NBA. Pascal Siakam już raz był MVP finałów. Teraz błyszczy na największej scenie

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Icon Sport / Na zdjęciu: Pascal Siakam (z prawej)
Newspix / Icon Sport / Na zdjęciu: Pascal Siakam (z prawej)
zdjęcie autora artykułu

Najlepszym graczem Raptors pozostaje Kawhi Leonard, jednak kluczem do zdetronizowania Warriors może okazać się zupełnie ktoś inny. Pascal Siakam już jest objawieniem tego sezonu, a w pierwszym meczu finału tylko potwierdził, że ma papiery na gwiazdę.

W tym artykule dowiesz się o:

Do bądź co bądź sensacyjnego rozstrzygnięcia tegorocznego finału NBA oczywiście wciąż jeszcze bardzo daleko. To dopiero jeden mecz, jedno zwycięstwo Toronto Raptors nad obrońcami tytułu, którzy pozbawieni rytmu meczowego (aż 9 dni przerwy od ostatniej potyczki z Portland Trail Blazers) oraz osłabieni absencją Kevina Duranta wciąż pozostają faworytami tej rywalizacji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że inny jej rezultat niż three-peat w wykonaniu Warriors wcale nie trzeba traktować już jako scenariusz z gatunku science fiction. Aby się to udało, Leonard musi otrzymać wsparcie, którego kilkakrotnie już w trakcie play-off brakowało, ale które możliwe, że nadeszło w najważniejszym momencie.

Trzeba pamiętać o bardzo dobrych występach Marca Gasola czy Freda VanVleeta, jednak to właśnie Pascal Siakam najbardziej skorzystał na skupieniu uwagi rywali na Leonardzie i zdecydowanie wysunął się na pierwszy plan podczas czwartkowego starcia. Bezlitośnie objeżdżał Draymonda Greena, co samo w sobie już zasługuje na uznanie, i poprowadził zespół do triumfu na inaugurację pierwszych w historii klubu finałów. W całym meczu nie trafił raptem trzech rzutów z gry (przy 17 oddanych) , a tylko jeden z nich miał miejsce w drugiej połowie. Zaaplikował gościom 32 punkty (8 zb., 5 as., 2 bl. oraz przechwyt), zostając pierwszym zawodnikiem od czasu Shaquille'a O'Neala (2004), który w finałowej serii zaliczył występ na 30+ oczek przy 80-procentowej skuteczności.

MVP finałów

Kiedyś już zdobył 32 punkty w finałach, tyle że na innym poziomie rozgrywkowym, bo przy okazji rywalizacji z Rio Grande Valley Vipers w G-League (wtedy jeszcze D-League) w 2017 roku, i jego drużyna sięgnęła wówczas po tytuł. Dla Raptors 905 - filialnej drużyny jedynaka z Kraju Klonowego Liścia, której notabene drugim kluczowym graczem był wspomniany VanVleet - w trzech spotkaniach Kameruńczyk uzbierał łącznie 69 oczek i zgarnął statuetkę dla najlepszego zawodnika serii. I patrząc po jego występie w pierwszej konfrontacji z Warriors, można sobie wyobrazić, że teraz podobne osiągnięcie marzy mu się także już w NBA.

ZOBACZ WIDEO: Finał Ligi Mistrzów. Tottenham - Liverpool. Kamil Stoch: Kto kibicuje Liverpoolowi, ten nigdy nie jest pewny

Odłóżmy na chwilę te wszystkie bezpieczne typy ekspertów, kursy ustalane przez bukmacherów oraz w ogóle wszelkie głosy rozsądku podpowiadające, że to i tak Warriors znów sięgną po trofeum Larry'ego O'Briena. Przyjmijmy, że Raptors rzeczywiście uda się ograć obrońców tytułu. W takiej sytuacji indywidualne wyróżnienie dla Siakama wcale nie brzmi tak niewiarygodnie, jakby się to w pierwszej chwili mogło wydawać. Zwłaszcza jeśli defensywa rywali w dalszym ciągu będzie tak skupiona na Leonardzie.

Podobne historie widywaliśmy już zresztą w przeszłości. Pierwszym przykładem, który przychodzi do głowy, jest chociażby Andre Iguodala, który w finałach z 2015 roku z drugiego planu niespodziewanie wysunął się przed szereg, w którym stali Stephen Curry czy Klay Thompson. A wbrew pozorom Siakam wcale nie byłby najniżej (27. numer) wybranym w drafcie koszykarzem w historii, który sięgnął po tę statuetkę. W 2007 roku powędrowała przecież ona do wybranego z 28. pickiem Draftu 2001 Tony'ego Parkera, a w 1979 roku najlepszym zawodnikiem finałów został Dennis Johnson, którego nazwisko w naborze z 1976 roku padło dopiero jako 29. Ten drugi nie był nawet wówczas najlepszym strzelcem swojej drużyny, wszak pod względem średniej zdobyczy w 5 meczach aż o 6 punktów ustępował Gusowi Williamsowi, i podobnie jak w przypadku Siakama również był to dla niego trzeci sezon w karierze. A przypomnijmy, że w swoim trzecim roku w NBA MVP finałów został także obecny kolega z zespołu Pascala - Kawhi (wybrany z 15. numerem w 2011 roku).

Z roku na rok coraz lepszy

Nawet jeśli ten wymarzony scenariusz Siakama się nie spełni, nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z ogromnym talentem. W tym roku do Meczu Gwiazd jeszcze się nie załapał, ale to tylko kwestia czasu. Silny, atletyczny podkoszowy, który potrafi panować nad piłką jak obrońca to skarb, o jakim marzy każdy trener. Zza łuku śmiertelnego zagrożenia może nie stanowi (26/86 w play-off), ale gdy trzeba, potrafi przymierzyć (2/3 w w czwartek). Ma świetny pierwszy krok, potrafi dobrze ściąć bez piłki, stanowi dużą wartość dodaną w obronie. Jest bardzo inteligentnym i wszechstronnym graczem, a wciąż robi postępy, poszerza wachlarz umiejętności i daje ogromne, uzasadnione nadzieje na przyszłość. Do jego sufitu jeszcze daleko.

Na ten moment, dzięki wybraniu go dopiero z 27. numerem draftu, Raptors mają go jeszcze w bardzo promocyjnej cenie - za ten sezon zarobi 2,35 miliona dolarów, za kolejny niecałe 3,5 - ale już zaraz będą musieli sięgnąć do kieszeni, gdyż niewątpliwie mają do czynienia z przyszłą gwiazdą, która dopiero zaczyna błyszczeć i którą konkurencja z pewnością będzie chciała im podebrać.

Ogromny progres, jaki poczynił na przestrzeni trzech lat w NBA, na szczęście ma również przełożenie na statystyki. Na szczęście, bo pomoże mu to w zgarnięciu nagrody dla zawodnika, który poczynił w tym sezonie największy postęp (Most Improved Player). Przeskok ze średnich na poziomie 7,3 pkt., 4,5 zb., 2 as., i 22 proc. skuteczności z dystansu na linijkę 16,9 pkt., 6,9 zb., 3,1 as. i 37 proc., przebicie się na stałe do pierwszej piątki oraz jego aktualna rola w zespole doskonale obrazują skalę rozwoju, jaką można było zaobserwować w przypadku 25-latka. W wyścigu po statuetkę pozostają rzecz jasna D'Angelo Russell i De'Aaron Fox, jednak przy pełnym poszanowaniu osiągnięć wymienionej dwójki kandydatura Siakama wydaje się w tym momencie zdecydowanie najmocniejsza.

Afrykańska perełka Masai'a Ujiriego

I pomyśleć, że mało brakowało, a młody Pascal wcale nie zdecydowałby się na karierę koszykarza. W dzieciństwie spośród czwórki rodzeństwa miał bowiem przejawiać najmniejsze zainteresowanie koszykówką, a aż do 15 roku życia jego życiowe plany związane były ze… święceniami kapłańskimi. Na szczęście dla fanów Raptors księdzem ostatecznie Siakam nie został, a to wszystko dzięki grającemu w NBA rodakowi.

Pascala wypatrzył i dla koszykówki uratował bowiem Luc Mbah a Moute, którego rodzinny dom znajduje się w odległości trzech kilometrów od seminarium, do którego uczęszczał Siakam. Po raz pierwszy na obozie organizowanym przez koszykarza pojawił się w 2011 roku, a rok później dostał już do zaproszenie na organizowany przez NBA i FIBA coroczny camp Basketball Without Borders.

Tam z kolei perspektywicznemu nastolatkowi przyglądał się już sam Masai Ujiri - dziś dyrektor programu na Afrykę oraz oczywiście prezydent (a wcześniej generalny menadżer) klubu z Toronto. Genialny działacz już wtedy zapewne dostrzegł zalążek tego, co my widzimy dopiero dziś, a cztery lata później, zacierając ręce, obserwował, jak kolejni menadżerowie pomijają w drafcie jego przyszłą gwiazdę. Gwiazdę, która dziś wygrywa mu mecze nie tylko w sezonie zasadniczym - rzucając 44 punkty w 33 minuty lub np. trafiając rzut w ostatniej sekundzie pod nieobecność Leonarda i Kyle'a Lowry'ego - ale też w wielkim, pierwszym w historii klubu finale NBA.

Źródło artykułu:
Czy w sezonie 2019/20 Pascal Siakam wystąpi w Meczu Gwiazd?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (0)