[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Jak to jest znów zostać asystentem pierwszego trenera?[/b]
Artur Gronek, trener Enea Astorii i asystent w reprezentacji Polski: Sam się nad tym właśnie ostatnio zastanawiałem. Po kilku latach znów wróciłem na stanowisko asystenta.
Jakie to uczucie? Ciekawe, interesujące. Podchodzę do tego w ten sposób, że to kolejne cenne doświadczenie w mojej trenerskiej przygodzie.
Dopasowanie się do nowej-starej roli wymaga jednak czasu. Nie jest tak łatwo szybko wdrożyć do tego, co dzieje się na treningu, boisku i podczas meczów. Sytuacja w kadrze jest na tyle komfortowa, że znam cały sztab szkoleniowy, na czele z trenerem Mike'em Taylorem i wszystkich zawodników.
ZOBACZ WIDEO Wielkie wsparcie dla Kowalkiewicz po dotkliwej kontuzji. "Jest mi strasznie przykro, że tyle ludzi przeze mnie się martwiło"
Pan jest pierwszym asystentem Mike'a Taylora? Jak wygląda hierarchia wśród asystentów?
To nie ma większego znaczenia. Każdy z nas ma przydzielone zadania od Mike'a Taylora, nad którymi intensywnie pracuje. Generalnie wygląda to tak, że najważniejsze kwestie omawiamy wspólnie, zastanawiamy się, jak przygotować drużynę do konkretnego spotkania.
Na jakie elementy w trakcie meczu miał pan zwracać uwagę?
Mike Taylor powiedział mi, że mam oglądać mecz z punktu widzenia pierwszego szkoleniowca, czyli tak jakbym to robił w Enea Astorii. Moim głównym zadaniem było dostarczanie jak najwięcej użytecznych informacji dla trenera Taylora.
A jak było z tym siedzeniem na ławce? To chyba było najtrudniejsze, bo zwykle trenera energicznie przechadza się wzdłuż linii końcowej...
Kilka razy udało mi się wyskoczyć z ławki i zareagować (śmiech).
Skąd pomysł na takie prowadzenie zespołu na co dzień?
Lubię prowadzić zespół w sposób żywiołowy i energiczny. Robię wszystko, żeby zawodnicy czuli moje wsparcie w trakcie trwania spotkania. Oni muszą czuć, że jestem z nimi, ale też zdawać sobie sprawę z tego, że jest presja ze strony zawodników siedzących na ławce rezerwowych.
Jak w ogóle do tego doszło, że znalazł się pan w reprezentacji Polski?
Trzeba zacząć od tego, że to nie jest moja pierwsza przygoda z reprezentacją Polski. Już w latach 2011 i 2013 jako asystent współpracowałem z kadrą narodową, a ostatnio prowadziłem kadrę Polski "B". Teraz to była wspólna inicjatywa trenera Taylora i prezesa Piesiewicza. Dostałem konkretną propozycję i szybko się na nią zdecydowałem. Uznałem, że to ciekawe doświadczenie, poza tym szansa zobaczenia, jak pracuje trener Mike Taylor i jak wygląda jego system gry.
Czasu na poznanie na systemu zbyt dużo nie było...
To prawda. Trzeba było w kilka dni opanować zasady złożonego i rozbudowanego systemu. Nie chciałem doprowadzić do sytuacji, w której nie miałbym gotowej odpowiedzi na zadane pytanie ze strony koszykarza czy członka sztabu szkoleniowego.
Jak często pan improwizuje w zawodzie?
Nie da się tego uniknąć w tym zawodzie, ale staram się nie robić tego za często. Czasami improwizuję podczas treningów, na meczach czy podczas odpraw przedmeczowych. Prawda jest taka, że nie da się być perfekcyjnie przygotowanym do każdej sytuacji. Czasami trzeba zaimprowizować, ale wszystko musi być w miarę przemyślane.
Jak się pan zmienił na przestrzeni lat?
Uważam, że w trakcie spotkań reaguje znacznie bardziej żywiołowo. Cały czas uczę się oddzielać sytuacje, które są na boisku, podczas treningów i tym, co dzieje się poza parkietem. Myślę, że poprawiłem też relacje z zawodnikami i z ludźmi z klubu. Uczę się selekcji tych rzeczy, które są najbardziej wartościowe i najczęściej używane.
Trener to połączenie kilku fachów w jednym?
Jak najbardziej. Trener to nauczyciel, selekcjoner, wychowawca i psycholog w jednym. To praca na wielu płaszczyznach. Ja nie mam jeszcze tyle na tyle doświadczenia, żeby czuć się komfortowo we wszystkich elementach.
Jak jest z językiem angielskim?
Jeżeli rozmawiam o koszykówce, to o wiele łatwiej jest mi posługiwać się językiem angielskim. Ze względu na bardzo rozbudowaną terminologię.
Przejdźmy na chwilę do Enea Astorii Bydgoszcz. Kilkanaście tygodni temu o ewentualnym transferze mówił pan: "Jeżeli dojdziemy do wniosku, że robimy z tym co mamy maksa i nie działa, to wtedy trzeba pomyśleć i zadziałać. Ale jeśli jest miejsce na poprawę, to należy być cierpliwym." Czyli cierpliwość się skończyła? Do drużyny dołączył Jaren Sina.
Przegraliśmy cztery mecze z rzędu i trzeba było zareagować w taki sposób, żeby zespół wiedział, że nikt nie ma pozycji niezagrożonej i bezwarunkowej. Tzw. "ciepełko" nie do końca jest dobre. Zawodnicy muszą czuć się pewni siebie i komfortowo, ale ten komfort nie może być na tyle duży, żeby szwankowała egzekucja.
Prawda jest też taka, że bycie ze sobą tak długi czas często powoduje dołek formy i dodanie nowego elementu może być dobrą formą pobudzenia i reakcji. W tej sytuacji tak właśnie się stało. Drużyna zareagowała znakomicie, bo wygrała 4 z 5 meczów.
Paradoks jest taki, że Sina pod względem koszykarskim ja na razie nie pomógł za bardzo zespołowi.
Należy pamiętać o tym, że Sina w momencie przyjazdu nie był w najlepszej formie pod względem fizyczności. Odstawał od reszty zawodników. Przez te trzy tygodnie przerwy popracował nad tym elementem. Warto także odnotować, że my też nie chcieliśmy ściągać koszykarza, który będzie decydował o obliczu zespołu. Nie zależało nam na zaburzaniu hierarchii.
To prawda, że jeszcze ktoś może dołączyć do Enea Astorii?
Na razie nie ma konkretów, ale nie wykluczam takiej możliwości. Zobaczymy, jak potoczy się sytuacja. Najważniejsze jest to, żeby budżet był realny.
Czytaj także:
Koszykówka. Michał Sokołowski - serce Anwilu i reprezentacji Polski
Koszykówka. EBL. Łukasz Koszarek: Stelmet potrzebował resetu. Jest powiew świeżości