Suzuki I liga. "Koszykówka to nie teatr", czyli kulisy meczów bez publiczności

Facebook / Karolina Bąkowicz Fotografia / Na zdjęciu: Suzuki I liga, Tomasz Niedbalski i mecz WKK Wrocław-Górnik Trans.eu Wałbrzych
Facebook / Karolina Bąkowicz Fotografia / Na zdjęciu: Suzuki I liga, Tomasz Niedbalski i mecz WKK Wrocław-Górnik Trans.eu Wałbrzych

Mecze bez udziału publiczności nie są dla sportu dobrą wiadomością. - Nie podlega dyskusji - zawsze lepiej grać z kibicami niż bez. Ale lepiej jest grać bez, niż nie grać w ogóle - mówi nam jeden z prezesów pierwszoligowego klubu.

Już od samego początku było wiadome, że sezon 2020/21 będzie wyjątkowy. Nie tylko ze względów sportowych, bo mimo że sytuacja epidemiczna od miesięcy stawia na szali losy rozgrywek, jak i samych ośrodków, klubom udało się skompletować ciekawe składy. W kwestii niepewności niewiele się jednak zmieniło. Suzuki 1LM ledwie ruszyła, a koronawirus daje wszystkim cenne lekcje.

Bez sportowych emocji

Pewne jest, że wszystkie mecze - od 17 października aż do odwołania - odbędą się bez udziału publiczności. To nie jest dobra informacja dla klubów, które mają zysk ze sprzedaży biletów i muszą wywiązywać się z umów sponsorskich, kibiców, którzy chcą przeżywać sportowe emocje, ale i dla samych zespołów, bo nikt nie przepada za grą przy pustych trybunach. Abstrahując od tego, czy jest to decyzja słuszna (a jest wręcz absurdalna), wydawać się może, że lepsze to, niż jakby sport znów miał się zatrzymać. Bo jeśli tak się stanie, może już nie ruszyć - przynajmniej nie w takim formacie jak teraz.

- Nie podlega dyskusji - zawsze lepiej grać z kibicami niż bez. Ale lepiej jest grać bez, niż nie grać w ogóle. Jak ktoś mówi inaczej, to przemawiają przez niego emocje, nic więcej - odpowiedział jeden z prezesów pierwszoligowego klubu.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ekspert krytycznie o zamknięciu stadionów. "Takie gwałtowne restrykcje są przesadą"

Nie ulega wątpliwości, że dla klubów oczywiście jest to problem, nawet jeśli wstęp na mecze jest bezpłatny. - Nie patrzymy z tej strony, że mogą być mniejsze zyski ze sprzedaży biletów, albo są to dodatkowe koszty związane na przykład z organizacją imprezy masowej, czy dodatkowej ochrony. Bardziej zależy nam na tym żeby był kibic i po prostu nas dopingował - wyjaśnia Kamil Graboń, prezes Energa Kotwicy Kołobrzeg.

Sport może nie przetrwać kolejnych ograniczeń bądź restrykcji. Kluby przecież muszą wywiązywać się ze swoich zobowiązań wobec sponsorów, miast, a także trenerów i zawodników, szczególnie, że ostatnie miesiące były dla wszystkich sprawdzianem. Od wieków sprawdza się powiedzenie, że człowiek uczy się na własnych błędach i doświadczeniu. Kontrakty sportowe w sezonie 2020/21 w większości różnią się od tych z ubiegłych lat. Wiele z nich zawiera zapisy, które jakkolwiek zabezpieczą klub na wypadek, gdy znów pojawią się komplikacje. Tyczy się to na przykład mniejszej dotacji po nowym roku, przerwy w rozgrywkach bądź przedwczesnego zakończenia. Samo wydłużenie sezonu także wiąże się z dodatkowymi kosztami. Sytuacja epidemiczna pokazała, że wszystko jest możliwe, a w ubiegłych rozgrywkach nikt nie był na coś takiego przygotowany. Jeżeli ziści się ten najgorszy scenariusz, wiele rzeczy może już nie być jak dawniej.

Za kulisami

- Jeśli kibic pokazuje zainteresowanie tą dyscypliną, łatwiej jest nam pozyskać sponsorów. Działamy w ten sposób, że zapraszamy partnerów na mecze, chcemy im pokazać koszykówkę oraz to, co dzieje się w klubie, że kibicom się to podoba, mamy atrakcje, otoczka się zmienia. To duży problem, bo brak kibica działa jak łańcuszek - od wizerunku, braku możliwości zaproszenia i angażowania sponsorów, przekłada się to na większe pieniądze niż sam wpływ z dnia meczowego. Jeżeli mamy jednego sponsora tytularnego, wspiera nas miasto, musimy robić to dla kogoś, wywiązać się z umowy. Chcemy to robić dla wszystkich, dla lokalnej społeczności. Chcemy, aby każdy kibic co drugą sobotę rezerwował dla koszykówki. Nie ukrywajmy, że te ograniczenia w tym przeszkodziły - dodaje.

"Musimy dograć sezon" - wszyscy mówią jednogłośnie. - Każdy już włożył wiele pracy i zainwestował bardzo duże pieniądze w sezon i w przygotowania, chociaż na naszym przykładzie, przygotowania są zmarnowane przez kwarantannę. Wszyscy chcemy go dokończyć i rozegrać w miarę możliwości jak najbardziej spokojnie. Może warto iść tropem piłki nożnej, gdzie zawodnik zdiagnozowany traktowany jest jak kontuzjowany, a reszta funkcjonuje normalnie. Jeżeli może robić to Europa, to dlaczego u nas nie? Warto byłoby znaleźć rozwiązanie, bo przekładanie meczów jest kłopotliwe i zaburza harmonogram przygotowań - zauważa.

- Niestety, z tyłu głowy jest wiele rzeczy i zamiast skupić się na grze i teraźniejszości, myślimy co zrobić, żeby tylko go dograć, jak się rozliczyć ze sponsorami, z zespołem, jakie kolejne akcje możemy zaplanować, bo powoli zaczyna dziać się to samo, co w poprzednim sezonie. Musieliśmy nadrobić działaniami marketingowymi, ale pozasportowymi, bo sponsorzy mają swoje oczekiwania, a nie mając kibiców musimy coś wymyślić i poniekąd improwizować. Nie widzę sensu wprowadzonych obostrzeń i zakazów. Kibic jest potrzebny, a koszykówka to nie teatr, gdzie oglądamy spektakl i na koniec bijemy brawo. Sport nie tego potrzebuje - mówi Kamil Graboń.

Zobacz także: Suzuki I liga. Koronawirus nie odpuszcza. Kolejny zespół zawiesza swoje treningi
Suzuki I liga. Koronawirus torpeduje rozgrywki. Nowe przypadki zakażeń w zespołach

Komentarze (0)