Zawodowa koszykówka była przez wiele dekad domeną mężczyzn. Początki (bardzo powolnych) zmian datuje się od 1969 roku, kiedy Denise Long została wybrana przez San Francisco Warriors w trzynastej rundzie draftu NBA. Wybór był jak najbardziej uzasadniony - Long rzucała średnio 62,8 punktu na mecz w swoim ostatnim sezonie w szkole średniej - ale zawodniczka nie miała nawet okazji zaprezentować swoich umiejętności drużynie, Warriors bowiem zrezygnowali z picku.
Lusii Harris, wybranej przez New Orleans Jazz w drafcie 1977 roku, udało się już dostać zaproszenie na obóz przygotowawczy. Stało się to rok po tym jak pomogła reprezentacji USA zdobyć srebrny medal podczas pierwszego turnieju kobiet na igrzyskach olimpijskich. Harris uznano za lepszą od 30 mężczyzn wybranych z niższymi numerami w tamtym drafcie oraz wielu innych, którzy wybrali nie zostali.
Trzecią koszykarką, która mogła trafić do męskiej ligi koszykówki poprzez draft była Cheryl Miller, a sięgnęli po nią w 1986 roku Staten Island Stallions z United States Basketball League. Później drużyny z tej ligi wybrały jeszcze wybitne zawodniczki Sheryl Swoopes i Rebeccę Lobo, ale żadna z tej trójki nie zagrała nawet minuty w USBL.
Najlepsza
Ann Meyers pierwsza podpisała zawodowy kontrakt z męską drużyną koszykówki – w 1979 roku z Indiana Pacers - ale jej przygoda z zawodowstwem skończyła się na obozie przygotowawczym. Inna rozgrywająca, Nancy Lieberman, została pierwszą kobietą, która zadebiutowała w profesjonalnych rozgrywkach koszykówki mężczyzn, właśnie w lidze USBL, w 1985 roku. Grała sporadycznie, dlatego żartowała, że to ławka, na której siedziała, a nie ona, powinna trafić do koszykarskiej Galerii Sław.
ZOBACZ WIDEO: Polska akademia na Zielonej Wyspie. Mariusz Kukiełka otworzył szkółkę w Irlandii
Pomimo niezaprzeczalnych osiągnięć wspomnianych zawodniczek, to Cheryl Miller uchodzi za najlepszą koszykarkę do momentu powstania ligi WNBA. I to pomimo zakończenia kariery z powodu kontuzji w wieku zaledwie 22 lat, rok po tym gdy wpływowy magazyn Sports Illustrated ogłosił ją numerem jeden w koszykówce uniwersyteckiej, męskiej i żeńskiej. Mało który sportowiec, niezależnie od płci, dominował tak jak starsza siostra Reggie’go Millera.
Była tak dobra, że dzięki niej przyszły członek Galerii Sław - do której jego siostra została włączona siedem lat przed nim - nauczył się gry z dystansu, z której potem słynął w NBA. Tylko rzucając z daleka mógł wygrać jeden na jeden z Cheryl. Zdolniejsza siostra prześladował go zresztą przez całą karierę. Bywało, że kibice innych drużyn skandowali „Che-ryl! Che-ryl!” by go rozdrażnić, co zwykle przynosiło skutek odwrotny do zamierzonego.
Fenomen Miller zaczął się w szkole średniej, gdy poprowadziła Poly High do 84 zwycięstw z rzędu, w jednym z nich zdobywając 105 punktów. Jej drużyna wygrała tamten mecz 179-15. W filmie dokumentalnym "Trojanki", podobnie jak na boisku, to Miller jest centralną postacią, to do jej przedwczesnego zakończenia kariery odnosi się w pierwszej scenie ceniona analityk telewizyjna Doris Burke, porównując zawodniczkę do Michaela Jordana. W zorganizowanym i zdyscyplinowanym sporcie była indywidualistką, ignorującą wymaganą od kobiet skromność.
Nie tylko Miller
Nie była w tym odosobniona - rozgrywającą w drużynie USC była Cynthia Cooper, pochodząca ze "słynącej" ze zorganizowanej przestępczości dzielnicy Watts w Los Angeles. Twarda, nieustępliwa i nieustannie gadająca Cooper regularnie ścierała się z Miller podczas treningów, ale pomimo różnic, wspólnie sięgnęły po dwa mistrzowskie tytuły. Przez cztery pierwsze lata istnienia WNBA to właśnie zbliżająca się do koszykarskiej emerytury Cooper zdobyła cztery tytuły mistrzowskie wraz z Houston Comets. Obok niej i Miller o sile USC stanowiły jeszcze bliźniaczki McGee, Pamela i Paula, z których to ta pierwsza miała bogatszą koszykarską karierę.
Dla twórców dokumentu sukces kobiet z USC jest tylko pretekstem do przedstawienia historii koszykówki kobiet. W filmie zabierają głos znane zawodniczki, jak Lobo czy Candace Parker, a w jednej z migawek pojawia się nawet Margo Dydek. Twórcy nie zarzucają widza statystykami. Wystarczy, że padają nazwiska najważniejszych koszykarek. Po nich pojawiają się skrawki opowieści o drodze jaką musiały przejść, a wraz z nimi kobieca koszykówka.
W ostatniej scenie filmu trenująca wówczas reprezentację uczelni California State Miller mówi o tym, że musi zachęcać swoje zawodniczki by wpisały jej nazwisko do Google’a, te nie znają bowiem koszykarskich osiągnięć swojej trenerki. Warto zrobić to samo ze wszystkimi nazwiskami jakie pojawiają się w "Trojankach", choćby po to by wiedzieć ile utalentowanych koszykarek nie mogło zaprezentować swoich umiejętności szerszej widowni przed 1997 rokiem, kiedy to swoje rozgrywki zainaugurowała liga WNBA.
TEKST: Łukasz Muniowski