Sezon 2017/18, Los Angeles Lakers zakończyli z 35 zwycięstwami na koncie. Był to co prawda wynik kiepski w tym sensie, że nie dał im awansu do fazy playoff, jednak w porównaniu do poprzednich czterech sezonów, stanowił wyraźny postęp. Dał powody do optymizmu fanom Jeziorowców. Młodzi liderzy drużyny - Lonzo Ball, Brandon Ingram i Kyle Kuzma, wielokrotnie miewali przebłyski wielkiego potencjału. Dawali swoimi występami podstawy ku temu, aby myśleć, że w niedalekiej przyszłości staną się graczami formatu All-Star, wokół których Lakers znów zbudują jeden z czołowych zespołów Konferencji Zachodniej.
Po przejściu najlepszego gracza NBA ostatniej dekady - LeBrona Jamesa - latem 2018 roku, wielu ekspertów twierdziło, że będą oni jedną z czterech czołowych drużyn na Zachodzie, obok Houston Rockets stanowiąc największe zagrożenie dla hegemonii Golden State Warriors. Pojawiały się jednak wątpliwości co do tego, jaki wpływ na rozwój wspomnianych już młodych zawodników będzie miał James, przyzwyczajony do posiadania całkowitej swobody w ofensywie.
Z drugiej strony, inni upatrywali szans na przyspieszony rozwój Balla, Ingrama i Kuzmy za sprawą czerpania przez nich nauki od słynącego z bardzo wysokiej inteligencji koszykarskiej, etyki pracy oraz zdolności przywódczych, Jamesa. Ważnym czynnikiem było również przyjście do Lakers Rajona Rondo, kolejnego gracza wyróżniającego się pod tymi względami, mogącego stać się mentorem dla młodszych kolegów.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa" #9: Awantura po meczu Lechii z Legią. To już wojna polsko-polska! [cały odcinek]
Czytaj także: Stephen Curry. Zabójca o twarzy dziecka
Już sam początek sezonu 2018/19 pokazał, że sceptycy mieli rację. Lakers przegrali bowiem pięć z pierwszych siedmiu meczów. Uznawano to co prawda za "bóle porodowe" nowej drużyny, w której wiele zmieniło się od poprzednich rozgrywek ze względu na konieczność dostosowania sposobu gry do Jamesa, jednak nawet w najlepszym dla Lakers momencie sezonu (w okresie świąt Bożego Narodzenia, gdy mieli na koncie 20 zwycięstw i 14 porażek), ich bilans wciąż nie wskazywał na to, że w krótkim czasie staną się drużyną mistrzowskiego kalibru.
W meczu przeciwko Warriors, 25 grudnia, LeBron doznał kontuzji pachwiny, która ostatecznie zmusiła go do opuszczenia 17 kolejnych meczów. W tym okresie stało się oczywiste, jak wielki był jego wpływ na drużynę - Jeziorowcy wygrali w tym czasie jedynie 6 spotkań, wypadając poza pierwszą ósemkę swojej konferencji. Od tamtego momentu, rozpoczęła się walka o awans do play-offs - wyraźnym stało się, że Lakers nie mogą liczyć na bardziej ambitny cel niż 7-8 miejsce na Zachodzie po rundzie zasadniczej.
James wrócił do gry 29 stycznia przeciwko Philadelphii 76ers, po miesięcznej przerwie. Mimo że daleko było mu do pełni zdrowia, opuścił jedynie 4 z kolejnych 25 meczów, co jednak nie wpłynęło w żaden sposób na poprawę bilansu jego drużyny. Pomimo świetnych statystyk indywidualnych (średnio 27,5 punktu, 8,7 zbiórki, 10 asyst na mecz, 49,7 proc. celnych rzutów z gry w 21 meczach), wpływ Jamesa na grę był znacznie niższy niż zazwyczaj, z uwagi na słabą postawę w obronie - uraz pachwiny ograniczał jego mobilność, a co za tym idzie, nie pozwalał na większą intensywność gry w defensywie. Miał także duże problemy z trafianiem rzutów wolnych - poniżej 64 proc. w tym okresie. To około 10 proc. mniej niż jego średnia kariery. James opuścił ostatnie 6 meczów sezonu, jednak nie miało to żadnego znaczenia, gdyż Lakers pozbawieni byli już wówczas szans na awans do play-offs (w momencie ostatniego występu Jamesa, przeciwko Charlotte Hornets 29 marca, mieli na koncie zaledwie 34 zwycięstwa i aż 42 porażki).
W oczach wielu obserwatorów, prysł wizerunek Jamesa jako "człowieka z żelaza", którego poważne kontuzje się nie imają, a także koszykarza, który nawet przeciętne zespoły jest w stanie doprowadzić do poziomu ligowej czołówki. Wydaje się jednak, że takie spojrzenie byłoby nieco zbyt krytyczne. Doktor Karen Joubert, fizjoterapeutka gwiazdora drużyny z Miasta Aniołów, stwierdziła bowiem, że wspomniany uraz pachwiny powinien wyłączyć Jamesa z gry nawet na pół roku, ten jednak wrócił do gry już po miesiącu. Joubert napisała na Instagramie, że przez 27 lat pracy pomagała dojść do zdrowia wielu światowej klasy sportowcom, jednak nigdy wcześniej nie widziała kogoś o tak wielkiej determinacji i wytrzymałości co on. Podkreśliła także, że nie chcąc zawieść swoich kolegów z drużyny ani kibiców Lakers, James musiał znosić bardzo wiele bólu, grając z niedoleczoną kontuzją.
Czytaj także: Vince Carter zostanie samodzielnym rekordzistą. Zagra swój 22. sezon w NBA!
Trudno stwierdzić, czy jest to początek przewlekłych problemów ze zdrowiem Jamesa, czy też tylko jeden pechowy sezon. Trzeba jednak zaznaczyć, że James w wieku 34 lat rozegrał już ponad 46 tysięcy minut w sezonie regularnym, co sprawia, że znajduje się na 17. miejscu w historii NBA, jest także jedynym graczem w dziejach ligi, który rozegrał ponad 10 tysięcy minut w fazie play-off. Pomimo niemal nadludzkiego atletyzmu Jamesa, tak ogromna liczba minut rozegranych na zawodowych parkietach musi w końcu zacząć pozostawiać ślad na jego odporności na kontuzje. Wiadomo, że James nie zagra w tegorocznych mistrzostwach świata FIBA w Chinach, zaplanowanych na pierwszą połowę września. Będzie brał udział w tworzeniu sequelu filmu "Kosmiczny Mecz". James będzie z pewnością miał szansę na pełne wyleczenie urazu pachwiny, aby w kolejnym sezonie wrócić na poziom zbliżony do tego, na którym znajdował się przed przyjściem do Lakers.
Lakers zakończyli sezon 2018/19 z zaledwie 37 wygranymi na koncie, tylko o 2 zwycięstwa poprawiając wynik z poprzednich rozgrywek. Biorąc pod uwagę przyjście LeBrona Jamesa, należy uznać ten wynik za fatalny, nawet pomimo opuszczenia przez niego aż 27 meczów z powodu kontuzji. Urazy dotknęły zresztą nie tylko jego, ale również Balla, Ingrama i Rondo, którzy opuścili jeszcze więcej spotkań niż LeBron.
9 kwietnia, Magic Johnson zrezygnował z funkcji prezydenta do spraw koszykarskich. Legendarny zawodnik Lakers z lat 80. i 90., ani w roli trenera Jeziorowców w sezonie 1993/94, ani pełniąc funkcję kierowniczą w ostatnich dwóch latach, nie zbliżył się nawet do sukcesów, jakie osiągał jako koszykarz. Do jego najgorszych posunięć należy m.in. przedwczesne pozbycie się D'Angelo Russella i Juliusa Randle, którzy wyrośli na gwiazdy w innych klubach. Szczególnie wybór Lonzo Balla zamiast Russella wygląda obecnie fatalne, w związku z kontuzjami tego pierwszego oraz świetną grą drugiego, który jako lider Brooklyn Nets doprowadził ich niespodziewanie do fazy play-off.
Trzy dni później, Luke Walton za porozumieniem stron rozwiązał kontrakt z Lakers jako trener. Od tego czasu pozostają oni bez głównego szkoleniowca. Jako potencjalnych następców wymienia się Tyronna Lue - byłego trenera Jamesa z czasów, gdy przed trzema laty zdobywali wspólnie tytuł mistrzów NBA z Cleveland Cavaliers, byłego szkoleniowca New Orleans Pelicans, a obecnie asystenta w Philadelphii 76ers - Monty'ego Williamsa, a także Jasona Kidda, wcześniej trenera Brooklyn Nets i Milwaukee Bucks, którego z LeBronem wiążą dobre relacje jeszcze z czasów wspólnej gry w olimpijskim zespole USA z 2008 roku.
Lato 2019 będzie obfitować w ciekawe zmiany personalne w klubach NBA - bez kontraktu pozostaną m.in. takie gwiazdy jak Kemba Walker, Klay Thompson, DeMarcus Cousins, Nikola Vucevic czy Tobias Harris. Wiele mówi się także o potencjalnym odejściu Kevina Duranta z Golden State Warriors, Kawhiego Leonarda z Toronto Raptors, czy Kyriego Irvinga z Boston Celtics.
Od niemal pół roku Lakers zainteresowani są także Anthonym Davisem, jednym z najlepszych graczy NBA, gwiazdorem Pelicans. Wymiana z jego udziałem ostatecznie nie doszła do skutku w lutym, jednak temat ten powróci pewnie latem. Co ciekawe, 17 kwietnia bieżącego roku wiceprezydentem Pelicans ds. koszykarskich został David Griffin, były generalny menedżer Cavaliers z czasów gry LeBrona Jamesa w Cleveland. Być może ich znajomość w pewien sposób wpłynie na bieg wydarzeń w tej sprawie. Pojawiały się także pogłoski o zainteresowaniu Lakers gwiazdą Washington Wizards, Bradleyem Bealem, mającym za sobą najlepszy sezon w karierze, który jest niezadowolony z sytuacji, w jakiej znajduje się klub ze stolicy USA.
W 70-letniej historii klubu (sięgając jeszcze czasów ich gry w Minneapolis), na przestrzeni sześciu kolejnych sezonów, Lakers kryzys, choć w pewnym stopniu porównywalny do obecnego, przeżywali tylko raz, po zakończeniu kariery przez George'a Mikana, w latach 1956-61, notując sześć kolejnych rozgrywek z ujemnym bilansem, łącznie wygrywając zaledwie 40,7 proc. rozegranych meczów. Był to jednak wynik wciąż znacznie lepszy niż ten osiągnięty w latach 2014-19 - zaledwie 33,1 proc. zwycięstw, w 492 meczach rozegranych w tym okresie. Ponadto, na początku lat 60. Lakers mieli już nowy fundament zespołu w postaci młodych graczy, takich jak Elgin Baylor i Jerry West, którzy stali się później legendami NBA. Znacznie lepiej rokowało to na przyszłość w porównaniu do 34-letniego LeBrona Jamesa.
Wydaje się niemal pewne, że w obecnej sytuacji Lakers mogą jedynie poczynić postęp. Przed rozgrywkami 2019/20, trudno wyobrazić sobie w ich wykonaniu sezon gorszy niż poprzedni, zwłaszcza, że będą mieli świetną okazję do znaczącego wzmocnienia drużyny latem, poprzez pozyskanie jednego z wysokiej klasy graczy, będących wolnymi agentami.