Początek meczu był całkiem obiecujący w wykonaniu Polskiego Cukru. Torunianie po kilku minutach objęli prowadzenie 10:0 i wydawało się, że odrobili pracę domową po porażce na własnym parkiecie.
Podopieczni Dejana Mihevca dzielili się piłką w ataku, wykorzystywali przewagę pod koszem. Cheikh Mbodj był obsługiwany podaniami w "pomalowanym".
Wynik 0:10 nie zrobił jednak żadnego wrażenia na włocławianach. Trener Milicić spokojnie przechadzał się przy linii bocznej, mając pewność, że jego zawodnicy szybko zaczną łapać swój rytm.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Czy w kadrze panuje rozluźnienie? "Jak wiem, że jest zgrupowanie reprezentacji, to nie biorę ślubu"
Zobacz także: EBL. Krzysztof Szubarga. Łzy wzruszenia wielkiego kapitana
I tak też się stało. Gospodarze w połowie drugiej kwarty wyrównali stan meczu (36:36), a następnie rozpoczęli swój koncert. Podopieczni Milicicia znów pokazali mistrzowskie oblicze. Grali z pasją, dużą energią i koncentracją. Włocławianie praktycznie nie popełniali błędów.
Tego nie można powiedzieć o torunianach, którzy wyglądali na całkowicie bezradnych. Polskiemu Cukrowi nie kleiła się gra w ataku (16 strat), a w defensywie otrzymywał cios za ciosem - na osiem minut przed końcem Anwil prowadził 84:59 i było jasne, że obejmie prowadzenie w serii finałowej. W końcówce torunianie walczyli jedynie o zmniejszenie strat i uratowanie twarzy. Udało im się zejść na dziesięć punktów różnicy (86:96).
- Mogę być zadowolony jedynie z początku meczu i końcówki, w której się nie poddaliśmy. Co działo się w trakcie? Tego jeszcze do końca nie wiem. Muszę przeanalizować mecz i wtedy będę wiedział coś więcej. Na pewno spora liczba strat nas wybiła z rytmu. Anwil to wykorzystał - mówił na konferencji prasowej trener Dejan Mihevc.
- Anwil był drużyną lepszą. Przez półtorej kwarty byliśmy równorzędnym rywalem, gdy graliśmy konsekwentnie to, co chcieliśmy. W trzeciej kwarcie Anwil trafił kilka trójek z rzędu, zaczął grać konsekwentnie, a my staraliśmy się grać szybciej, nieco na wariata i przez to wpadliśmy w negatywny pęd. Być może ta końcówka jest pyrrusowa, ale zawsze chcemy grać do końca - tłumaczył z kolei Bartosz Diduszko, skrzydłowy Polskiego Cukru.
Wielu spodziewało się, że torunianie będą dominować w strefie podkoszowej w rywalizacji z Anwilem. To miał być główny atut Polskiego Cukru. Kluczowi mieli być: Damian Kulig, Cheikh Mbodj i Krzysztof Sulima. Jak na razie Twarde Pierniki mają jednak spory problem z wykorzystaniem przewagi podkoszowej.
- Mamy przewagę, ale trener Milicić wie, jak zamaskować te wszystkie braki w swojej drużynie. Nie od dzisiaj wiadomo, że włocławianie grają różnymi strefami, które sprawiają, że pod koszem jest po prostu bardzo ciasno. Mamy swoje pomysły. Postaramy się je wyegzekwować w kolejnych meczach - stwierdził Diduszko.
Kolejny mecz finałowej serii już w czwartek 6 czerwca, gospodarzem ponownie będzie Anwil. Początek spotkania w Hali Mistrzów zaplanowano na godzinę 17:30. - Jestem pełen optymizmu przed kolejny meczem, jeśli będziemy realizować nasz plan - zadeklarował skrzydłowy Polskiego Cukru Toruń.
Zobacz także: Meczu nie było. Kibice odmówili gry z koszykarzami Stelmetu