Filip Dylewicz to ikona Asseco Prokomu Sopot. Choć jest wychowankiem Astorii Bydgoszcz, trykot zespołu z Trójmiasta przywdziewa niemalże nieprzerwanie od roku 1997. Do drużyny przyszedł wówczas, kiedy ta awansowała do polskiej ekstraklasy i z roku na rok był świadkiem jej stopniowego rozwoju, aż do wywalczenia sześciu złotych medali Mistrzostw Polski. W ostatnim sezonie notował średnio 10,1 punktu oraz 7,1 zbiórki w rozgrywkach PLK, będąc najważniejszym polskim graczem w ekipie prowadzonej przez Tomasa Pacesasa. Nic więc dziwnego, że to jemu, jako jednemu z pierwszych, działacze klubu, który od nowego sezonu będzie rozgrywał swoje mecze w Gdyni, zaoferowali nowy kontrakt. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie zostanie on podpisany przez Dylewicza.
- Najprawdopodobniej w nowym sezonie zabraknie mnie w gdyńskim zespole. Nikt mnie z drużyny mistrzów Polski nie wyrzuca, dostałem propozycję przedłużenia kontraktu, ale... praktycznie podjąłem decyzję, tak na 99 procent, o zmianie klubu - mówi Dziennikowi Bałtyckiemu koszykarz. W przypadku seryjnego mistrza Polski, etatowego uczestnika Euroligi i jednego z najlepszych graczy na swojej pozycji w kraju, w grę nie może oczywiście wchodzić żaden inny zespół z PLK, gdyż byłby to sportowy regres. - Kierunek obieram zdecydowanie zagraniczny, choć niczego nie mogę wykluczyć - dodaje koszykarz.
Jednocześnie Dylewicz zapewnia, że i klub, jak i same Trójmiasto zachowa w swoim sercu. - Od lat mieszkam z rodziną w Gdyni i na pewno tu wrócę. Gdybym jednak nie spróbował teraz odejść, to może po latach wyrzucałbym sobie, że nie skorzystałem z takiej możliwości - kończy swoją wypowiedź na łamach dziennika koszykarz.