Mateusz Stępień: Jaki był dla pana ostatni sezon?
Kordian Korytek: Myślę, że dobry. Po rocznej przerwie w grze i mimo nadwagi, która była przyczyną późniejszej kontuzji pleców, dobrze czułem się na parkiecie. Niektóre mecze miałem naprawdę niezłe.
Przez kontuzję kręgosłupa pod koniec sezonu grał pan bardzo mało.
- Zgadza się. Rola, jaką wtedy pełniłem była statyczna. Spędzałem w meczu po 2-3 minuty, a w niektórych nie grałem w ogóle. Nie było po prostu takiej potrzeby. Miałem dawać krótkie zmiany podstawowym graczom, do których sam należałem na początku rozgrywek. Moja wartość jako zawodnika była żadna. A co do kontuzji, to jej przyczyną była moja nadwaga. Ciężko gra się z dyskopatią. Dodatkowo ból promieniuje później do nogi.
Rozmawia pan z klubami, w których mógłby zagrać w następnym sezonie?
- Wstępną mam już za sobą działaczami klubu z Ostrawy, w którym ostatnio występowałem. Wszystko będzie jednak zależeć od stanu mojego zdrowia. Jeśli do końca wyleczę kontuzję, i będę czuł się na siłach, rozpocznę poszukiwania pracodawcy na znacznie szerszą skalę.
Bierze pan pod uwagę powrót do polskiej ligi?
- Powiem tak: nie zaprzeczam i niczego nie wykluczam.
Czym liga czeska przyciąga polskich graczy? Oprócz pana w poprzednim sezonie grali w niej Robertowie - Skibniewski, Tomaszek oraz Artur Mielczarek?
- Mnie osobiście małą odległością, bo do Ostrawy mam tylko 39 km. (śmiech). Poza tym, to co bardzo mi się w niej podoba, to promowanie swoich zawodników. O sile poszczególnych ekip stanowią tamtejsi gracze. Później jest tak, że nasza kadra dostaje baty od Czechów mimo, że prawie wszyscy wyżej usadawiają rozgrywki w Polsce.
Może w czeskiej lidze lepiej płacą?
- Dokładnie nie mogę tego sprecyzować, bo przez ostatnie dwa lata nie grałem w polskim klubie. Ale wydaję mi się, że nie. Polska liga jest bogatsza, i to w niej można zarobić więcej. W Czechach jest jedna drużyna, która wyraźnie odstaje od reszty - Nymburk. Pozostałe jakoś sobie radzą.
Obowiązują tam przepisy podobne do tych, które mieliśmy w polskiej ekstraklasie chociażby w zeszłym sezonie
- Wydaję mi się, że tak. Jest jakaś regulacja dotycząca obcokrajowców. W moim odczuciu Czesi stawiają jednak większy nacisk na szkolenie młodzieży. To później procentuje. I nie dotyczy to tylko koszykówki, ale także innych dyscyplin, bo w kilku mają naprawdę duże tradycje.
Jak wyglądają czeskie kluby pod względem organizacyjnym
- W niektórych dziedzinach Czesi jako wzór stawiają sobie właśnie nasz kraj. Twierdzą, że w ostatnich latach dokonaliśmy przełomu właśnie w organizacji. Pewnie jest to racja, choć ubolewam, że stało się to tak późno. Ale jak mówią - lepiej późno, niż wcale. Myślę, że podpatrują Polaków jako większego sąsiada, większą ligę, a może bogatszą.
Sportowo też lepszą?
- Pod tym względem akurat jest podobnie. Nie jest to słaba liga, a taka, w której się walczy. Obecnie nie mam świeżych informacji o polskich rozgrywkach, bo jak wcześniej wspomniałem ostatnio grałem w nich przed dwoma laty, ale sportowo obie prezentują zbliżony poziom.
Mistrzem Czech w zeszłym sezonie został Nymburk. O co mógłby walczyć w Polsce?
- W moim przekonaniu zagrałby w finale. Nie twierdzę, że wygrałby ligę, ale na pewno dałby z siebie wszystko.
W jednym zespole grał pan w Ostrawie z Arturem Mielczarkiem, który doszedł do was w trakcie sezonu. Teraz będzie podobnie?
- Obecność rodaka na obczyźnie to fajna sprawa. Wiadomo, zawsze pomoże, trzeba się trzymać razem. Artur jest otwartym człowiekiem, a poza tym dobrym, walecznym koszykarzem. Musi się jeszcze wiele nauczyć, ale myślę, że sezon w Czech wniósł wiele pozytywnego w jego karierę. Z tego co wiem również otrzymał propozycję z Ostrawy, ale trudno mi powiedzieć na jakim etapie są jego rozmowy z tym klubem. Sam też muszę dojść do pełni zdrowia. Nie czuję się jeszcze emerytem, ale akurat ból pleców jest bardzo uciążliwy.