Kevin Durant doznał kontuzji łydki w piątym meczu półfinałowym NBA Konferencji Zachodniej przeciwko Houston Rockets. Powrót na parkiet przedłużał się, w końcu skrzydłowy Golden State wrócił w spotkaniach finałowych, co skończyło się fatalnym urazem (więcej informacji tutaj >>). Wszystko ułożyło się w bieg wydarzeń, które pozwalają snuć hipotezy o błędach sztabu Warriors i pozwie.
Taki koszykarz jak Durant jest potężnym wzmocnieniem każdej z drużyn. Golden State, faworyci do zwycięstwa w sezonie 2018/2019, dostali się do finału NBA, gdzie walczyli przeciwko Toronto Raptors. Nic nie układało się po myśli Warriors, którzy po czterech meczach przegrywali 1-3, będąc o krok od porażki. Tak też się stało - Toronto wygrało rywalizację 4-2 i zostało najlepszą drużyną NBA.
Sztab Golden State od początku spotkań o mistrzowskie pierścienie walczył z czasem. Kontuzja łydki Duranta przeciągała się. Podczas sezonu zasadniczego skrzydłowy dostałby wystarczająco dużo czasu, żeby całkowicie wyleczyć uraz, tu sprawa robiła się dramatyczna. Jego punkty były potrzebne, aż wreszcie po czterech meczach finału Durant pojawił się w składzie zespołu. Było to zaskakujące, bo wcześniejsze komentarze Warriors mówiły o kontuzji, która wciąż nie chce się wyleczyć, i kolejnych dniach przerwy.
ZOBACZ WIDEO Hejt na Joannę Jóźwik: "Jeszcze biegasz, czy już tylko celebrytka?"
GSW byli jednak pod ścianą, a sam Durant wspominał o jak najszybszym powrocie. W meczu nr 5 zagrał 12 minut i doznał kontuzji ścięgna Achillesa. To jeden z najgorszych urazów koszykarzy. Przerwa od koszykówki może potrwać rok, a niemal żaden z zawodników nie wracał do gry tak sprawny jak przed wypadkiem.
W przypadku Duranta sprawa była o tyle poważniejsza, że zawodnik mógł wypowiedzieć ostatni rok umowy z GSW i podpisać nowy kontrakt za większe pieniądze. Poważny uraz komplikował sprawę, bo wielu menedżerów zastanowiłoby się, czy płacić 40 mln dolarów rocznie komuś, kto najpierw przez cały sezon nie zagra, a potem wróci, ale nie wiadomo jak sprawny.
Plaga kontuzji
Uraz Duranta zbiegł się także z kontuzją kolegi z GSW, Klaya Thompsona (więcej informacji tutaj >>), innego znakomitego koszykarza. Zawodnik w szóstym meczu finałowym doznał urazu więzadła w kolanie, co eliminuje go z gry na około 8 miesięcy. Tydzień wcześniej naciągnął ścięgno w kolanie, jednak wrócił do gry. Doszedł do tego uraz Kevona Looneya. Środkowy złamał kość braku w drugim meczu z Toronto, ale zdążył jeszcze zagrać przeciwko Raptors, czym zaskoczył komentatorów.
Pod adresem Golden State zaczęły padać pytania, czy można było uniknąć poważnych urazów Thompsona i Duranta. Obaj wracali na parkiet, choć nie powinni. Oficjalnie mieli zgodę lekarza Warriors, swojego konsultanta lekarskiego, a także trzeciego niezależnego ortopedy.
CZYTAJ TAKŻE Wielkie zmiany w NBA. Rozwiąż quiz i sprawdź swoją wiedzę! >>
Czy sztab Golden State - pozwalając swoim zawodnikom, którzy nie wyleczyli urazów do końca, na ponowny występ - nie przyczynił się jednak do poważnych kontuzji, które mogą wpłynąć na całą ich karierę? Według GSW - wszystko odbyło się zgodnie z przepisami, zaleceniami lekarzy i za zgodą samych zawodników, z którymi pozostają w bardzo dobrych stosunkach. Od strony formalnej wszystko było czyste, a urazy to pech i nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Kłamstwo
Głos szybko zabrał Charles Barkley, były legendarny koszykarz, a obecnie komentator stacji TNT. - Winię Warriors za uraz Kevina Duranta i nie obchodzi mnie, co mówią na ten temat. Nie powinni pozwolić mu grać. Nawet jeśli zawodnik chciał wrócić, nie możesz zostawiać takiej decyzji graczowi - powiedział.
Zwykle dobrze poinformowani komentatorzy zajmujący się NBA (m.in. Marc Spears czy Shams Charania) pisali o pretensjach sztabu Duranta wobec GSW. Zachowanie Warriors miało pokazywać brak wsparcia dla jednego z najlepszych zawodników w lidze, choć nie podawano szczegółów. Odżyły od razu wspomnienia o rzekomych kłótniach Duranta z kolegami z szatni i niezbyt dobrych stosunkach łączących go z trenerem, Stevem Kerrem. Obie strony dementowały te informacje.
Oliwy do ognia dodał Andre Iguodala. Zawodnik Golden State przyznał, że rok temu w finałach NBA grał ze złamaną kością w nodze, a Warriors namawiali go na powrót na parkiet. Do mediów podawano informację, że ma jedynie krwiaka. To postawiło pytania co do zachowania sztabu Golden State i presji na osiągnięcie wyniku.
Nie wiadomo, na ile kontuzja i możliwe pretensje wobec lekarzy wpłynęły na decyzję Kevina Duranta, ale zawodnik na początku lipca zmienił klub. Zrezygnował z 31 mln dolarów, jakie przez kolejny sezon mógł zarobić w Golden State. Nie chciał też podpisać nowej umowy - 5 lat gry za 221 mln dolarów (44 mln rocznie). Wolał przenieść się do Brooklyn Nets, gdzie za 4 lata dostanie 164 mln (41 mln rocznie). W mediach zaś pojawiły się informacje, że prawnicy Duranta skierują sprawę do sądu przeciwko Warriors i będą domagać się odszkodowania w wysokości miliarda dolarów.
65 mln rocznie
Informacje o gniewnym rozstaniu Duranta z dotychczasowym klubem są nieoficjalne, ale napływały od tylu komentatorów, że chyba coś jest na rzeczy. Jay Williams, przyjaciel koszykarza i były zawodnik NBA, mówił w telewizji ESPN, że źle zdiagnozowano kontuzję zawodnika. Sugerował, że to działacze klubowi zapewniali Duranta o możliwości gry z pełnym obciążeniem, co skończyło się fatalną kontuzją.
Powrót na parkiet odbył się jednak za zgodą koszykarza i jego osobistego lekarza. Ekipa Duranta ma jednak podobno pretensje o co innego - że nie poinformowano ich o możliwych następstwach gry z kontuzjowaną wcześniej łydką, co było obowiązkiem Golden State. - Zapewniali, że naciągnięcie łydki nie może spowodować urazu "achillesa" - mówił Williams. Jeśli prawnicy Duranta zdecydują się na pozew, będą musieli wykazać, że poważniejsza kontuzja wynikała z wcześniejszej mniej groźnej, co podobno nie będzie trudne.
CZYTAJ TAKŻE NBA. Kosmiczne pieniądze na stole. Pierwszego dnia wolnej agentury wydano ponad 3 miliardy dolarów! >>
Dodatkowo Williams mówił, że Warriors powinni za wszelką cenę powstrzymać Duranta od powrotu na parkiet. Nalegali jednak na jak najszybsze występy, co oznaczało, że nie patrzyli na karierę zawodnika w dłuższej perspektywie. - Jeśli chcesz, żeby taki zawodnik został w twoim klubie kolejne 5 lat, mówisz mu, żeby się nie spieszył. Kiedy jednak zakładasz, że zawodnik może odejść z zespołu, chcesz wszystko od razu, bo nie obchodzi cię jego przyszłość - powiedział przyjaciel Duranta.
Taka narracja plus wcześniejsze słowa Iguodali o pozwoleniu na grę mimo złamania, stanowią cios dla Golden State - klubu, którego działacze uznają siebie za najlepszych na świecie, swój sztab medyczny za perfekcyjny, a całą organizację za wzorcową. Pozew przeciwko klubowi byłby czymś wyjątkowym, ale jak pisał Daniel Lust - możliwy i wyobrażalny. Prawnik zajmujący się procesami sportowców twierdzi, że przez kontuzję Durant na pewno straci duże pieniądze. Zgodnie ze statystykami: po "achillesie" wróciło do NBA 38 procent kontuzjowanych koszykarzy, a z tej grupy jedynie 27 procent rozegrało więcej niż jeden sezon.
Durant w ostatnim sezonie zarobił ok. 65 mln dolarów, wliczając kontrakt w NBA i zarobki z reklam. Amerykanie spekulują, że pozew na miliard dolarów nie jest więc czymś niezwykłym, koszykarz bowiem miał widoki na zarobienie właśnie takich pieniędzy przez całą karierę. Takiej kwoty nie dostanie, jednak - jak to w USA - musi robić wrażenie, żeby było z czego "zbijać". Pozew, gdyby do tego doszło, zostałby złożony w sądzie w Kalifornii. Sztab koszykarza ma na to trzy lata.
CZYTAJ TAKŻE Brooklyn Nets. W tym szaleństwie jest metoda. Nowa siła w NBA >>