Koszykówka. Robert Skibniewski i marzenie z dzieciństwa. "Chcę mieć odpowiedź na każde pytanie"

Materiały prasowe / GTK Gliwice / Ryszard Jędrzejewski / Na zdjęciu: Robert Skibniewski
Materiały prasowe / GTK Gliwice / Ryszard Jędrzejewski / Na zdjęciu: Robert Skibniewski

-Zawsze byłem zawodnikiem, który miał dużo pytań, a trenerom się to nie podobało, bo wielu trenerów chce mieć spokój (…) Wiem, że nie lubią takich graczy. Ja nie chcę być jednym z nich - mówi Robert Skibniewski.

[b]

Pamela Wrona, WP Sportowe Fakty: Pamięta pan swój pierwszy kontakt z[/b]
koszykówką?

Robert Skibniewski, ostatnio zawodnik Timeout Polonii Leszno: Oczywiście, że pamiętam. W zerówce oddałem swój pierwszy rzut do kosza. Miałem wtedy chyba 6 lat. Mam starszego o 4 lata brata, który interesował się koszykówką, a NBA była dostępna w ogólnopolskiej telewizji... Ryszard Łabędź i Włodzimierz Szaranowicz i słynne "hej hej tu NBA". Mieliśmy też mecze na kasetach VHS, które zresztą przetrwały do dziś. I tak to się wszystko zaczęło.

O czym wówczas marzył 6-letni Robert Skibniewski?

Niewiele osób o tym wie. Z dziennikarzy, mówiłem o tym tylko Łukaszowi Ceglińskiemu, więc będziesz drugą osobą. Jak wtedy poznałem koszykówkę, pomyślałem nie o zawodniku jak niemal wszyscy, tylko o byciu trenerem. I to było moje marzenie. Generalnie, gdybym nie poszedł w koszykówkę to zostałbym nauczycielem.

ZOBACZ WIDEO: Sergiu Hanca kupił dom biednej rodzinie. Zobacz jak mieszkają

Zaczynałem w małej miejscowości w Bielawie, gdzie była drużyna kadetów, juniorów, trzecia liga. Przychodził trener rzucał nam piłkę i graliśmy. No to graliśmy, staraliśmy się i walczyliśmy najlepiej jak tylko potrafiliśmy. Mimo tego, że przegrywaliśmy praktycznie co mecz. Magia Jordana w telewizji publicznej robiła swoje, a my dalej graliśmy.

Jak trafiłem do Wrocławia i zacząłem trenować w Śląsku, sprowadził mnie trener grup młodzieżowych, Grzegorz Krzak. Tak naprawdę koszykówki uczyłem się od podstaw. Byłem surowy. Nie miałem kompletnego pojęcia o podstawach dyscypliny. Grałem, ale nie znałem zasad, kultury, etyki gry i pracy. Uczyłem się z roku na rok, coraz lepiej to wyglądało. I wtedy miałem wrażenie, że to coraz bardziej otwiera mi oczy.

Od początku chciałem zostać trenerem, ale spodobała mi się gra, rozwijałem się, trafiłem do Śląska w momencie, kiedy były te wspaniałe czasy- Euroliga, mistrzostwo Polski, trener Urlep. To wszystko było fajne, obrałem taki kierunek. Dzięki Śląskowi i złotym czasom miałem okazję poznać, nie dość, że świetnych zawodników, ale i wybitnych trenerów.

Któregoś dnia usiadłem sobie i na spokojnie pomyślałem ilu ich miałem podczas swojej kariery - naliczyłem ponad trzydziestu. Łącznie z grupami młodzieżowymi oraz karierą reprezentacyjną. Naprawdę sporo było szkoleniowców na mojej drodze zawodniczej - czy pracował miesiąc, czy więcej, czy był zwalniany po krótszym czy dłuższym okresie, wszystkich wrzucam do jednego worka wspólnej współpracy.

Z perspektywy lat sądzi pan, że mógł coś zrobić inaczej?

Wiem, że wszystko jest po coś, że wszystko ma swój cel. Oczywiście, są rzeczy, które z perspektywy czasu zapewne zrobiłbym inaczej, ale wiadomo, że doświadczenie życiowe zdobywa się z wiekiem podejmując przeróżne decyzje. Pewne rzeczy należy przeżyć na własnej skórze, a nie tylko z opowieści, czytania książek czy oglądania filmów. Wiem co mogłem zrobić inaczej, co mogło wyjść lepiej. Ale mam nadzieję, że to sprawi, że zostanę nienajgorszym trenerem, a ta praca dzięki temu będzie łatwiejsza. Sam to przeżyłem. Będę wiedzieć jak rozmawiać z zawodnikiem, jak zachowywać się w danych sytuacjach. Mam swoje spostrzeżenia, swoje przemyślenia co do tej pracy i będę starać się doświadczać tego na sobie.

Co ten Robert powiedziałby temu, który zaczął stawiać pierwsze kroki z
piłką do koszykówki pod pachą?

Ameryki nie odkryję. Wiadomo, że wiara w siebie jest kluczem, ale jedną podstawową rzeczą jest komunikacja. Z zawodnikami, na każdym szczeblu, czy to w klubie, czy to z paniami, które sprzątają halę. Komunikacja jest kluczem, to moim zdaniem można poprawić. Widzę, że jest to problemem. Bardzo często spotykałem się z tym jako zawodnik i myślę, że większość moich kolegów z boiska również się pod tym podpisze. Wiele nieporozumień wynika z braku tej komunikacji. Z prezesem, agentem, dyrektorem sportowym, trenerem - z każdym. Oni myślą o jednym, zawodnik myśli o drugim, a prawda jest zupełnie inna. Każdy ma swoją perspektywę. Nie raz byłem zwalniany z pracy, właśnie przez brak komunikacji. Ktoś coś usłyszał, przeczytał, dorobił sobie jakąś ideologię, ktoś coś wymyślił, do tego doszedłem ja. Problemy powinno się rozwiązywać zwyczajnie rozmawiając. Tak jak w związkach międzyludzkich można podać sobie rękę, mówiąc, że coś nie klika, coś się nie sprawdza, spróbujmy inaczej. W zgodzie też można się rozejść i żyć dalej dobrze w
zdrowych relacjach. Wydaję mi się że takie podejście jest odpowiednie, ale właśnie komunikacja jest kluczem.

Zobacz także: Fatalne wieści z Torunia. Damian Kulig znów kontuzjowany!

Od jakiegoś czasu wykonuje pan kroki w kierunku realizacji swojego marzenia.

Wiem, że jest bardzo ciężki okres - środek sezonu, za chwilę nowy rok kalendarzowy. Ale zacząłem już podpytywać w klubach, czy gdzieś nie szukają trenera lub asystenta do pomocy. Póki co, próbuję swoich sił we Wrocławiu, gdzie prowadzę drużynę amatorską. Powoli próbuję łapać to czucie prowadzenia meczu. Koledzy zaproponowali taki rodzaj współpracy i ja z przyjemnością to przyjąłem. Planuję też otworzyć szkółkę dla dzieci. Powoli się wdrażam. Czytam, oglądam, rozmawiam, mam możliwość wyjazdu na staże i nie ukrywam, że zastanawiam się nad tym poważnie. Wszystko biorę pod uwagę, bo od czegoś trzeba zacząć. Małymi kroczkami, ale przecież ważne, że do przodu.

Nie jest łatwe znaleźć pracę w tym zawodzie, zwłaszcza, że trenerów jest wielu, a miejsc pracy już niekoniecznie. Może najważniejszym czynnikiem nie jest to, żeby być dobrym… Wierzę, że dobrą pracą zawsze można się obronić.

Co zawodnik z tak bogatym bagażem doświadczeń mógłby wykorzystać w
pracy trenerskiej?

Można powiedzieć bardzo dużo. Grałem na wielu poziomach. Od Euroligi i reprezentacji do drugiej ligi. Widziałem od kuchni naprawdę wiele. Miałem możliwość pracować z wieloma trenerami i zawodnikami o różnych osobowościach i ze wspaniałymi osiągnięciami. Wiem, jak koszykówka cały czas się zmienia, że z każdym trzeba rozmawiać, ale nie w ten sam sposób.

W mojej karierze zawodniczej najbardziej podoba mi się to, że poznałem trenerów od których bardzo wiele fajnych rzeczy mogę wyciągnąć i wykorzystać w przyszłości. Ale z drugiej strony, niektórzy pokazali mi jakimi trenerem nie chciałbym kiedyś być. W pewnym momencie zrozumiałem, że w koszykówce jako zawodnik już nic wielkiego nie osiągnę. Zacząłem wszystko tak prowadzić, aby mieć jak największe doświadczenie, poznać różne szkoły trenerskie. Odrabiałem zadanie domowe, obserwowałem, starałem się jak najwięcej dowiedzieć. Wszędzie była nauka i sytuacja, która coś mi dała.

To jaki powinien być trener?

Trener powinien być taki, dla którego zawodnik będzie chciał grać i trenować. Sprawiedliwy ojciec. Niejednokrotnie podczas mojej gry powtarzałem, że numerem jeden był dla mnie zawsze Sašo Filipovski. Jak go poznałem, byłem po szkole Andreja Urlepa. W Turowie Zgorzelec byłem jedenastym czy dwunastym zawodnikiem w rotacji. Nie byłem jego ulubieńcem. Mimo tego, wiele rzeczy mi tłumaczył i pokazywał. Otworzył oczy jeszcze bardziej. Przy czym był prawdziwym i szczerym człowiekiem. Wcześniej myślałem, że koszykówka to jest taka jak mówił trener Urlep - że szybko, na gaz, na 100%. Na zasadzie: "-Masz biec w prawo. - trenerze, ale tam jest ściana. - i co z tego, mówię w prawo, to biegniesz w prawo, nie ważne, walnij głową i będzie dobrze, wygramy". No ale przegraliśmy akurat (śmiech). Proszę nie zrozumieć mnie źle, bo wiele mnie nauczył, wiele wniósł do koszykówki i złego słowa nie mogę powiedzieć. Jednak trener Filipovski uświadomił mi na przykład, że sama koszykówka jest ważna, ale nie najważniejsza. Dobre podejście do meczu, czytanie gry i przeciwnika. Bardzo dużą uwagę przykładał do sfery mentalnej. Chyba jako jedyny szkoleniowiec, z którym pracowałem, wprowadził techniki relaksacyjne i medytacyjne w trening. To było bardzo ciekawe doświadczenie. To były czasy Phila Jacksona, który mówił wówczas o buddyzmie, filozofii Zen. Niejednokrotnie podkreślał, że czerpał pomysły właśnie od niego.

Fajną rzecz pokazał też Mike Taylor. Pokazał, że można wygrywać nie rugając zawodników, podchodząc do nich pozytywnie, bez względu na wyniki. Nie dołując, tak jak często u nas jest i myśli się, że zawodnika trzeba opierdzielać i katować. A przyszedł taki uśmiechnięty łysy Amerykanin, zupełnie nieznany wtedy, który był cały czas "excited" - wszyscy śmialiśmy się, bo w każdej wypowiedzi i w każdym wywiadzie powtarzał to non stop (śmiech). Pokazał, że można wygrywać na innych
zasadach. Charyzma, przygotowanie, podejście, a przy tym bycie prawdziwym sobą. Dosłownie na wszystko patrzyło się z przyjemnością i uznaniem, to naprawdę imponowało.

Ciekawe rzeczy, niuanse taktyczne wprowadził też Igor Milicić. Ze starszych trenerów, Piero Bucchi, z moich początków w Śląsku. Był pierwszym, na którego spojrzałem i powiedziałem: "wow, ale świetny trener". Słuchałem jak opowiadał o koszykówce, pokazywał ćwiczenia, jak tłumaczył samą grę. To wszystko pamiętam jak dziś. Koniec końców, długo nie zagrzał miejsca we Wrocławiu. Wygraliśmy wtedy z Maccabi Tel Aviv, na wyjeździe z Olympiakosem, a przegraliśmy w lidze z Pruszkowem podczas wyjazdu. Po tym meczu trener został zwolniony. Do tej pory nie wiem dlaczego i myślę, że nie tylko ja tego nie rozumiem.

Czego dokładnie jednak nie chciałby pan powielać?

Kłamstwa i chamstwa przede wszystkim. Ale jest jeszcze jedna ciekawa rzecz. Często do Polski przyjeżdżali trenerzy z kapitalnym CV. Mistrzowie krajów, zdobywcy pucharów. Wpisane mieli "wysokiej klasy wybitni specjaliści od ataku i obrony". Po czym przyszedł na trening, nadszedł mecz i wszyscy łapaliśmy się za głowę. Był trener zagraniczny, który rzekomo znany był z obrony, a na każdym treningu przez 45 minut podawaliśmy sobie piłkę sprzed klatki piersiowej albo jednorącz, w miejscu. Potem wypiliśmy białko,  chwilę coś pobiegaliśmy, pograliśmy i tyle. Mówimy oczywiście o ekstraklasowym zespole.

Przyjechał inny, znowu bogate CV, multimedalista w swoim kraju. Na czasie rysuje zagrywkę, a jeden z zawodników, naprawdę z tych mądrzejszych z jakimi grałem, mówi: "ale to tak nie będzie, to nie wyjdzie, oni tak nie grają". A on odparł : "o czym ty mówisz, wyjdzie, wyjdzie". Po krótkiej wymianie zdań, zawodnik wziął deskę, zaczął rysować jak będzie jego zdaniem. Po czym wodzi wzrokiem - deska, trener, deska, trener. W końcu mówi: "wiesz co, ty i tak tego nie zrozumiesz" i rzucił nią o parkiet. Po tym incydencie klub zwolnił gracza wstawiając się za trenerem. Kilka tygodni później trener podzielił jego los, a CV miał kapitalne.

W swoim kręgu koszykarskim śmiejemy się, że obcokrajowcy szczególnie z krajów byłej Jugosławii mają taki przedmiot w szkole "jak owinąć sobie prezesa wokół palca?”. Pięknie mówią, opowiadają, marketingowcami są wspaniałymi, Eskimosowi lód sprzedadzą. Nam Polakom brakuje pięknie opowiadać, nawijać makaron na uszy. Może nasza historia nas tego nauczyła, że nie słowem, a czynem i pracą trzeba pokazać? Bardzo często można spotkać się z tym, że jak Polski trener pracuje, chciałby dokonać jakiegoś wzmocnienia w zespole, to prezes mówi, że sorry, ale nie ma na to pieniędzy. Po jakimś czasie ten trener zostaje zwolniony, przyjeżdża obcokrajowiec i nagle czary mary! Pieniądze się znajdują i to na dwóch graczy. Musiał coś takiego powiedzieć, że jednak przekonał tego prezesa.

Na szczęście takie podejście już się kończy. W dzisiejszych czasach zawodnicy mają coraz większą świadomość, są coraz bardziej wymagający, chcą mieć odpowiedzi na różne pytania i sytuacje. Ja zawsze byłem zawodnikiem, który miał dużo pytań, a trenerom się to nie podobało, bo wielu trenerów chce mieć spokój - przyjść na trening, odhaczyć i wrócić do domu. Wiem, że nie lubią takich graczy. Ja nie chcę być jednym z nich.

Jakieś słowa, które można byłoby przekazywać, szczególnie zapadały w
pamięci?

"Nogi karmią wilka" - Sašo Filipovski (śmiech). Bardzo lubił ciężko trenować, często uświadamiał zawodników, że można jako gracz wiedzieć wszystko, być wyszkolonym świetnie technicznie, ale jak nie będzie miało się kondycji i zdrowia, to nic się z tym nie zrobi. Przyjdzie ostatnia kwarta, dogrywka, play-offy, mecze dzień po dniu, a bez paliwa daleko nie zajedziesz. Wiem to też po sobie. A nie każdy lubi też ciężko pracować. Czasami w treningu szuka się chwili, momentu, sytuacji żeby odpuścić, wyluzować, ale to ma krótkie nogi. Na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce.

"W zespole nie mogą grać najlepsi, ale Ci najbardziej właściwi", "Bądź najlepszą wersją samego siebie", "Nie bądź najlepszy w drużynie, bądź najlepszy dla drużyny", "Sukces nie jest zbudowany na sukcesie. Jest zbudowany na porażce, frustracji, a czasami na katastrofie" - to są takie fajne stwierdzenia, różnych trenerów, które mocno zapadły mi w pamięci.

Współpracował pan z kadrą podczas zgrupowania w Wałbrzychu, ale
wcześniej sam był pan reprezentantem kraju – jak można to porównać, z dwóch punktów widzenia? Co może okazać się przydatne?

To mówił Mantas Cesnauskis, mówił też Przemysław Frasunkiewicz. Jak jesteś zawodnikiem to nie myślisz za dużo o koszykówce. Idziesz na trening i robisz swoje, to co kazał trener. Bierzesz prysznic, wracasz do domu i robisz co chcesz. Trener myśli o niej cały czas - co poprawić, ulepszyć, czy zmienić. Podczas tego zgrupowania Arkadiusz Miłoszewski i Marcin Woźniak dużo mi pomagali i tłumaczyli, za co jestem im wdzięczny.

Miałem sytuację, kiedy trener Taylor po jednym z meczów na turnieju towarzyskim w
Niemczech pozwolił mi zrobić analizę defensywną drużyny. Miałem obejrzeć wideo, zrobić notatki i stworzyć wewnętrzne statystyki. Z przyjemnością się zgodziłem. Siedziałem nad tym podekscytowany pół nocy. Wszystko miałem na komputerze, wydrukowałem na kartce. Rano sprawdzając to ponownie, nacisnąłem coś nie tak na laptopie, sprawiając, że wszystko zgasło i przepadło. A na odprawie drużynowej trzeba było to wszystkim pokazać na projektorze i omówić. Niestety, nie mogłem tego wyświetlić, ale przynajmniej miałem wydrukowaną kartkę. Arek z uśmiechem powiedział "witaj w tym świecie" (śmiech). Opowiadał, że takie rzeczy się zdarzają. Pierwsze koty za płoty. Trener Taylor okazał wyrozumiałość, a ja opowiadałem z kartki papieru. To są właśnie między innymi te rzeczy. Jakbym był zawodnikiem, to bym sobie smacznie spał i nie miałbym takiego stresu. Serce waliło mocno, na szczęście to był tylko sparing i wszyscy okazali zrozumienie.

Czyli podpisuje się pan pod tym, że bycie trenerem nie jest łatwe?

Jak najbardziej. Takich sytuacji jest wiele. Z drugiej jednak strony były takie sytuacje na kadrze, że trener Taylor dawał czas dla trenerów i zawodników. Mogli popracować indywidualnie z trenerami, każdy zawodnik wybierał z trenerów kogo chciał. Pracowało się nad różnymi elementami gry - rzuty, kozłowanie i tak dalej. Niektórzy przyszli do mnie, niektórzy do innych, robiliśmy różne ćwiczenia. I po tych kilku sesjach mówili, że im się podobało. Dla mnie, to jak miód na serce, że ktoś się zaangażował i był zadowolony z tej pracy którą mu zaproponowałem. Czego więcej potrzeba? Jak pracuje sobie gdzieś na przykład na wyjeździe i podchodzą zawodnicy sami i mówiąc, że chcieliby wspólnie potrenować, jest to dowód, że to chyba ma sens. To jest ogromna motywacja i zarazem satysfakcja. Trenerem w klubie jeszcze nie jestem, ale sprawia mi to większą radość i spełnienie niż w tym momencie bieganie z piłką po parkiecie. Koszykówkę kocham i będę w niej nadal - mam nadzieję, że w roli trenera. Uwielbiam być na hali i rozmawiać o niej. Jednak chciałbym już spełniać się po tej drugiej stronie.

Jaka była najcenniejsza lekcja jaką dała panu koszykówka?

Różne sytuacje na pewno uświadomiły, że trzeba wierzyć w siebie, żeby w momencie pojawienia się problemu wszystko wyjaśniać od razu. Tak jak już wspomniałem wcześniej - komunikacja. Często zostawiałem to losowi, szczególnie pod koniec kariery, dla spokoju swojego i drużyny. Na koniec dnia bez względu na sytuację chcę być szczery, szczególnie do samego siebie i spojrzeć prosto w lustro, wiedząc, że zrobiłem wszystko co mogłem w tym kierunku. A jeżeli komuś to nie odpowiada, to jest to już jego sprawa. Wiara i wytrwałość jest kluczowa. W życiu zdarzają się różne rzeczy. Jeżeli mam cierpieć z racji tego, że niczego nie zrobiłem w celu wyjaśnienia, to będzie to bolało.

Jak myśli pan o swojej karierze zawodniczej, to co przychodzi na myśl?

Pierwsze co przychodzi na myśl - że to piękna przygoda, najlepsza praca na świecie. Nie mam chyba swojego ulubionego sezonu. Najlepiej jednak wspominam sezon w Śląsku Wrocław, gdy trenerem był Miodrag Rajković. Dał mi wolność na boisku, pozwolił mi grać tak jak lubię. To był mój najlepszy sezon pod względem indywidualnym i statystycznym. Skończyliśmy rozgrywki na siódmym miejscu w lidze. Wcześniej wspaniały sezon w Polpharmie Starogard Gdański z fantastyczną grupą osób i zdobycie pucharu Polski. Dwa fajne sezony w Czechach. Były też bardzo ciekawe sytuacje, niekoniecznie przyjemne, które doskonale pamiętam, nawet poszczególne spotkania.

Starałem się wykonywać dokładnie to czego trener ode mnie chciał - rzucaj, nie rzucaj, biegnij tak, zrób tak, nie rób tego, podaj tam. Jakby mieli pada w ręku i grali. Nigdy taka sytuacja dobrze się dla mnie nie kończyła. Są trenerzy którzy lubią dosłownie wszystko kontrolować. Trener wymaga, zawodnik wykonuje polecenia. Jednak często później mówili: "on nie jest agresywny, nie rzuca, nie patrzy na kosz". A ja tylko robiłem to, co trener chciał. Są paradoksy, które doskonale pamiętam. Swoje przemyślenia wykorzystam na pewno w przyszłości.

Reasumując, każdy sezon mnie czegoś nauczył. Na przykład w Turowie u trenera Filipovskiego, bolało cholernie, że nie grałem. Myślałem sobie: "czy jestem tak słaby żeby nie grać?". A pamiętam mecz z Basketem Kwidzyn, kiedy w czwartej kwarcie przegrywaliśmy chyba szesnastoma punktami, trener wpuścił mnie, tak jakby już poddał mecz. A my wróciliśmy zza światów doprowadzając do dogrywki. W niej już mnie ściągnął, wpuścił głównego rozgrywającego. Ostatecznie przegraliśmy. Byłem wściekły, że doprowadziliśmy do dogrywki, mogliśmy to wygrać, a wróciłem na ławkę.
Ale to jest trener i ma prawo, wierzył w innego zawodnika i jest z tego rozliczany. Ja byłem wtedy młodszy, wielu rzeczy nie rozumiałem. Teraz z perspektywy czasu rozumiem to doskonale. Dodatkowo mogłem wtedy odejść ale zdecydowałem, że zostanę. Chciałem jak najwięcej chłonąć od niego.

Z drugiej strony, w pewnym momencie miałem klub, gdzie myślałem, że chwyciłem byka za rogi, że wygrałem bilet na loterii. A po 3-4 miesiącach okazało się, że jest zupełnie inaczej niż mi się wydawało. Zresztą, w życiu często jest tak, że coś na początku wydaje nam się inne, a rzeczywistość wszystko weryfikuje. Mam w głowie wiele obrazów - wydaje mi się, że jakbym spotkał się z tymi osobami, to powiedziałyby, że tego nie pamiętają.

Każdy powie, że koszykówka to jego pasja. Ale ilu jest takich prawdziwych
pasjonatów, którzy są również dobrymi ludźmi? To też jest ważne w byciu szkoleniowcem?

Dokładnie. Dużo osób mówi, że kocha koszykówkę, że chcieliby przy niej pracować, ale nie jako trener, bo nie ma zamiaru użerać się z zawodnikami. Miałem sytuację, kiedy kogoś dobrze znałem, a gdy został trenerem, nasze relacje diametralnie się zmieniły. Nie wszystko złoto co się świeci, niektórym brakuje empatii, podejścia, chęci komunikowania się. Trzeba być też człowiekiem. Znam takich, którzy są dobrymi trenerami, mają dużą wiedzę, ale gubią gdzieś ludzkie zachowania, byleby po trupach do celu. Z drugiej strony znam też średniej klasy trenerów, ale za to nadrabiają dobrocią i zwykłymi cechami ludzkimi przez co osiągają wyniki.

Jakie miał pan plany na ten sezon?

Planowałem jeszcze pograć ale sytuacja trochę się zmieniła. Zaczynam nowy rozdział, szukam pracy jako trener. Cały czas czekam na odpowiedź między innymi od Polskiego Związku Koszykówki, czy nadal będę przy kadrze. Decyzja należy do niego. Mam nadzieję że się uda.

Zobacz także: Kulisy odejścia gwiazdy PLK. Michał Dukowicz: Rosjanie zadzwonili i zapytali o numer konta

Komentarze (2)
avatar
HalaLudowa
21.12.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
A najlepiej pamiętam asyste Skiby w meczu Śląska z Realem Madryt wygranym przez nas na wyjeździe, po której punkty zdobył Lugo. Zresztą chyba też asystował wtedy do Holcomba. To był zarazem deb Czytaj całość
avatar
funbasket
21.12.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Brawo Pani Pamelo! Oby więcej takich wywiadów!