Sinusoida - to określenie najbardziej pasuje do postawy Legii Warszawa w tym sezonie. Zaczęło się od kwalifikacji Ligi Mistrzów, w których ekipa z Mazowsza nie zawiodła. Oczywiście nie udało się spełnić marzeń i awansować do fazy grupowej, jednak zawodnicy nie dali plamy. Walczyli i osiągnęli wynik, na który było ich stać.
Później przyszedł zimny prysznic w postaci pięciu porażek z rzędu w Energa Basket Lidze. Gdy wydawało się, że Legia odbiła się od dna (efektowne zwycięstwo w Dąbrowie Górniczej), później przydarzyła się porażka z mistrzem Danii - Bakken Bears. Nie chodzi tutaj o samą porażkę, tylko o jej okoliczności. Na kilka minut przed końcem gospodarze prowadzili jeszcze 73:65.
- Uważam, że tak naprawdę pozwoliliśmy im wygrać to spotkanie, prowadziliśmy przez ponad 30 minut, oni tylko przez dwie - zaznacza Tane Spasev, który zwrócił uwagę nad brak doświadczenia swojego zespołu (CZYTAJ RELACJĘ-->).
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio #8: Iga Baumgart-Witan. Baba nie do zajechania
Legioniści zagrali w mocno okrojonym składzie. W środowy wieczór zabrakło kontuzjowanych Keanu Pindera oraz Szymona Kiwilszy. Nie było także Michała Michalaka i A.J. Englisha, którzy nie zostali jeszcze zgłoszeni do rozgrywek FIBA Europe Cup.
- To bolesna porażka dla nas, bardzo długo prowadziliśmy, a o zwycięstwie zadecydowały ostatnie momenty pojedynku. Pozostaje mi pogratulować rywalom, to dla nich świetny wynik. Musimy wyciągnąć naukę z tego meczu i nie pozwolić, aby podobna końcówka się kiedykolwiek wydarzyła - tłumaczy Filip Matczak, do którego występu nie można mieć zastrzeżeń. Zdobył 18 punktów i był drugim najskuteczniejszym zawodnikiem swojej drużyny.
Koszykarze z Warszawy kolejny mecz w Energa Basket Lidze zagrają 10 listopada z Kingiem Szczecin. Początek niedzielnego spotkania o godz. 17:30 w hali Koło.
Zobacz także: Dwight Howard strzałem w dziesiątkę. Center ważnym ogniwem Los Angeles Lakers