśmy w każdym meczu. Dobrze grało mi się w Noteci nawet gdy pod koniec sezonu wszystko się zepsuło. Bardzo cenię sobie kontakty jakie udało się tam nawiązać.

Kiedy Pan rozpoczynał karierę w Polsce amerykańskich graczy było jak na lekarstwo. Teraz, wraz ze zmianą przepisów, w każdej drużynie gra ich kilku. Jak były gracz ocenia taką sytuację?

- Myślę, że w innym kraju zaszkodziło by to rozgrywkom. W Polsce macie mnóstwo utalentowanych zawodników, a obecność Amerykanów tylko pomaga im w rozwoju. Pamiętam, że kiedy ja grałem w Polsce w lidze występowało kilku zawodników, którzy grali w ligach letnich NBA. Pamiętam także, że ja nauczyłem się wiele od Jankowskiego.

Śledzi Pan poczynania swoich byłych drużyn i kolegów z czasów gry w Polsce?

- Przez jakiś czas miałem kontakt z kilkoma kolegami, ale ostatnio wszystko się urwało. Chciałbym móc porozmawiać ze wszystkimi, których spotkałem w Polsce. Ostatnio obejrzałem na Youtube klip poświęcony Igorowi Griszczukowi. Wszyscy powinni to zobaczyć, bo naprawdę warto. Internet to ważna część mojego życia i kiedy tylko mogę kontaktuję się z przyjaciółmi właśnie za jego pośrednictwem, ale widzę też, że wielu moich byłem partnerów z drużyn nie jest takimi miłośnikami Internetu jak ja. Jeżeli jestem w błędzie to mam nadzieję, że pomożesz mi w skontaktowaniu się z nimi.

Kilku z Pana kolegów z Polski po zakończeniu kariery sportowej zajęło się szkoleniem koszykarzy, jak chociażby Igor Griszczuk, Tomasz Jankowski i Roman Olszewski. Czy Pan także planuje dalej trenować zawodników?

- Koszykówka to moja miłość i mam nadzieję, że będę to robił do końca mojego życia. Uczę dzieci w różnym wieku i staram im się przekazać wszystko co wiem. Czasem zapraszamy na obozu byłych zawodników. Trenujemy przyszłym koszykarzy nie tylko pod względem fizycznym, ale i mentalnym a nawet społecznym. Moja praca polega na kształtowaniu osobowości, które poradzą sobie w życiu. Przekaż wszystkim moim kolegom, którzy zostali trenerami, że jestem z nich bardzo dumny i życzę im samych sukcesów.

Przejdźmy na koniec rozmowy do finałów ligi NBA. Komu Pan kibicuje?

- Bardzo chciałbym zobaczyć w finale rywalizację Kobe Bryanta z LeBronem Jamesem, ale ich drużyny odpadną z playoff. Na bieżąco śledzę wszystkie mecze. Wiem, że pół Polski kibicuje Los Angeles Lakers, ale niestety Denver Nuggets ich pokonają.

Wspomniał Pan, że podziwia teraz Bryanta i Jamesa, a kto był idolem małego Ikie’a?

- Był to Julius Erving, którego nazywa się także Doctor J. Myślę też, że wszyscy się zgodzą co to tego, że najlepszym graczem wszechczasów jest… Ikie Corbin (śmiech). Ok, bez żartów, najlepszym graczem wszechczasów jest Michael Jordan.

Źródło artykułu: