[b]
Pamela Wrona, WP SportoweFakty: Jak to się stało, że piłkę do koszykówki zamienił pan na maszynę do tatuażu?[/b]
Jakub Fiszer, koszykarz Biofarm Basket Poznań w sezonie 2019/20: Moja sytuacja jest taka, że zajmuję się tatuowaniem, na razie w roli bardziej praktykanta niż profesjonalisty. Studio mieści się w Poznaniu, tworzę swoje portfolio (więcej). Życiowo doszedłem do takiego momentu, że musiałem wybrać swoją drogę.
I z parkietu przeniósł się pan do studia tatuażu?
Od zawsze chciałem robić tatuaże. Interesowało mnie to, ale nie ukończyłem żadnej szkoły czy kursu rysunku. Towarzyszyło mi to tak jak koszykówka. Zawsze mi się podobały, sam mam tatuaże, a teraz ja chcę wykonywać je innym.
Co to był za moment, kiedy musiał pan zdecydować, w którym kierunku pójść?
W mojej głowie wszystko zaczęło się dziać od pobytu w Łańcucie, miałem dość ciężką historię. Zacząłem inaczej odbierać koszykówkę. Do tamtej pory była to czysta przyjemność, pasja i czułem same pozytywne emocje. Nie było w tym biznesu, tylko sam sport. Im dalej, tym bardziej odczuwałem te negatywne strony, związane na przykład z upadkiem klubu czy niewypłacaniem pieniędzy. To były rzeczy, które nie skupiały się już tylko na koszykówce, a ta radość z gry zaczęła uciekać.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie tylko świetnie skacze o tyczce. Akrobatyczne umiejętności Piotra Liska
Co brał pan pod uwagę?
Myślę, że ciężko podać jeden argument, dlaczego podjąłem taką decyzję. To było ze mną od dłuższego czasu, ze względu na to co się dzieje w koszykówce, z jakim doświadczeniem się spotkałem. Zrobiłem to poniekąd dla zdrowia psychicznego, spokoju, poczucia stabilizacji, której mi brakowało. Postanowiłem, że zajmę się czymś, co pozwoli mi odpocząć, a z drugiej strony ułatwi mi myślenie o przyszłości.
Tego, czego powinno być najwięcej, to radość z koszykówki, a jest jej najmniej. Co jest zamiast tego? Strach. Strach przed tym, że zamkną klub, zostaniesz bez pieniędzy. Może wydawać się to niezrozumiałe, a może nawet śmieszne, ale taka jest prawda - poświęcasz się, a często zostajesz z niczym. Mało jest klubów, w których czujesz się pewnie, że otrzymasz to co ci się należy. Ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz dostałem swoją wypłatę na czas i cały kontrakt. To są rzeczy, które powinny być normą, powinny być zapewnione. Gracz powinien skupić się na treningu, na meczu, a to często schodzi na drugi plan.
Ktoś może powiedzieć, że "przecież ma pan dopiero 25 lat".
Gdyby to była nadal tylko przyjemność, to na pewno nie zastanawiałbym się nad tym, żeby robić coś innego. Na pewno chciałbym, aby koszykówka nadal była głównym celem. To nie jest tak, że cieszę się z tego, że nie ma jej już w tym stopniu co wcześniej. Ruszam się, jest ze mną cały czas, chociaż jest jej mniej. Obecnie jestem w trakcie podejmowania decyzji. Cieszy mnie to, że mam prawo sam ją podjąć, mogę mieć wybór. Co prawda rynek jest trochę inny, ale mam zapewnienie z tej strony biznesowej. Mogę tatuować, tym się zajmować i mieć korzyści. Koszykówka może być dodatkiem. Na ten moment skłaniam się bardziej w tę stronę.
Znana jest historia Polfarmeksu Kutno i Biofarmu Basket Poznań. Do tych doświadczeń pan nawiązuje?
Dokładnie. Są ludzie, na których możemy polegać i tacy, którzy oszukają nas świadomie. Myślę, że nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, ale cały rynek koszykarski nie jest stabilny, nie daje wizji na przyszłość. Pozmieniały mi się priorytety i cieszę się, że podjąłem kolejną decyzję - z narzeczoną, która jest zawodową koszykarką - o zamieszkaniu w Poznaniu. Bo wyjazd na drugi koniec Polski w aktualnej sytuacji epidemiologicznej za wynagrodzenie, które można dostać gdzieś indziej, ale mieć większą pewność jego otrzymania, jest bez sensu. To jest mało przyszłościowe i satysfakcjonujące.
To gasło we mnie z sezonu na sezon. Byłem w momencie, w którym wróciłem do Poznania, czyli miejsca, w którym było zawsze dobrze. I nagle, kolejna bomba, bo I ligi nie będzie. Coś, co kojarzyło mi się z domem, stabilizacją, po prostu upada. Nasuwają się myśli, dlaczego kolejny raz mam się siłować?
Mówił pan o możliwości wyboru. A można to także nazwać odwagą?
To bardzo dobre słowo. Myślę w ten sposób, że jestem młody, "perspektywistyczny" jak co drugi zawodnik. Ale chodzi o to, że nie wszyscy spodziewali się tego, że ktoś może podjąć decyzję, że po prostu rezygnuje z uprawiania koszykówki. Nie jestem pierwszą i ostatnią osobą, która ma odwagę pomyśleć o sobie, o swojej przyszłości. Często myśli się "będę na pewno grał, bo muszę". Zawsze jest wyjście. Inna sytuacja, kiedy przychodzi kontuzja, kiedy zdrowie wyklucza z gry. Ale wtedy nie ma możliwości wyboru.
Nie jest łatwo zrezygnować z czegoś, co robiło się nieustannie przez ostatnie lata?
Oczywiście. Nie ukrywam, że dopiero poznaję ten świat bez koszykówki. Nie da się całkowicie z niej zrezygnować, szczególnie, że takie mam środowisko. Natomiast jest mi lepiej z myślą, że mam coś innego, co także daje mi przyjemność i spokój. Tutaj otrzymuję pieniądze od razu, sprzedając swój produkt. Cały czas się uczę, podchodzę do tego ambitnie i jestem zaciekawiony. Sprawdzam się w nowej roli i zobaczę, w jakim kierunku to się rozwinie. Na razie schodzę z parkietu.
Zobacz także: Gaśnie światło nad KK Polonia 1912. Klub kończy projekt związany z męską koszykówką w Lesznie
I liga. Elektrobud-Investment ZB Pruszków gotowy na 16. sezon na zapleczu ekstraklasy