Koszykówka. Trudna sytuacja w poznańskim klubie. "Było wiele nieprzespanych nocy"

Materiały prasowe / Na zdjęciu: zawodnicy Biofarm Basket Poznań
Materiały prasowe / Na zdjęciu: zawodnicy Biofarm Basket Poznań

- To nie jest magia, tutaj nie ma czarów. To nie jest tak, że dotknie się różdżką i z dnia na dzień wszystko się zmieni. Czekamy na efekty. Czasami jesteś na górze, czasami jesteś na dole - mówi prezes Biofarmu Basket Poznań, Bartłomiej Tomaszewski.

[b]

Pamela Wrona, WP Sportowe Fakty: Jak to jest być prezesem w koszykarskim klubie?[/b]

Bartłomiej Tomaszewski, prezes Biofarmu Basket Poznań:
Jak to jest być prezesem? Z jednej strony jest to olbrzymia przyjemność, a z drugiej, tak jak w obecnej sytuacji, jest to ciężki moment. Powiedziałbym, że nawet bardzo. Bywają milsze okresy, fajne lata, wieszanie medali w mistrzostwach młodzieżowych, ale są i takie, że jesteśmy na ostatnim miejscu w tabeli. Jestem w tym bardzo długo i wiem, że sport się z tym wiąże.

Z koszykówką jestem związany od 30 lat, najpierw jako zawodnik. Ostatnio nawet siedziałem przy kawie z prezesem Eugeniuszem Kijewskim, pierwszym trenerem - z jego osobą też jestem związany szmat czasu. Jemu mija równo 50 lat w baskecie, a mnie 30, kiedy rozpocząłem treningi z juniorami Lecha Poznań. Przez tyle lat będąc przy koszykówce, rzeczą naturalną wydawało się przy niej pozostać. Nie będę używać górnolotnych określeń, że jest to moja miłość, ale na pewno wielka pasja. Po zakończeniu kariery sportowej ciężko było mi całkowicie się wycofać i zająć czymś innym. Obrałem drogę uczestniczenia w odbudowie koszykówki w Poznaniu. Ta działalność przybierała różną formę, a obecnie jest na tym etapie, na którym jesteśmy - czyli z poziomu prezesa pierwszoligowego koszykarskiego klubu, wcześniej drugoligowego, młodzieżowego. Nie ukrywam, że moją olbrzymią motywacją są moi chłopcy, a być może nawet od tego się rozpoczęło - Marcin i Wojtek, dla których szukałem możliwości najlepszego rozwoju. Co więcej, żona swego czasu również związana była z koszykówką. To było oczywiste, a jakoś tak wyszło, że zostałem prezesem.

Grał pan wcześniej w koszykówkę. Dzięki temu, ma pan inne spojrzenie w kwestii prowadzenia klubu?

Myślę, że tak. Sądzę, że przez to, że przez tyle lat sam byłem zawodnikiem, byłem po tej drugiej stronie, mam porównanie i jest łatwiej tym klubem zarządzać. Wiem czego spodziewają się zawodnicy, co mogą w tej chwili odczuwać. Będąc też blisko parkietu czy blisko zespołu, choćby podczas meczu wyjazdowego, staram się sięgać pamięcią kilkanaście lat wstecz. Osobie związanej przez większość swojego życia z koszykówką, myślę, że jest w tej kwestii o wiele łatwiej. Zawsze czułem się też bardziej związany i odpowiedzialny za część sportową niż organizacyjną, bo po tej stronie spędziłem najwięcej lat. Na pewno jest to pomocne.

ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Anna Kiełbasińska bez nominacji na Sportowca Roku. "Przykra sprawa"

Zobacz także: Paweł Kidoń - pierwszy Polak w Harlem Globetrotters

Przed sezonem mówił pan, że głównym celem poznańskiego zespołu jest pierwsza czwórka. Z taką myślą został zbudowany skład na ten sezon?

Myślę, że obecność nazwisk, takich jak chociażby Dawid Bręk, Filip Struski, każe potwierdzić te słowa. Jakieś błędy zostały na pewno popełnione. Celem było sprowadzenie graczy na wysokim poziomie, którzy z niejednego pieca chleb jedli.

Dawid Bręk ma na swoim koncie już 3 awanse. Dobór nazwisk nie był przypadkowy. Kierowaliśmy się również kluczem, aby większość naszych zawodników pochodziła z Poznania lub okolic. Pojawienie się Marcina Fliegera w poprzednim sezonie również nie było przypadkowe. Zależy mi na dłuższym przywiązaniu, aby nie były to kontrakty tylko na 8 miesięcy, aby utożsamiali się nie tylko z klubem, ale i z miastem.

Potwierdzam, że zespół był budowany z ambicjami awansu w czubie tabeli. Może w tym momencie zabrzmi to niezbyt racjonalnie, natomiast dalej uważam, że ten zespół stać na to żeby grał w czołówce, chociaż do samych play-offów jest jeszcze daleka droga. Jesteśmy w dołku, jednakże wierzę w ten zespół i jestem przekonany, że pokonamy wszelkie trudności.

Obecna sytuacja Biofarmu spędza sen z powiek?

Oczywiście, było wiele nieprzespanych nocy. Jest to olbrzymia odpowiedzialność. To nie jest też tylko to, co widać najbardziej, czyli zespół ligowy, kilkunastu zawodników i tak dalej. My jesteśmy klubem budowanym przez lata, 10 lat od podstaw - od grup dziecięco-młodzieżowych, osób zaangażowanych, trenerów, fizjoterapeutów, trenujących dzieci, ich rodziców - tych problemów, płaszczyzn działania jest dużo więcej niż tylko stricte zespół pierwszoligowy. Ale jest on najbardziej na świeczniku, natomiast klub koszykówki, który my tworzymy, sięga znacznie szerzej. Mam filozofię, że to nie jest tylko zespół seniorów, który w tym roku jest, a za rok go może nie będzie. My tworzymy wszystko od grup najmłodszych. Wychodzimy z założenia, że cokolwiek się nie wydarzy, one będą zawsze. Zbudowanie klubu tylko dla jednego zespołu, to nie po naszemu.

Zmiana na ławce trenerskiej i pozyskanie Jakuba Fiszera mają być pozytywnym bodźcem?

Oczywiście, może efekt nowej miotły działa tu i teraz, natomiast w dłuższej perspektywie to nie do końca się sprawdza. Do tego doszły kontuzje, więc to na pewno sprzyjało tej niekorzystnej sytuacji w jakiej teraz jesteśmy. Trener Marcin Kloziński przyszedł do nas, wydawało się, w dobrym momencie. Miał przed sobą 5 meczów z zespołami, z którymi teoretycznie powinniśmy wygrać. Miałem na myśli Kutno, ale paradoksalnie wynik został anulowany, później było Kłodzko, Łowicz, Kołobrzeg, a teraz mamy Prudnik. Czyli 5 spotkań, które spowodują, że zespół złapie wiatr w żagle, ułatwiłoby mu to start i wejście fajnie w zespół, ale tak się nie stało.

To nie jest magia, tutaj nie ma czarów. Maszyny w procesie produkcyjnym można jakoś przeprogramować, po minucie robi już coś całkiem innego, w innym wzorze. Tutaj mimo wszystko jest jakiś proces, jest grupa ludzi, czynnik ludzki. To nie jest tak, że dotknie się różdżką i z dnia na dzień wszystko się zmieni. Czekamy na efekty. Czasami jesteś na górze, czasami jesteś na dole. Teraz nawet ośmiokrotny zwycięzca Euroligi, trener Obradović znajduje się w ogniu krytyki.

Pozyskaliśmy Jakuba Fiszera i znowu poniekąd odnosi się to do naszego klucza, bo Kuba był wcześniej z nami związany przez długie lata, a teraz do nas wraca. Znamy Kubę jako nieustępliwego, walczącego, oddającego serce, krew, pot na parkiecie. I jakby będziemy tego oczekiwać. Mamy najgorszy defence w lidze. Kuba zawsze słynął z dobrej obrony, a offence mamy całkiem niezły. Więc tutaj liczymy na pomoc i jego zaangażowanie. Mamy nadzieję, że przełoży to się również na cały zespół. Wychodzę z założenia, że tak jak gra jedynka i dwójka, wywierając duży nacisk na piłkę, nie odpuszczając, tak gra reszta zespołu, dlatego oczekujemy od Kuby bodźca defensywnego i dobrego ducha w zespole.

Na razie nie planujemy żadnych innych wzmocnień. Wydaje mi się, że nawet teraz nie ma dużego wyboru wśród zawodników przez zmianę przepisów. Wcześniej, zawsze była większa grupa niezadowolonych zawodników z różnych względów - teraz jest posucha.

Jak wyobraża pan sobie przyszłość Biofarmu? Prawdą jest, że klub szykowany jest pod ekstraklasę?

Teraz jesteśmy w sytuacji "odwróć tabelę, Biofarm na czele" (śmiech). Ciężko w obecnej sytuacji mówić o podboju ekstraklasy. Wolałbym nie wybiegać tak daleko w przyszłość, tylko skupić się na tym, żebyśmy wygrali najbliższy mecz, wyszli na prostą. Natomiast nie ulega wątpliwości, że Poznań jest miastem koszykarskim. Po Wrocławiu, Lech Poznań ma najwięcej sukcesów, najwięcej mistrzostw Polski. Mamy Halę City Zen, w której gramy mecze i jest ona, mimo porażek i miejsca w tabeli, pełna świetnych kibiców. To pokazuje, że w tym mieście jest zapotrzebowanie na męską koszykówkę. Jednak w sytuacji w jakiej jesteśmy, najlepiej wszystko budować małymi kroczkami i o niczym na razie głośno nie mówić.

Miasto Poznań miało wesprzeć klub kwotą miliona złotych. Można powiedzieć, że warunki sprzyjają?

Tak, to nie jest tajemnicą, że dostaliśmy bardzo duże wsparcie od miasta. Tutaj mógłbym udzielić jeszcze odpowiedzi na pytanie, jak to jest być prezesem? Czuję odpowiedzialność, bo są to pieniądze publiczne, pochodzące ze środków miejskich. Mamy wobec tego świadomość, że oczekiwania od nas są dużo większe niż miejsce w tabeli, które w tej chwili zajmujemy. Miasto wspiera nas bezwzględnie, widzi w nas partnera godnego współpracy na przyszłość. Wspólnie chcemy odbudować koszykówkę w Poznaniu, dlatego też otrzymaliśmy najwyższą dotację z możliwych.

Biofarm Basket Poznań obecnie zajmuje ostatnie miejsce w ligowej tabeli (bilans 1-7).

Zobacz także: Koszykówka. Jacek Kaszuba, prezes Polonii Leszno: Doświadczenie nam nie pomogło

Źródło artykułu: