Agata Dobrowolska o byciu kobietą w świecie sportu. "Dzięki koszykówce stałam się odporna na oceny i krytykę"

WP SportoweFakty / Jacek Wojciechowski / Na zdjęciu: Agata Dobrowolska
WP SportoweFakty / Jacek Wojciechowski / Na zdjęciu: Agata Dobrowolska

- Dzięki koszykówce stałam się odporna na tego typu oceny i krytykę - mówi Agata Dobrowolska, do niedawna zawodniczka Ślęzy Wrocław.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Pamela Wrona, WP SportoweFakty: Wzrost wskazał pani kierunek?
Agata Dobrowolska, ostatnio zawodniczka Ślęzy Wrocław:[/b]

Pochodzę z wysokiej rodziny, moi kuzyni grali w koszykówkę. Zawsze marzyłam, aby pójść właśnie w tym kierunku, to był mój wyznacznik, aby być jak oni. Tak naprawdę dzięki nim wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, bo sami wyjechali na studia i grali tam w koszykówkę. Dla mnie, jako małej dziewczynki było to marzenie i coś do czego dążyłam. I się udało.

Wyśniła pani sobie także reprezentację?

Oczywiście, było to moim marzeniem. Grałam w reprezentacjach młodzieżowych, więc to było już pierwszym krokiem. Nie myślałam jednak o tym, że dostanę szansę w seniorskiej reprezentacji. Dostałam się na szerokie zgrupowanie, była walka o miejsce - dzięki temu pierwszy raz udało mi się pojechać na mecze eliminacyjne z kadrą. Ostatnie zgrupowanie w Gniewinie było na wysokim poziomie, świetnie zorganizowane. Dużo nam to dało i byłam szczęśliwa, że mogłam tam być, być częścią zespołu.

W Ameryce trafiła pani również na prawo kryminalne.

Niektórzy się śmieją, że naoglądałam się amerykańskich seriali kryminalnych (śmiech). Po prostu mnie to wciągnęło. Lubię działać i lubię jak coś się dzieje.
Ukończyłam zarządzanie i prawo kryminalne. W Stanach są dwa kierunki na studiach - głównym miał być biznes, ale zdecydowałam się jednak na zarządzanie. Drugi kierunek był dodatkowy, w wyborze pomogła mi osoba, która przypisywała nas do zajęć, pomagała sportowcom. Bardzo mnie to zainteresowało i postanowiłam, że dla własnego komfortu i zdrowia psychicznego będzie fajnie uczyć się czegoś, co mi się będzie podobało. Tak trafiłam na prawo kryminalne.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skandaliczne zachowanie koszykarza! Potraktował rywala brutalnie

Myślę, że jest spora różnica jeśli chodzi o studia i prawo kryminalne w Polsce, a za granicą. Nie wiem na ile będę w stanie to wykorzystać w kraju, ale wiem, że z pewnością przyda mi się zarządzanie i język angielski.

Odnajduje pani jakieś cechy wspólne w koszykówce?

Na boisku jeśli ktoś popełnia błąd, trzeba to jak najszybciej wykorzystać, a w życiu jeśli ktoś go popełni, też musi w pewnym sensie za niego zapłacić.

Brakuje pani koszykówki?

Chęć powrotu na boisko jest ogromna, szczególnie po tak długiej przerwie.

Planów na sezon 2020/21 jeszcze pani nie ma?

Jeszcze nie podpisałam kontraktu z żadnym klubem. Pierwszy raz mam umowę z agencją i zaufałam agentowi, aby w tym roku on się tym zajął. Rozważam zagraniczne rozgrywki. Wcześniej było więcej obaw, przez koronawirusa szukałam głównie klubu w Polsce. Teraz jednak w miarę trwamy w tym wszystkim i mam nadzieję, że pojawi się odpowiednia oferta.

Nie ma pani wrażenia, że to poruszanie się trochę po omacku?

Na pewno koronawirus wiele zmienił. Miałam dwie konkretne oferty, ale wstrzymałam się z decyzjami, jedną odrzuciłam. Większość klubów szybko zamknęła składy jeśli chodzi o polskie zawodniczki, część klubów wciąż czeka na konkrety co do funduszy. Ostatnia sytuacja odbiła się na wszystkich. Pandemia ma wpływ na to w jakiej formie będą kluby i jak ten sezon będzie wyglądał. Zresztą, myślę, że już to widać. Kilka dni temu oficjalnie ogłoszono zespoły, które zgłosiły się do europejskich rozgrywek. Z Polski są to tylko dwa kluby, w zeszłym roku było ich 4. Nawet na tym poziomie widać sporą różnicę, przede wszystkim jeśli chodzi o budżety.

Jak funkcjonuje się w żeńskim zespole?

Zawsze jest ciekawie, jest rywalizacja. Chyba nigdy nie będzie tak, że z każdym będzie się kochać. Uważam, że rywalizacja jest bardzo potrzebna, ale trzeba skupiać się na treningu. Zdarzają się różne sytuacje. Trenerzy zawsze trzymają w ryzach swoje zespoły. Ważne jest to, aby mieć jeden cel. I bez względu na to czy się kogoś lubi czy nie, każdy powinien wiedzieć o co gra.

Jest różnica między prowadzeniem zespołu przez kobietę a przez mężczyznę?

Miałam styczność z trenerką na początku swojej przygody z koszykówką - wówczas uczyłam się podstaw i nie miało większego znaczenia, kto daje mi te wskazówki. Większość kariery trenowali mnie jednak mężczyźni. Wydaje mi się, że to oni są bardziej stworzeni do tej roli. Coś w tym jest, że łatwiej im się kooperuje. Dla przykładu i zastanowienia, bardzo rzadko zdarza się, że kobieta trenuje męski zespół.

A czy łatwo jest kobiecie w świecie sportu?

Zdecydowanie nie. Przede wszystkim jest duża dysproporcja jeśli chodzi o męski a żeński sport. Nie chodzi nawet o finanse - które swoją drogą są znacznie większe - ale i o wsparcie ze strony kibiców, sponsorów.

Spotkała się pani ze stereotypowym podejściem?

To jest na porządku dziennym. Jestem bardzo aktywną osobą, uprawiam różne sporty. Nie raz, gdy grałam na przykład w siatkówkę plażową i byłam lepsza od mężczyzn, były dziwne spojrzenia i komentarze, że jak to jest możliwe? Tak też jest w sporcie. W wakacje miałam szansę trenować z chłopakami i wiem jak to wygląda - "jak to jest, że facet może zostać zablokowany przez dziewczynę?". Jest wiele takich sytuacji. Na studiach w Stanach tematem mojego projektu finałowego były dysproporcje między sportem męskim a żeńskim.

Trudno się przekonać?

Dysproporcje są ogromne, nie tylko w Europie. Ciężko, aby ludzie się przekonali. Będąc dwa lata we Wrocławiu starałam się namówić swoich znajomych, aby przychodzili na mecze. I powiem szczerze, że nie zdarzyło się, aby ktoś na mecz przyszedł tylko raz. Atmosfera jest fajna, są emocje - brakuje lepszego przekazu dla kibiców. Męski sport jest zawsze pokazowy i uważany za atrakcyjniejszy. Ale my też możemy wiele pokazać.

Uważa pani, że podobnie jest nie tylko na parkiecie, ale i w życiu codziennym?

Nie chcę nazywać tego dyskryminacją, ale na pewno coś w tym jest, że do kobiet jest specyficzne podejście, szczególnie w życiu codziennym. To nie pomaga nam jako sportowcom. Są młode dziewczyny, które są wysokie, wyróżniają się, stawiają swoje pierwsze kroki w sporcie, a od początku spotykają się z różnymi komentarzami. To może budzić kompleksy.

Pani takie komentarze słyszała?

W Stanach nie. Zazwyczaj były to pytania o mój wzrost, ciekawość, czy uprawiam jakiś sport, w co gram. Był pozytywny odbiór, poniekąd branie jako wzorzec. W Polsce? Zdarzają się komentarze, które niekoniecznie można dobrze odebrać: "jesteś za wysoka", "jesteś za taka i owaka", "a widziałeś jaka wysoka?". Szybko wyrosłam z przejmowania się. Jak byłam młodsza, bardziej brałam do siebie takie uwagi, bardziej mnie to dotykało. Zawsze byłam najwyższa w klasie. Nie jest to dla mnie absolutnie nic negatywnego i niczego bym nie zmieniła. Ale to ponownie pokazuje jakie jest podejście - wysoki mężczyzna jest zupełnie inaczej odbierany.

Przez to, że dla kogoś zawsze jest się "za", szczególnie młode osoby mogą mieć kompleksy. W świecie sportu to nie pomaga, zwłaszcza, że jest się wystawionym na ciągłą ocenę i krytykę?

W świecie sortu pojęcie "za wysoki" nie istnieje (śmiech). Mnie akurat wzrost w sporcie pomaga, ale to prawda, że często spotykamy się z krytyką czy niemiłymi komentarzami. Myślę, że dzięki koszykówce stałam się odporna na tego typu oceny i krytykę.

Musiała pani kiedyś rywalizować z mężczyznami, coś udowadniać?

Zawsze, jeśli jest tylko okazja, rywalizuję z mężczyznami, ale nie muszę nikomu nic udowadniać.

Koszykówka wymaga także poświęceń, choć u zawodniczek jest przecież coś jeszcze.

Kobiety bardzo często poświęcają swoje życie prywatne dla sportu, na rzecz życia zawodowego. Zazwyczaj muszą długo czekać, by założyć rodzinę. Wiążę się to z tym, że muszą odkładać to aż do zakończenia kariery.

Czasami jednak ten instynkt macierzyński wygrywa.

Muszę przyznać, że coraz częściej zdarza się, że dziewczyny jeszcze w trakcie kariery decydują się na ciążę i wracają do sportu. Za to należy się szacunek każdej z osobna. Nie jest to łatwe. Kobieta ze sportowcem może planować rodzinę, może się przenieść i być obok. W drugą stronę to już tak nie działa. Mężczyźni raczej nie są chętni do siedzenia w domu z dziećmi, do przeprowadzek i zmieniania miejsca pracy co kilka miesięcy. Kobiety nie zarabiają takich pieniędzy jak mężczyźni, aby żyć i utrzymać rodzinę z jednej pensji.

W WNBA postanowiono, że zawodniczki będą otrzymywały wynagrodzenie nawet w czasie ciąży, a co więcej, na zgrupowania mogą zabrać ze sobą dzieci, które będą miały zapewnioną opiekę. Liga WNBA trwa krócej, pieniądze są inne, ale to dobry przykład, jeżeli mówimy o różnicach.

Zapisy w kontraktach są specjalnie obwarowane?

Nie spotkałam się z zapisem w kontrakcie mówiącym o zakazie ciąży. Zwykle były to zapiski, że jeśli zawodniczka dowie się, że jest w ciąży, ma obowiązek niezwłocznie o tym zawiadomić. Automatycznie kontrakt zostaje rozwiązany.

To trochę ryzyko zawodowe?

Jest ryzyko, bo to nie jest tak jak w normalnej pracy, że idzie się na płatny urlop macierzyński. W koszykówce sezon trwa 8-9 miesięcy, 3 miesiące są martwe. Są fajne, bo można je spędzić z rodziną, z przyjaciółmi, odpocząć. Ale nie zawsze jest to takie kolorowe jak się może wydawać. Trzeba się martwić o to, by żyć z oszczędności czy chociażby być przez ten czas ubezpieczonym. Każdy weekend w sezonie jest wyjęty z życia. Robimy to co kochamy i to jest piękne. Ale trzeba się poświęcać - nie każdy to widzi. Sądzę, że wiele osób nie ma poczucia stabilizacji, swojego prawdziwego domu - bo w jakim miejscu go znaleźć, jak w rodzinnym jesteś przez 2-3 miesiące w roku? Każdy medal ma dwie strony, tak i tutaj są plusy i minusy. Każdy podejmując się tego wyzwania bycia sportowcem, wie z czym to się wiążę. Z tego powodu, mimo wszystko nikt nie narzeka.

Więc bez koszykówki byłoby ciężko?

Przyjdzie dzień na decyzje o końcu kariery i z pewnością nie będzie ona łatwa. Dlatego ważne, żeby myśleć o przyszłości, rozwijać się w dziedzinach, które nas interesują poza koszykówką. Mnie też sport towarzyszył przez całe dotychczasowe życie i otworzył wiele bram, ale rodzice zawsze powtarzali, że całe życie grać nie będę i zawsze pamiętali o nauce.

Koszykówkę seniorską zaczęłam w Polkowicach. W młodzieżowej mistrzostwa Polski to była zawsze największa frajda - szykowanie się na turnieje, awansowanie do kolejnych etapów, zdobywanie medali - to przetarcie kształtowało charakter. Medal z Polkowic też mam. Co prawda byłam wówczas młodą zawodniczką, mojego dużego wkładu nie było, ale jest i dobrze go wspominam. Dużo mnie to nauczyło, grałam ze świetnymi zawodniczkami. Grałam w jednym zespole z Agnieszką Bibrzycką, która całe życie była dla mnie wzorcem. W Stanach udało nam się zostać mistrzyniami naszej konferencji, co było dużym sukcesem. Ponad 12 tysięcy kibiców na meczu, u nas to się raczej nie wydarzy. To są fajne rzeczy. W Lublinie miałyśmy fajną drużynę i dobrze wspominam ten czas. Ostatnie dwa lata spędziłam we Wrocławiu - zabrakło medalu, a następnie sezon skończył się przedwcześnie, ale nie zamieniłabym tego czasu na nic innego.

To co daje pani koszykówka?

Ogromną radość. To pasja. Niekiedy są trudne momenty i szukam tej radości. Wiem, że robię to co kocham i mimo wielu trudności to sprawia mi przyjemność.

Zobacz także: Grzegorz Grochowski i jego droga do Dzików Warszawa. "Miałem myśli, aby dać sobie spokój z koszykówką" [WYWIAD]
Koronawirus. Koszykarz pierwszoligowego klubu z pozytywnym wynikiem testu. Prezes zabrał głos

Komentarze (0)