[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: 326 dni - tyle czasu zajęło panu objęcie stanowisk prezesa PLK i PZKosz. Imponujący wynik. [/b]
Radosław Piesiewicz, prezes PLK i PZKosz: 326 dni ciężkiej pracy, pokazania, że można diametralnie zmienić ligę, ale też myślenie o polskiej koszykówce. To wspaniały produkt, który po prostu trzeba dobrze opakować, pokazać i starać się go jak najlepiej sprzedać, tak aby pieniądze z tej transakcji płynęły prosto do klubów.
W tym czasie pokazaliśmy, że liga jest dla klubów. Kluby otrzymały pakiet transmisji telewizyjnych, samochody, karty do prywatnej lecznicy, wzięliśmy na siebie koszty sędziów i komisarzy.
Zostałem obdarzony dużym kredytem zaufania. 63 z 90 delegatów oddało na mnie głos. To jak najbardziej cieszy, ale to też pokazuje, że są duże oczekiwania względem mnie. Będę starał się sprostać tym oczekiwaniom. Chcę sprawić, żeby całe środowisko koszykarskie było zjednoczone, ciągnęło wózek w jedną stronę.
ZOBACZ WIDEO: Rok 2018 w skokach: najlepszy sezon Stefana Huli. "Rozczarowanie i... wielki sukces"
Co pan zastał? W jakiej sytuacji jest Polski Związek Koszykówki?
Zastałem poukładany, dobrze funkcjonujący związek. Osiem lat temu byłoby mi dużo trudniej objąć to stanowisko. Trzeba oddać prezesowi Bachańskiemu, że przez ten okres zrobił wiele dobrego. Także w kwestiach finansowych. Wielu nie rozumie, po co związek wyemitował obligacje. Moim zdaniem był to znakomity pomysł, z jednej strony zapanowania nad długiem, a z drugiej przeprowadzenia skutecznej restrukturyzacji związku. To był prawdziwy majstersztyk ze strony prezesa Bachańskiego.
O jakiej kwocie mówimy?
Do spłacenia zostało około 3,5 mln złotych. A przecież dobrze wiemy, że kwota była dużo, dużo większa. Przez te osiem lat prezes Bachański nie dość że zapanował nad długiem, to na dodatek znacząco wzrosły obroty całego związku. Teraz sięgają kwoty prawie 28 mln złotych. Jest czym się chwalić. Ja będę starał się zwiększać te przychody. Marzy mi się, żeby za cztery lata związek nie miał już żadnych długów. Warto pamiętać o tym, że gdy obejmowałem ligę to też miałem na sobie obligacje. Został już tylko drobny ułamek, który w czerwcu zostanie spłacony.
Nie był pan wcześniej znany jako osoba związana z koszykówką. Dlaczego i jak został pan prezesem PLK?
Sport od lat był mi bliski, pracowałem w przeszłości w Polskim Związku Piłki Siatkowej. Znałem się z prezesem Bachańskim i otrzymałem propozycję przejęcia sterów w PLK. Podjąłem tę rękawicę, choć z dużymi obawami, bo jestem człowiekiem odpowiedzialnym, takim, który myśli, co może się wydarzyć po pewnych ruchach. Z perspektywy czasu nie żałuję swojej decyzji.
Pana przeciwnicy mówią, że trafił pan do koszykówki z politycznego nadania. Jak pan reaguje na takie komentarze?
Takie komentarze mnie nie denerwują, ale bardziej śmieszą. Wiem, że niektórzy ludzie próbują przypisać mi to, że jestem z nadania politycznego. To ja im zadam pytanie: ale z jakiego nadania? Do jakiej partii politycznej należę? Sam już nie wiem. Do PiS-u ani żadnej innej partii nie należę. W dzisiejszych czasach najłatwiej jest kogoś obrazić, przylepić łatkę, opluć, a trudniej sprawdzić kim ten Piesiewicz właściwie jest i skąd się wywodzi.
Prawda jest taka, że praca, którą wykonałem, sama mnie obroniła. Trzeba zadać sobie pytanie: czy Enel-Med, Aerowatch, Zbyszko, Suzuki są firmami skarbu państwa?
Podobna historia była z organizacją Lotto SuperPucharu Polski w Gnieźnie. Mówiono, że to był fatalny pomysł, a okazało się, że to był "strzał w dziesiątkę". Wszyscy byli zadowoleni z organizacji meczu na neutralnym terenie. Pokazaliśmy koszykówkę w mieście, w którym nie ma na co dzień meczów Energa Basket Ligi. Ciekawostką jest fakt, że to tam - w pewien sposób - narodził się pomysł mojej kandydatury na prezesa PZKosz.
Zobacz także: Jak uzdrowić polską koszykówkę? Jarosław Jankowski przedstawia swoje pomysły
Jak to?
Kibice Anwilu w trakcie przerwy zawołali mnie do siebie. Nie ukrywam, że z dużą dozą niepewnością podszedłem do sektora zajmowanego przez fanów z Włocławka. Nie wiedziałem, co mogą chcieć ode mnie. A oni... zaczęli mi przybijać piątki i dziękować za to, co robię dla polskiej koszykówki. Zakręciła mi się łza w oku, poczułem dumę z tego, co udało się osiągnąć w ciągu tych kilku miesięcy. Nie ukrywam, że to był przełomowy moment, bo początkowo byłem bardzo sceptyczny do tego pomysłu. Widziałem siebie głównie w zarządzaniu ligą. Jednak po rozmowie z tymi kibicami uznałem, że warto powalczyć o prezesurę w Polskim Związku Koszykówki.
I... połączyć ją ze stanowiskiem prezesa w PLK. Dlaczego?
Łączenie obu tych stanowisk jest efektywniejsze i tańsze. PLK i PZKosz to naczynia połączone, które ściśle ze sobą współpracują. PZKosz ma 61 procent akcji w polskiej lidze. Nie ma sensu dzielenia, trzeba je ze sobą połączyć. Jeśli sprzedaje się produkt, to przedstawia się reprezentację i ligę razem, a nie osobno.
O miano prezesa PZKosz rywalizował pan z Jackiem Jakubowskim. To był trudny przeciwnik?
Tak. Przed samymi wyborami dochodziły mnie słuchy, że idziemy "łeb w łeb", czyli po 45 głosów. Po głosowaniu każda ze stron była zdziwiona: ja in plus, tamta in minus. Nie ma co ukrywać, że różnica w głosach była ogromna.
Podziękowałem Jackowi Jakubowskiemu za uczciwą walkę, choć uważam, że całkowicie niepotrzebnie wykorzystano osobę pani Krystyny Wójcik, żony znakomitego koszykarza - śp. Adama Wójcika. Nie wiem, czemu jej wystąpienie miało służyć. To było przykre. Mam nadzieję spotkać się z panią Krystyną i na spokojnie porozmawiać o ewentualnej współpracy.
Usłyszałem taką opinię o panu ze środowiska koszykarskiego na temat poszukiwania potencjalnych sponsorów: "Jak nie drzwiami, to wejdzie oknem".
Trudno mi się do tego odnieść (śmiech). Staram się "kroić" ofertę pod danego partnera. Trzeba trafić w odpowiedni punkt styczności. Kluczowe jest zadowolenie obu stron z realizowanej umowy. Wiem o tym, że każdy z pozyskanych przeze mnie sponsorów czuje się wyjątkowo, jest w pełni usatysfakcjonowany. Myślę, że to będzie procentowało w następnych kontraktach. Niedawno obiecałem, że pozyskam firmę, która pomoże ubezpieczyć zawodników. I mogę zdradzić, że finalizujemy działania w tym kierunku.
Polską koszykówkę trzeba uzdrawiać?
Nie tyle uzdrawiać, co wykorzystać moment, który mam nadzieję, że już niedługo nadejdzie. Chodzi o awans do mistrzostw świata. I nie możemy absolutnie zachłysnąć się tym tym momentem. Musimy go rzetelnie wykorzystać. To będzie początek drogi na wyżyny. Pojawili się sponsorzy, partnerzy, ale teraz należy dotrzeć do szerszej publiczności. Chciałbym, żeby 200 tysięcy ludzi oglądało mecze w Energa Basket Lidze.
Taki jest cel?
Tak. Do tego potrzebna jest nam jednak gra na mistrzostwach świata. Ten turniej może być takim kołem zamachowym całej koszykówki. Polscy kibice będą mogli zobaczyć, że mamy świetny zespół, który potrafi walczyć z najlepszymi na świecie. Proszę zobaczyć, jaka była oglądalność ostatnich meczów kadry. W szczytowym momencie 400 tysięcy ludzi oglądało mecz z Chorwacją, po 300 z Holandią i Włochami. Te liczby robią swoje. Myślę, że następne spotkania w lutym z Chorwacją i Holandią będzie obserwowało około pół miliona kibiców.
[b]
Czy takie liczby są możliwe na antenach Polsatu? Wielu narzeka na przekaz transmisji.
[/b]
Gdybyśmy mieli nadal jedną transmisję w tygodniu, to jakość byłaby utrzymana na świetnym poziomie. Teraz liczba tych transmisji jest zdecydowanie większa, co powoduje, że jakość jeszcze za tym nie nadąża, ale cały czas rozmawiamy w tej sprawie z Polsatem. Mogę zapewnić, że stacja robi wszystko, żeby jakość współgrała z ilością.
Proszę zauważyć, że w zeszłym sezonie mieliśmy jedną transmisję z kolejki na antenach Polsatu. Dzisiaj, w samym grudniu mamy 10 transmisji. Są tworzone magazyny, które przedstawiają losy poszczególnych zawodników. Są coraz ciekawsze. Oglądalność tych magazynów jest na poziomie 30-40 tysięcy osób. To pokazuje, że jest zapotrzebowanie na koszykówkę.
Zmieni się termin sobotniej transmisji?
W styczniu przeprowadzimy pierwszy test transmisji o godzinie 17:40. Zobaczymy, jak to wyjdzie. Nie ukrywam, że moim marzeniem jest to, żeby ta godzina na stałe weszła do programu telewizyjnego. I nie na zasadzie wymiany, a dodatkowej transmisji. Chciałbym mieć trzy transmisje: sobota 12:40, 17:40 i w niedzielę o 12:40.
Umowa z Polsatem jest korzystna dla ligi?
Tak. Stacja traktuje nas po partnersku. Trzeba powiedzieć o tym wprost: liga nie płaci za transmisje meczów. W przeciwieństwie do poprzedniej umowy. To jest ogromna korzyść. Liczba meczów w miesiącu wzrosła z 4 do co najmniej 8. Polsat daje nam gwarancję stabilności.
Jest szansa na współpracę z Fundacją Marcina Gortata?
Chciałbym tej współpracy. Uważam Marcina Gortata za faceta o dużej charyzmie i osobowości. Będę dążył do kontaktu z nim i z jego ludźmi. Chcę połączyć nasze siły. Z tej synergii może być dużo więcej korzyści, niż z działań każdego podmiotu z osobna. Nie ukrywam, że zależy mi na tym, by wykorzystać także naszych obecnych reprezentantów: Maćka Lampe, Mateusza Ponitkę, Adama Waczyńskiego, Łukasza Koszarka czy AJ Slaughtera. Trzeba zrobić wszystko, żeby ci chłopcy byli rozpoznawalni w Polsce.
Jakie zmiany zajdą w rozgrywkach Energa Basket Ligi?
Dobiegnie końca przepis o dwóch Polakach. Zastąpimy go przepisem "7+5", czyli siedmiu Polaków i pięciu obcokrajowców w składzie. To jest dobry kierunek. Do dyskusji zostaje liczba obcokrajowców w klubach, które grają w europejskich pucharach. Niewykluczone, że ten klub będzie mógł bez opłat zgłosić szóstego gracza zagranicznego.
Na pewno będą gratyfikacje dla klubów, które będą stawiać na młodych, polskich zawodników. Za określoną liczbę minut będą przyznawane określone środki finansowe.
Powstanie centralna liga juniorów?
Był pomysł, żeby każdy z klubów występujących w ekstraklasie będzie wystawiał drużynę juniorów, która dzień przed spotkaniem w PLK będzie rozgrywać mecz z juniorami rywala z EBL. Przedyskutowałem ten pomysł z prezesami klubów i doszliśmy do wniosku, że to są zbyt duże koszty. Narodził się pomysł stworzenia centralnej ligi juniorów, która byłaby rozgrywana na zasadzie turniejów. Musimy z tym jak najszybciej ruszyć, by ogrywać tych młodych zawodników.