Ostatni mecz, przegrany przez Polpak dwoma punktami po dogrywce, zakończył się sporą kontrowersją sędziowską. Po sezonie spędzonym w Świeciu Dixon grał we Włoszech, Francji i w Turcji, gdzie od czterech lat jest zawodnikiem Fenerbahce Stambuł i wyrósł na prawdziwą gwiazdę europejskiej koszykówki.
Radosław Spiak: Kiedy przyjechałeś do Polski 12 lat temu, spodziewałeś się w choćby najmniejszym stopniu, że twoja kariera potoczy się tak, jak się potoczyła? Że będziesz kiedyś grał dla europejskiej potęgi, na dodatek w czterech Final Four Euroligi z rzędu?
Bobby Dixon: Byłem wtedy w zasadzie debiutantem, trochę takim nieopierzonym młokosem. To był mój drugi sezon w zawodowej koszykówce. Trudno było przewidzieć coś takiego, że tak potoczy się moja kariera. Ale zawsze byłem ambitnym chłopakiem i stawiałem sobie wysokie cele. Mieliśmy wtedy ambitny zespół i pamiętam, że tamten sezon był dla nas całkiem udany.
Jak wspominasz czas spędzony w Polsce?
To był fajny czas, mieliśmy dobry zespół. Pamiętam, że liga była solidna. Postraszyliśmy wtedy Prokom w play-offach, a to wtedy była przecież euroligowa drużyna.
Pamiętasz ostatni mecz serii, kiedy w końcówce dogrywki Mustafa Shakur z Prokomu nadepnął na linię końcową i przegraliście dwoma punktami?
Przyznam, że nie pamiętam aż takich szczegółów. Ale już sam fakt, że dotarliśmy do półfinału był dla wielu zaskoczeniem. Chyba dla Prokomu również, bo naprawdę graliśmy jak równy z równym.
A jakie masz wspomnienia z Polski niezwiązane bezpośrednio z koszykówką?
Nic nie wiedziałem o Polsce przed przylotem do tego kraju. Świecie było naprawdę małą miejscowością, żeby nie powiedzieć, że zadupiem (śmiech). Podróże były uciążliwe, wszystko było dla mnie nowe. Pamiętam, że sklep spożywczy, do którego chodziłem, był malutki. Ale było wesoło.
Utrzymujesz wciąż jakiś kontakt z kolegami z Polpaku z tamtego okresu?
Najpierw muszę sobie przypomnieć, kto grał w tej drużynie. Parę lat temu spotkałem Marko Brkicia, widziałem się też z trenerem Mihailo Uvalinem, który prowadził drużyny w lidze tureckiej. Ale poza tym – przyznam szczerze, że nie mam kontaktu z chłopakami, z którymi wtedy grałem.
To twój czwarty sezon w Fenerbahce, niedawno przedłużyłeś kontrakt na kolejne dwa lata. Co potem?
Najprawdopodobniej skończę wtedy karierę. Jestem już zmęczony. Ludzie mnie pytają, co będę robił, kiedy skończę grać, a ja odpowiadam: nic. Będę odpoczywał z moimi córkami. Zapewne wrócę do Stanów. Mieszkam na przedmieściach Chicago, prowadzę camp koszykarski dla młodzieży z problemami. Chciałbym pomóc komuś wyjść z trudnej sytuacji.
Jak oceniasz pracę z trenerem Obradoviciem?
W samych superlatywach. To prawdziwa europejska legenda. Kiedy przychodziłem tutaj, byłem już dość doświadczonym zawodnikiem, ale on i tak był w stanie nauczyć mnie wielu rzeczy. Dzięki niemu moja gra stała się dojrzalsza. A poza tym to fantastyczny człowiek.
Porozmawiajmy jeszcze chwilę o samym Final Four. Co się stało w półfinale z Anadolu Efesem?
Co się stało? Skopali nam tyłki (śmiech). Nie chciałbym robić wymówek, byli po prostu lepszym zespołem. Trafiali rzuty z czystych pozycji, byli bardziej agresywni od nas. Wiadomo, że u nas kontuzjowani są Datome i Louvergne, a Vesely i Kalinić dopiero co wrócili po urazach, ale to nas nie usprawiedliwia.
Macie jakąkolwiek motywację, żeby grać mecz o trzecie miejsce?
Szczerze? Nie. Dla mnie ten mecz nie ma sensu. Wszyscy myślą tylko o tym, żeby nie złapać kontuzji. Wiem, że wiele osób mówi, że to mecz dla fanów, bo skoro przyjechali na cały weekend, chcą zobaczyć dwa spotkania swojej drużyny. Ale moim zdaniem powinno się lepiej wyeksponować mecz drużyn młodzieżowych (turniej Next Generation Tournament – przyp. red.). Niech młodzi chłopcy zagrają przed większą publicznością.
Kto wygra finał?
Mam nadzieję, że CSKA (śmiech).
W Vitorii rozmawiał Radosław Spiak.
Myśli o NBA wciąż kuszą - zobacz wywiad wideo z Adamem Waczyńskim.