Dobra postawa tylko w dwóch pierwszych kwartach to za mało, aby pokonać aktualnych mistrzów NBA i to osłabionych brakiem Kevina Duranta. Portland Trail Blazers w trzecim meczu finału Zachodu prowadzili z Golden State Warriors nawet 18 punktami (60:42), a do przerwy było 66:53. To mimo wszystko nie wystarczyło do odniesienia zwycięstwa, bowiem po zmianie stron nie udało się im utrzymać intensywności. Goście błyskawicznie odpowiedzieli i zaatakowali z pełnym impetem.
Golden State potrzebowali zaledwie kilku minut, aby odrobić całe straty z dwóch pierwszych odsłon. Już trzecia partia padła ich łupem w stosunku 29:13, co dało Warriors prowadzenie 82:79 po trzech kwartach. I w odróżnieniu do Portland, na tym nie skończyła się świetna postawa podopiecznych Steve'a Kerra. W zasadzie to był dopiero początek.
Zach Collins wyrównał stan meczu rzutem za trzy (82:82), aczkolwiek była to tylko chwilowa euforia Trail Blazers i ich ostatni pozytyw w tym spotkaniu. Gracze z ławki rezerwowych zanotowali dla drużyny z Oakland serię 8-0, a Stephen Curry, Draymond Green i Klay Thompson zadbali o to, aby utrzymać korzystny wynik do ostatnich sekund. Curry trafił zza łuku na niespełna pięć minut przed końcem, doprowadził do stanu 98:87 i było po wszystkim. Mistrzowie zwyciężyli 110:99.
ZOBACZ WIDEO Kochanowski o celach reprezentacji Polski. "Wywalczenie kwalifikacji na igrzyska olimpijskie to priorytet"
Stephen Curry miał problemy z celnością, ale i tak zdobył 36 punktów i zebrał sześć piłek. Golden State w ogóle pudłowali, o czym świadczy osiem celnych na 26 wykonanych prób za trzy. To nie miało znaczenia, bo nadrabiali w innych aspektach. Fantastyczny był Draymond Green, który zapisał przy swoim nazwisku 20 "oczek", 13 zbiórek, 12 asyst i cztery przechwyty. Steve Kerr przyznał, że prawdopodobnie był to jeden z jego najlepszych występów w karierze.
- Draymond, nawet nie wiem co powiedzieć. Był niesamowity, niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze - komplementował Greena w rozmowie z dziennikarzami trener zwycięzców. - Trudno nawet opisać to, co robi dla nas. Jest we wszystkich miejscach na parkiecie, buduje nasze akcje. Wielki szacunek za jego zaangażowanie i siłę przebicia - dodawał na konferencji prasowej Klay Thompson.
Czytaj także: Arka przełamała ofensywną niemoc. Nieskuteczny Anwil zatrzymany w Gdyni
Trzeci mecz serii był pierwszym finałem Zachodu dla drużyny z Portland od 2000 roku. Wtedy Trail Blazers finalnie musieli uznać wyższość Los Angeles Lakers po siedmiu spotkaniach. Teraz nie zapowiada się, żeby ta rywalizacja trwała aż tyle. Bolesny jest fakt, że nikt nigdy nie wrócił w play offach ze stanu 0-3. Tylko trzykrotnie w historii w takich przypadkach udawało się drużynie przegrywającej doprowadzać do decydującego, siódmego meczu, ale nigdy go nie wygrała.
Trudno będzie Portland zwyciężyć chociażby raz, jeśli Damian Lillard się nie poprawi. Ich lider miał w sobotnim meczu "tylko" 19 punktów, popełnił też pięć strat, a kiedy przebywał na parkiecie, jego drużyna była o 23 "oczka" gorsza od przeciwników. A był na nim przez aż 40 minut. Lillard trafił tylko 5 na 18 rzutów z pola, w tym 3 na 9 za trzy oraz 6 na 8 osobistych. C.J. McCollum miał 23 punkty, aczkolwiek wykorzystał zaledwie 2 na 10 wykonanych prób zza łuku. Tym razem słabo wypadł także Seth Curry, zdobywca pięciu "oczek".
Jedyne czym może martwić się aktualnie Golden State, to problemy Andre'a Iguodali. Obrońca zmuszony był opuścić parkiet przez ból dolnej części nogi, a Steve Kerr powiedział, że MVP Finałów 2015 przejdzie w niedzielę badanie rezonansem magnetycznym. Zobaczymy więc, czy Iguodala będzie zdolny do gry w czwartym meczu Finału Zachodu. Ten już w nocy z poniedziałku na wtorek o godz. 3:00 czasu polskiego.
Czytaj także: Zawsze byłem ambitny – wywiad z Bobbym Dixonem
Wynik:
Portland Trail Blazers - Golden State Warriors 99:110 (29:27, 37:26, 13:29, 20:28)
(McCollum 23, Lillard 19, Leonard 16 - Curry 36, Green 20, Thompson 19)
Stan serii: 3-0 dla Warriors