Koszykówka jak religia. Od zawsze i na zawsze. Nemanja Jaramaz wciąż marzy o wielkich rzeczach [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Nemanja Jaramaz
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Nemanja Jaramaz

Mistrz Polski z 2014 roku, później wybrany też do najlepszej piątki sezonu 2016/2017. Jest dumnym Serbem z Czarnogóry, który nie chce rozstawać się z koszykówką. Nemanja Jaramaz mówi nam o sytuacji w jego kraju w związku z pandemią koronawirusa.

W tym artykule dowiesz się o:

Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: Mówi się, że w Serbii zostaje się albo koszykarzem, albo koszykarskim agentem.

Nemanja Jaramaz, były koszykarz Turowa Zgorzelec, Anwilu Włocławek i BM Slam Stali Ostrów Wielkopolski: Coś w tym jest. Koszykówka jest tu traktowana jak religia. Już w czasach dawnej Jugosławii mieliśmy bardzo dobre wyniki w tej dyscyplinie, a od zawodników w kadrze wszyscy wymagali, aby dokonywali wielkich rzeczy. Oczywiście, nie zawsze można wygrywać, ale celem zawsze było bycie na szczycie i to jest właściwa "motywacja" dla ludzi oglądających i śledzących koszykówkę.

Ale pan urodził się w Czarnogórze.

Zgadza się, mój ojciec i cała rodzina pochodzą z Czarnogóry i jest to miejsce, w którym wciąż przebywają. W zasadzie, z mojej najbliższej rodziny, tylko dwóch moich młodszych braci urodziło się w Serbii.

ZOBACZ WIDEO: Polska medalistka olimpijska pomaga seniorom w czasie epidemii. "Jeździliśmy i pytaliśmy, kto jakiej pomocy potrzebuje"

Jak długo mieszkaliście w Czarnogórze?

Do momentu, kiedy miałem 5, 6 lat. Później moi rodzice zdecydowali przenieść się do Serbii. Nie mogę do końca powiedzieć, co było konkretnym powodem, bo byłem zbyt młody, ale kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, była to świetna decyzja. Żyje nam się tu świetnie, a to jest najważniejsze.

Serbowie to naród twardzieli. Skąd ta opinia?

Myślę szczerze, że to dotyczy większości narodów słowiańskich. Ale jeśli rozmawiamy o ludziach tutaj, to trzeba brać pod uwagę historię i nasze przeżycia. Ja urodziłem się w czasie wojny (trwała w latach 1991-1995 - red.). Doskonale ją pamiętam. Widziałem na własne oczy bombardowanie Serbii i Czarnogóry. Ludzie musieli znaleźć sposób, żeby przetrwać i jakoś się w tej rzeczywistości odnaleźć. To naturalne, że wychodzimy silniejsi z trudnych okresów. A my mieliśmy ich dużo, więc prawdopodobnie to jeden z powodów, dlaczego postrzega się Serbów w ten sposób.

Jak pana kraj sobie radzi z pandemią koronawirusa? Jak obecnie wygląda tam życie?

Sytuacja była podobna do tej w Polsce. Patrząc na statystyki, myślę, że wykonaliśmy całkiem dobrą robotę. Musieliśmy zostać w domach. Dzięki Bogu, ten trudny czas już za nami i życie toczy się teraz normalnie. Wszystko powoli wraca do normy, chociaż oczywiście zagrożenie istnieje cały czas.

Szybka reakcja władz pozwoliła opanować wirusa? Ludzie od razu przestrzegali restrykcyjnych wytycznych?

Społeczność tutaj nie jest aż tak restrykcyjna. Lubią spędzać wolny czas na świeżym powietrzu, czy przesiadywać w restauracjach, pijąc kawę. Jednak byliśmy trochę zmuszeni do przestrzegania zasad i ostatecznie ludzie to robili. Wyniki są dobre. Nie jestem ekspertem, ale na własnym przypadku mogę powiedzieć, że wszyscy z mojej rodziny i przyjaciół mają się dobrze i są zdrowi.

W sumie w całym państwie macie niecałe 12 tysięcy przypadków zakażenia, tylko kilkanaście nowych dziennie.

Może jest inaczej, ale w moim odczuciu większość krajów jest zadowolona z sytuacji, jaka się klaruje. Granice powoli są otwierane, życie wraca do tego, co było przed pandemią. Wyniki w Serbii są dobre, pojawia się niewiele przypadków zakażenia.

Czy może być tak, że Serbia i ogólnie Bałkany radzą sobie bardzo dobrze z pandemią, bo to zahartowany naród? Ludzie tam przeszli naprawdę dużo: wojny domowe, rozłam starej Jugosławii, zamieszki. Wiele cierpienia w przeszłości. I to wszystko działo się przecież stosunkowo niedawno.

Tak, to są okropne rzeczy, ale, niestety, mają miejsce na całym świecie przez cały czas. Ostatnio chociażby w Syrii czy na Ukrainie. Dla mnie osobiście najbardziej bolesne był inny fakt. 21 maja 2006 roku miało miejsce referendum dotyczące niepodległości Czarnogóry. Nie mogłem uwierzyć, że pojawią się granice pomiędzy moją rodziną tam i nami mieszkającymi w Serbii. Szczególne po tym, co wcześniej razem przeszliśmy! Oczywiście, cała moja rodzina głosowała za zjednoczeniem krajów i wierzymy w to do dziś. Jesteśmy dumni, że jesteśmy Serbami z Czarnogóry. Lubię jeździć w tę część Bałkanów. Latem nad morzem jest tam cudownie.

W młodzieżowych Mistrzostwach Europy do lat 16 i 18 reprezentował pan Serbię. Sięgnęliście wtedy po dwa złota. Był pan dobrze zapowiadającym się koszykarzem.

Tak, mistrzostwa U-16 odbyły się rok później po referendum. W 2007 roku postanowiłem reprezentować Serbię. Byliśmy dość utalentowanym pokoleniem, bo przecież zdobyliśmy dwa złote medale. Problemem było to, że nie pojawił się wtedy ktoś, kto by nas poprowadził, zadbał o rozwój naszych talentów.

No właśnie, wtedy w tych kadrach nie występowali koszykarze, o których dziś możemy powiedzieć, że zrobili wielką karierę.

Po kadrach młodzieżowych większość z nas próbowała znaleźć jakieś korzystne rozwiązanie i się sportowo rozwijać. Nie do końca było to łatwe.

Pan jednak występował w Eurolidze i to z polskim klubem.

Gra w samej Eurolidze nie jest niczym magicznym, trudno jest po prostu wejść na ten poziom. Kiedy spojrzy się głębiej, są tam zawodnicy, którzy nie robią nic szczególnego, a zarabiają ogromne pieniądze. I nie chodzi mi o same statystyki, ponieważ zgadzam się z tym, że w koszykówce wcale nie chodzi o liczby. Mam na myśli koszykarskie umiejętności takie jak rzucanie, podawanie, rozgrywanie akcji, czucie gry.

Gra drużyna, nie jednostki.

Dlatego właśnie lubię coraz bardziej oglądać indywidualne sporty, nie możesz się tam ukryć. Musisz być lepszy niż ten facet po drugiej stronie. Wtedy faktycznie możesz powiedzieć o sobie, że jesteś dobry. W sporcie zespołowym, jeśli masz kilku dobrych graczy, możesz się przy nich ukryć i zamaskować swoje niedoskonałości.

U pana był to tylko rok na takim poziomie.

Cały czas wierzę, że jestem dobrym zawodnikiem, który mógłby grać w Eurolidze, czyli najwyższym europejskim poziomie. Jedyne, czego bym potrzebował, to zaufania i dwóch miesięcy treningów z dobrym zespołem.

Jak teraz, w wieku 28 lat oceni pan to, co działo się z pana karierą?

Opuściłem ostatni sezon, ale nie z powodu koronawirusa, tylko z powodów osobistych. Miałem kilka ważnych prywatnych rzeczy, których musiałem dopilnować. Czułem się też zmęczony, ale nie fizycznie, a psychicznie. Grałem na przeciętnym poziomie, a uważam, że stać mnie na więcej. Potrzebowałem oczyścić umysł, zrestartować się. Wszystko jest już w porządku, jestem gotowy do powrotu do gry na sto procent. Jestem w najlepszej formie w moim życiu. Nie mogę się już doczekać, kiedy wrócę na parkiet. Liczę, że będę grał w Lidze Adriatyckiej, ponieważ chcę być bliżej domu i mieć szansę pokazania, że jestem dobrym koszykarzem.

Ma pan ponad dwa metry wzrostu, może grać na obwodzie w roli rozgrywającego lub rzucającego obrońcy. To dużo jak na te pozycje.

Kiedy byłem młody, uczono nas, że wzrost ma wielkie znaczenie, ponieważ zawsze dobrze mieć wysokiego obrońcę po stronie pomocy. Dobrze mieć zawodnika, który potrafi podać ponad obroną rywali, nie tylko szukać podań kozłem. Ten wzrost przydaje się też przy zmianie krycia i wielu innych elementach.

Teraz w Europie jest coraz więcej niskich amerykańskich graczy, którzy oddają w meczu średnio po 15-20 rzutów. Szczerze, uważam, że pod czymś takim przeciętni trenerzy starają się zakryć swoje braki. Dać takiemu koszykarzowi piłkę i wolną rękę, a on zrobi resztę.

To nie jest tak, że ja w tym momencie kogokolwiek obwiniam. Porównując jednak moje warunki, dochodzę do wniosku, że te dwa metry to prawdopodobnie za dużo, jak na obrońcę. Cóż, niższy już nie będę.

Reprezentował pan barwy Turowa Zgorzelec i Anwilu Włocławek. Topowych klubów w naszym kraju. Jest pan mistrzem Polski z 2014 roku.

To prawda. Tytuł zdobyty z Turowem jest moim ulubionym z trofeów, które wywalczyłem w swojej karierze, a szósty mecz finałów już na zawsze będzie moim ulubionym spotkaniem wszech czasów. Zdobyłem wtedy 16 punktów, a wynik był bardzo niski [Turów pokonał Stelmet 72:60 - przyp. red.]. Wtedy byłem najlepiej punktującym graczem w swoim zespole. Oczywiście, nie powiem, że byłem najlepszym zawodnikiem w tamtym sezonie, ale chodzi mi o ten jeden mecz. Wygraliśmy także Superpuchar w następnym roku. Naprawdę świetnie wspominam czas spędzony w Zgorzelcu.

Ale w Anwilu już tak kolorowo nie było. Indywidualnie został pan wybrany do najlepszej piątki całego sezonu 2016/2017, ale zespołowo raczej rozczarowaliście.

Anwil to inna historia. Klub z Włocławka rozpoczął wtedy sezon od bilansu 2-3. Ja dołączyłem do zespołu w listopadzie i już wtedy nie było dobrze. Wchodziliśmy na właściwe obroty krok po kroku, ale nigdy nie byliśmy naprawdę mocni. Wygraliśmy po prostu kilka meczów w końcówce sezonu, co postawiło nas na szczycie tabeli.

Niestety, przegraliśmy już w pierwszej rundzie. Słupsk miał wtedy lepszy zespół, ponieważ w trakcie sezonu znaleźli w budżecie pieniądze i sprowadzili zawodników, którzy robią obecnie wspaniałe kariery.

Jeśli chodzi o sam pobyt we Włocławku, byłem pod wrażeniem profesjonalizmu w klubie. Zdałem sobie sprawę z tego, że koszykówką żyje tam całe miasto. Anwil bez wątpliwości jest dużym klubem, jednym z największych w Polsce.

Jak współpracowało się panu z trenerem Igorem Miliciciem? Później prowadzony przez niego Anwil sięgnął po dwa mistrzostwa Polski z rzędu.

Uważam, że trener Milicić bardzo się zmienił i rozwinął podczas tamtego sezonu. Wyciągnął dużo z tej porażki. Później zresztą udowodnił swoją wartość. Nawet jeśli inni zawodnicy zapewnili mu tytuł, uważam że byłem dla niego ważniejszym zawodnikiem. Jednym z powodów był fakt, że przyszedłem do zespołu w momencie, gdy ten przeżywał kryzys. Wziąłem większość winy na siebie, bo nie mam z tym żadnego problemu. Wiedziałem, jakie są wtedy realia. Jestem dumny ze wszystkiego. Nie mam problemu nawet z porażką. Wiem, że chciałem odnieść sukces za wszelką cenę i próbowałem mocno go osiągnąć, ale sprawy nie potoczyły się tak jak chciałem i muszę to zaakceptować.

Czegoś żałuje pan szczególnie?

Nie. Wszystko co się wydarzyło, powinno się wydarzyć i wierzę, że te rzeczy na końcu się jakąś połączą.

Jaramazowie mają koszykówkę we krwi. Pana młodszy brat, Ognjen, został wybrany w drafcie przez New York Knicks. Aktualnie jest gwiazdą Partizana Belgrad. Gracie na tych samych pozycjach. Zdarzało się wam toczyć bezpośrednie pojedynki?

Graliśmy przeciwko sobie w Lidze Adriatyckiej, kiedy przebywałem w czarnogórskim klubie KK Budućnost Podgorica a on w serbskim KK Mega Bemax. Wygrałem dwa razy. Rywalizowaliśmy też wiele razy jeden na jednego. Pokonywałem go w większości przypadków, dlatego wiem, że też mógłbym grać na wysokim poziomie.

Jednak znajdujecie się w dwóch różnych miejscach. On tam aktualnie jest, pan będzie chciał wrócić na ten wysoki pułap.

Proszę nie zrozumieć mnie źle. Mój brat jest jednym z lepszych koszykarzy w Belgradzie, ale po prostu prawdziwie wierzę, że nie jest lepszym zawodnikiem ode mnie. Jako rodzina wyciągnęliśmy też wnioski z początku mojej kariery, kiedy prowadzili mnie niewłaściwi ludzie i w jego przypadku zdecydowanie podejmowaliśmy już lepsze decyzje.

Miał pan udany początek sezonu w Ostrowie Wielkopolskim, BM Slam Stal zdobyła nawet Puchar Polski, ale później pojawiły się u pana problemy zdrowotne.

Nie miałem w całej swojej karierze tak naprawdę żadnych dewastujących kontuzji. Siedem lat temu miałem problemy ze ścięgnem udowym, przez co byłem wyłączony z gry przez 2-3 miesiące. W Ostrowie dopadły mnie problemy z pachwiną, przez które pauzowałem 3-4 tygodnie. Wtedy problemem okazały się komplikacje z tym związane, niż stopień kontuzji, który mi się przytrafił.

Wiem, że na początku czerwca urodziła się panu córka. Gratulacje.  

Dziękuję bardzo. Będę musiał budzić się szybciej, więc będę miał więcej czasu na trening (śmiech).

Co uważa pan, za największy sukces w życiu?

Moim największym sukcesem jest zdecydowanie moja mała dziewczynka, która urodziła się kilka dni temu i świetne relacje z dwójką moich młodszych braci.

Domyślam się, że Nemanja Jaramaz tak po prostu nie odpuści koszykówki. 

Zdecydowanie nie! Planuję wrócić w następnym sezonie i pracuję nad tym. Jak najbardziej chcę zostać przy koszykówce przez resztę mojego życia. Jestem przekonany, że zawodnicy powinni spróbować zostać przy tym, co kochają, nawet po zakończeniu kariery i dzielić się swoją wiedzą na wiele sposobów.

Czytaj także: Były reprezentant Polski wiceprezesem klubu. Michał Ignerski sprawdzi się poza boiskiem
Hawks nie wrócą do gry w tym sezonie, to koniec bogatej kariery Vince'a Cartera (wideo) 

Komentarze (0)