Koszykówka. Dzień spędza w więzieniu, wieczorem gra w basket. Rafał Król: To jest moja odskocznia od pracy

- Łączę zawód funkcjonariusza służby więziennej z koszykówką, a nie koszykówkę z pracą w więzieniu. To postawiłem na pierwszym miejscu - opowiada Rafał Król, koszykarz grający w drugiej lidze.

Pamela Wrona
Pamela Wrona
Rafał Król Materiały prasowe / Maciej Sztajnert (sportsiedlce) / Na zdjęciu: Rafał Król
Pamela Wrona, WP Sportowe Fakty: Czym dla pana jest koszykówka?

Rafał Król, zawodnik KKS Tur Basket Bielsk Podlaski: Koszykówka to moja pasja, a obecnie także odskocznia od codziennych obowiązków.

Często trzeba uciekać myślami?

Już 10 lat razem z wojskiem łączę pracę funkcjonariusza służby więziennej z grą w koszykówkę. Jak ktoś nie pracował w takiej instytucji lub nie miał z nią styczności, może niektórych rzeczy nie zrozumieć. Ludzie często nie mają świadomości, z czym funkcjonariusz spotyka się na co dzień w pracy. Wiele rzeczy wydaje się wręcz nieprawdopodobnych.

Zaczynałem jako strażnik działu ochrony. Po zmianie jednostki, pracowałem w grupie interwencyjnej służby więziennej. Po zmianie klubu na SKK Siedlce zostałem w dziale ochrony, ale tym razem z innymi obowiązkami. Po czasie, z racji pracy na specyficznym oddziale zaproponowano mi stanowisko terapeuty zajęciowego. Musiałem uzupełnić kierunkowe wykształcenie, aby spełnić wymagane warunki. Do tej pory jestem na tym stanowisku i pracuję w oddziale dla osób z niepsychotycznymi zaburzeniami psychicznymi lub upośledzonych umysłowo.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: świetny trening bramkarza na czas koronawirusa. Sam strzelał, sam bronił...

Filmy odzwierciedlają to, jaka jest rzeczywistość pana pracy czy wręcz przeciwnie?

Myślę, że jest mało filmów, które odzwierciedlają więzienne realia, a przede wszystkim pokazują funkcjonariuszy w korzystnym świetle. Zwykle przedstawiani są jako osoby średnio rozgarnięte, często skorumpowane, łamiące przepisy. To zdecydowanie zakłamanie rzeczywistości.

W więzieniu jest miejsce na sport?

Nawiązując jeszcze do filmów, w Ameryce faktycznie pokazują, że są boiska do koszykówki i tak dalej. W jednostkach, w których pracowałem skazani mieli możliwość korzystania głównie z siłowni, czy z boisk do siatkówki plażowej. Na boisko do piłki nożnej po prostu często nie ma miejsca.

Jest pan koszykarzem. Podopieczni wykazują jakiekolwiek zainteresowanie koszykówką?

Wiemy doskonale jakie jest zainteresowanie koszykówką w naszym kraju, ale to temat na osobną dyskusję. W zakładzie półotwartym niekiedy jest możliwość wyjścia poza teren jednostki. Pamiętam, że w Lublinie wychowawcy chodzili ze skazanymi na mecze koszykówki, na ekstraklasę. Jest to do zrealizowania, ale wszystko jest obwarowane przepisami - zależy to od typu jednostki, klasyfikacji skazanych, no i wreszcie od chęci obu stron.

Sport jest dobrą formą terapii?

W oddziale, w którym pracuję takie wyjścia są niemożliwe, jednak staram się za pomocą innych form, np. zajęć grupowych, pogadanek, rozwijać wśród osadzonych zainteresowanie sportem. Wiadomo, że są różne rodzaje terapii - terapia przez sport to jedna z nich. Takie oddziaływania są potrzebne, między innymi po to, aby zająć innym czas, pokazać osadzonym, że jest coś innego oprócz kombinowania i nudzenia się w celi.

Moim obowiązkiem jest prowadzenie rożnych zajęć. Zbliżają się Święta Wielkanocne, to robimy kartki, tworzymy różne ozdoby. Gdy odbywają się MŚ, ME w piłce nożnej, czy igrzyska olimpijskie, jest to dobry czas by zrealizować zajęcia, np. o zasadach, czy historii różnych dyscyplin sportowych. Kiedyś chcąc przybliżyć osadzonym to czym się zajmuję po pracy i zainteresować koszykówką, zrobiłem zajęcia, na które zaprosiłem chłopaków z SKK. Przychodzili na te spotkania do oddziału terapeutycznego, oprowadzałem ich po jednostce penitencjarnej, więc mieli okazję zobaczyć to od środka. Chłopaki zrobili mi przysługę, że się zgodzili, zwłaszcza, że nie mieli wcześniej możliwości, aby w czymś takim uczestniczyć. Dla skazanych było to coś innego, niektórzy byli zaciekawieni. Koszykarze zagrali także mini turniej w Fifę z podopiecznymi, było śmiesznie i naprawdę fajnie.

Jakie cechy potrzebne są w tym zawodzie?

Potrzebna jest cierpliwość. Nie należę do osób, które ją mają, ale nie jestem też elektryczny. Ta praca na pewno uczy tej cierpliwości, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Uczy wytrwałości, upartego dążenia do celu, bo często się czegoś próbuje i nie udaje się raz, drugi i kolejny… A jeżeli spokojnie się do czegoś podejdzie, czasami warto nawet próbować kilka razy, by osiągnąć efekt.

Wykorzystuje pan jakieś na boisku? Ciężko jest się po prostu wyłączyć i zostawić wszystko za murami?

Na boisku jestem zawodnikiem, który lubi pobronić, postawić zasłonę, pobiec na zbiórkę czy rzucić się na piłkę. Lubię wsadzić z góry, preferuję bardziej energiczne rzeczy. Nie wszystko można przenieść z boiska do pracy i odwrotnie. To nie zawsze jest łatwe. Gdy wychodzi się z głową pełną negatywnych emocji, idzie się na trening, nie można odreagowywać na innych. Upust emocjom można dać na siłowni przerzucając ciężary.

Nie bez powodu mówi się, że sport kształtuje charakter. To też pewnego rodzaju trening?

To jest obecnie moja odskocznia od pracy, w której jestem każdego dnia. Nie zawsze jest kolorowo i pięknie, nie zawsze jestem w dobrym nastroju. Gdy wychodzi się zdenerwowanym, nie można tego przekładać na trening czy na mecz. Trzeba takie rzeczy rozgraniczać. Nie wiem jak, ale zawsze mi się to udawało. Nie ukrywam, że z biegiem czasu granie w koszykówkę oprócz frajdy, odreagowania, stało się również pracą, dodatkowym zajęciem zarobkowym. Jakby nie patrzeć, przez cały ten czas, zwłaszcza po pracy zawsze chętnie jechałem na trening, aby wziąć piłkę, porozmawiać z chłopakami, a później wrócić do domu.

W tym wszystkim znajduje pan miejsce na koszykówkę. Jak udaje się panu logistycznie godzić grę z pracą o takim charakterze?

Pracowałem w różnych jednostkach, zazwyczaj wszystko wiązało się z grą w koszykówkę i wszystko musiałem pod nią podporządkować. Udawało się dograć sprawy związane z przeniesieniem, stanowiskiem, dłuższym kontraktem i tak dalej. Sam musiałem wszystko załatwić, ale ostatecznie się udawało, nie było problemów.

Moja praca jest bardzo wymagająca. Treningi poranne odpadają już na samym początku. Każda rozmowa, którą prowadziłem z klubami zaczynała się od tego, że nie trenuję rano. Inaczej w przypadku siłowni, bo mogłem ją robić przed treningiem lub nawet w pracy. Uważam, że dla chcącego nic trudnego, wszystko da się zrobić. U mnie dochodzi jeszcze kwestia, że ja wiecznie gdzieś dojeżdżam (śmiech). Teraz grałem w drugiej lidze w Bielsku Podlaskim, zawsze tam musiałem dojechać - pójść na 8 godzin do pracy, dojechać 100 kilometrów i wrócić. Na treningi dojeżdżałem 3 razy w tygodniu, a do tego jeszcze mecz. Lubię grać w koszykówkę i mam nadzieję, że dalej będę to robił. Ale w tym wszystkim potrzeba wytrwałości.

Trudno zrezygnować całkowicie z koszykówki?

Pewnie będzie trudno. Wcale nie chodzi o kwestie finansowe, po prostu lubię koszykówkę. Od najmłodszych lat biegałem za piłką, była obecna w moim życiu i chciałbym to robić nadal. Mogę teraz powiedzieć, że łączę pracę funkcjonariusza służby więziennej z koszykówką, a nie koszykówkę z pracą w więzieniu. To postawiłem na pierwszym miejscu. W pracy muszę stawić się zawsze, z bardziej elastycznymi trenerami zawsze można było się dogadać.

Jaki był początek tej drogi?

Moja przygoda z koszykówką nie zaczęła się w Lublinie, tak jak wszyscy myślą, tylko we Włodawie. Tam był klub MLKS Włodawianka, w którym zaczynałem grać, a dopiero od liceum znalazłem się w Lublinie i grałem w juniorach AZS-u i Startu. Ale w tym czasie poszedłem jeszcze do wojska. Kiedyś wymogiem w mojej pracy było odrobienie służby wojskowej. Posłuchałem się rodziców, wiadomo jak to jest: "skręcisz nogę, zerwiesz więzadło, co wtedy zrobisz, stała praca zawsze się przyda". Patrząc z perspektywy czasu, oczywiście mieli rację.

Obecnie gra pan w Bielsku Podlaskim. Dobrze się tam pan czuje?

Warto jest o tym mówić. Przez ostatnie 3 sezony grałem w SKK Siedlce – ostatni był pełen zawirowań, to był ciężki czas. Po tym sezonie zmieniłem klub na Bielsk Podlaski. Jedyny minus to hala, bo jest to sala szkolna ze starymi koszami. Klub jest bardzo dobrze zorganizowany i profesjonalnie zarządzany, nie było żadnego spóźnienia z płatnościami, mieliśmy zapewniony niezbędny sprzęt i wszystkie akcesoria – a mówimy o klubie drugoligowym. Na każdym meczu są kibice, chociaż nie w każdej sytuacji można powiedzieć, że pełna hala oznacza kilka tysięcy widzów. Czasami są hale, gdzie przyjdzie 200 osób, a odnosi się wrażenie jakby było ich 1000. Tak było w Bielsku – na każdym meczu jest doping i fajna atmosfera. Myślę, że to wynika z tego, że miasto jest mniejsze, wszyscy utożsamiają się z koszykarskim klubem. Grali w nim już chłopaki, z którymi się znałem z SKK. Każdy mówił, że mile się zaskoczę i mieli rację.

Zobacz także: 
Koronawirus. "Rzuć Trójkę na Respirator". Szczytna akcja Michała Ignerskiego!

Koszykówka. QUIZ: znasz medalistów EBL? Nie będzie łatwo!

Czy KKS Tur Basket Bielsk Podlaski w niedalekiej przyszłości znajdzie się na mapie 1.ligi?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×