Suzuki I liga. Paweł Turkiewicz: Bycie strażakiem mnie nie interesuje [WYWIAD]

- Plan długoterminowy jest dla mnie wiążący. Nie chciałem być na etacie tego, co gasi pożar, bo takie rzeczy mnie nie interesują - mówi powracający do pierwszej ligi Paweł Turkiewicz, nowy trener Dzików Warszawa.

Pamela Wrona
Pamela Wrona
trener Paweł Turkiewicz Facebook / Michał Osiak/Dziki Warszawa / Na zdjęciu: trener Paweł Turkiewicz
Mistrzostwo, zwycięstwa, porażki, zmiana trenera, zwycięstwo... powtórz.

Tak jak minuta podczas meczu to bardzo dużo, tak niemal w ciągu 24 godzin, w sporcie wiele może się zmienić. Ile może wydarzyć się w życiu trenera w tak krótkim czasie?

Środa - Dziki Warszawa prowadzone przez trenera Piotra Bakuna przegrywają z Elektrobud-Investment ZB Pruszków (bilans 5-6)

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: LeBron James trenuje z córką

Czwartek, godzina 13:00 - posiedzenie Zarządu, na którym przeanalizowano opcje i wybrano sposób, dzięki któremu klub da sobie szansę na realizację celu sportowego

Czwartek, tego samego dnia - Zarząd informuje zespół i sztab o swojej decyzji

Piątek - Paweł Turkiewicz wyrusza do Warszawy

Piątek, tego samego dnia - Nowy trener prowadzi pierwszy trening z zespołem

Sobota - Dziki Warszawa podejmują Weegree AZS Politechnikę Opolską. - A finał już znamy - wtrąca warszawski klub.

Pamela Wrona, WP SportoweFakty: Jaka jest praca trenera?

Paweł Turkiewicz, trener Dzików Warszawa: Ciężka (śmiech). Ta praca jest ciekawa, dużo się w niej dzieje, jest wiele zmian. Nie wiadomo, czego się spodziewać. To powoduje, że za każdym razem człowiek znajduje się w innym miejscu i w innych okolicznościach, rozwiązując różnego rodzaju problemy. Ale jest to intrygująca praca, dająca dużo satysfakcji, ale też nerwów, emocji. Niektórzy mówią, że to zawód trochę przeklęty, bo nie znasz dnia ani godziny. Tak to wygląda. Nie można podchodzić do tego na zasadzie typowych zachowań. Czujność musi być w pełni zachowana przez cały czas.

W dotychczasowej karierze coś szczególnie pana zaskoczyło?

To mnie pani zaskoczyła, nie spodziewałem się takiego pytania (śmiech). Było wiele momentów, że trudno wybrać. Były takie, które dały wiele radości, ale i wiele łez. Sama praca trenera i praca z ludźmi wiele uczy, daje dużo możliwości. Trener jest bardziej wychowawcą, ojcem, gdy pracuje z młodzieżą. Z seniorami natomiast, trenerem, który musi się z nimi dogadywać. W tej pracy można spodziewać się wszystkiego, ale nikt nie wie czego i kiedy.

Słyszałam stwierdzenie, że trener podpisując umowę, podpisuje jednocześnie swoje zwolnienie.

Kiedyś tak było, że rzeczywiście ktoś usłyszał: "podpisujesz swój kontrakt, masz przedstawiony dokument wypowiedzenia, ale odroczony w czasie". Tak jest.

Jak to jest przejąć zespół niemal z dnia na dzień?

Tego samego dnia, miałem telefon z innego miejsca z pytaniem, czy w ogóle jest jakiś temat. Musiałem to przemyśleć, przeanalizować z żoną, bo całe moje życie jest we Wrocławiu. Tak naprawdę jadąc w piątek do Warszawy, przed samym treningiem dogadywaliśmy jeszcze szczegóły. Wszystko było na wariackich papierach. Jak mówiłem, wszystkiego trzeba się spodziewać. Jeszcze w czwartek rano zajmowałem się swoimi sprawami, a następnego dnia jechałem do stolicy.

Nie chcę też interpretować to w ten sposób, że to rola strażaka - tak jak w życiu, ktoś coś zaczął, miał projekt i go nie skończył. Przychodzi ktoś inny i musi go dokończyć. Tak samo tutaj, ale jest zdecydowanie więcej relacji interpersonalnych, pracuje się z ludźmi, od których bardzo wiele zależy.

Nie miałem zbyt wiele czasu, w poniedziałek miałem drugi trening. Nie mam czasu, aby popracować i dopracować pewne elementy. Ciągle jesteśmy na etapie impulsu, determinacji, zmiany w głowach. Zmiany, żeby każdy coś dał z siebie, aby miało to minimalne przełożenie na parkiet in plus. Każdy może dołożyć małą cegiełkę do sukcesu. To nie jest tak, że każdy nagle będzie miał pełne minuty, ale wszyscy są ważni, nawet jeśli nie grają. Wyciągam pierwsze wnioski. Na razie jedziemy na pozytywnym impulsie, to się pewnie skończy i przejdziemy do ciężkiej pracy.

Inaczej przejąć, a zbudować?

To ogromna różnica, gdy przejmujesz zespół, który jest już zbudowany. Gdy samemu buduje się skład, zaczyna się od ludzi, ale w dużej mierze opiera się to jeszcze na budżecie. Musisz mieć możliwość dobrania ludzi i "no limit budget", wybierać kogo się chce. Mnie się jeszcze tak nie zdarzyło. Dlatego też w jakimś stopniu trzeba potrafić dobierać graczy i się w tym obracać.

Tutaj sytuacja jest inna, zespół zbudował Piotr Bakun, z którym się dobrze znam i staram się teraz do tych ludzi dotrzeć. Wiadomo, że te porażki na pewno ich nie budowały, te relacje między nimi uległy zmianie. Przy porażkach każdy szuka winnego, bo to typowo ludzka cecha, że odrzuca się od siebie problem. Tworzenie zależności to naturalna forma, samoocena i samoobronny aspekt.

Koszykarze i trenerzy przyzwyczajeni są do życia na walizkach - jak jest u pana ze zmianami?

Może być tak, że to się w jakiś sposób przekłada. Jako zawodnik byłem głównie związany z klubami z Wrocławia, natomiast już jako trener, pierwszą decyzją jaką podjąłem było przyjęcie zaproszenia od Sašo Filipovskiego do swojego sztabu, a dotychczas przez wiele lat byłem związany z zespołami młodzieżowymi i seniorami Śląska Wrocław. Wtedy nie było łatwo ją podjąć, miałam rozterki. Człowiek nie był przygotowany, był nieświadomy. Jak się wykonało pierwszy ruch, to już poszło.

Jedynie, w następnych latach już jest inaczej jak zakłada się rodzinę. Są decyzje, które nie są łatwe. To nie jest sytuacja idealna, ale taką mam pracę. Moja żona zdaje sobie sprawę, że ma męża trenera i często są kompromisy oraz wyrzeczenia.

Ważne jest poczucie komfortu?

Jest to ważne, a w dużej mierze związane jest to z włodarzami. W Gliwicach trafiłem na świetnego prezesa pana Ziębę, który miał tego pełną świadomość, uczył się, a ja starałem się wykazać i przekazywać wiedzę, którą miałem. Bez nerwów, i to przyniosło efekt. To jest oparte na podejściu, czy chce się wyniki na już, na teraz, czy podejmuje się decyzje po kilku porażkach. Niektórzy nie chcą dokonywać zmian, a niektórzy działają na zasadzie impulsu. Ważne jest uczucie, gdy wiesz, że popełniasz błędy i możesz je skorygować, nie czując, że siedzi się na gorącym krześle. Istotna jest cierpliwość, ale każdy ma inny próg. Gdy jest spokój i zaufanie, pracuje się inaczej. Takie miejsca trzeba szanować.

W Warszawie przedstawiono panu długoterminową strategię - właśnie to najbardziej pana przekonało?

To był jeden z czynników, a przy klubie jest również Rafał Juć, z którym dobrze się znamy z czasów, gdy byłem asystentem przy pierwszym trenerze reprezentacji Polski. Opowiadał mi o całej formule, jak to ma wyglądać. Plan długoterminowy jest dla mnie wiążący. Nie chciałem być na etacie tego, co gasi pożar, bo takie rzeczy mnie nie interesują. To nie ma sensu.

Wizją klubu jest długofalowy program, są chęci i optymizm, a jeżeli ten projekt ma wyglądać w ten sposób, jak mi przedstawiono - na pewno ten pierwszy krok w pierwszej lidze, to tak naprawdę mały kroczek. A wiele rzeczy jeszcze przed nimi. Przekonało mnie to, że mogę im pomóc. To fajne połączenie i mam nadzieję, że będę miał w tym swój udział. Co do zmian, takie były decyzje i jeżeli mnie w nich uwzględnili, to mogę być po prostu wdzięczny.

Po rozstaniu z GTK Gliwice i wymuszonej przerwie, czuł pan głód koszykówki?

Tak, chociaż miałem kontakt z koszykówką, ale to trochę co innego. Moi synowie trenują, więc fajnie jest widzieć w tym własne dzieci. Cała rodzina w pewnym stopniu skorzystała w tym okresie na tej wymuszonej przerwie, ale po jakimś czasie ciągnie wi… dzika do lasu (śmiech).

Wymyśliłem własny projekt, ale wiedziałem, że w dobie koronawirusa będzie ciężko z tym ruszyć. Otworzyłem szkółkę, w wielu miejscowościach prowadziłem taki klub koszykarski. Fundamenty udało mi się zbudować, chciałem realizować już kolejne założenia. Mam nadzieję, że kiedyś go dokończę, bo sytuacja epidemiczna mi go storpedowała. Cały czas miałem jednak styczność z koszykówką.

Koronawirus mógł mieć ostatnio wpływ na niektóre wybory?

Bez dwóch zdań. To zupełnie zmieniło oblicze, bo nie wiadomo było, czego się spodziewać, czy to jest okres dłuższy, czy krótszy. Sami jesteśmy w ciężkim okresie, wszystko dzieje się z tygodnia na tydzień. Sytuacja jest dynamiczna i trzeba mieć świadomość, że w tym trudnym okresie jeżeli dostaje się taką możliwość pracy, w merytorycznym zastanowieniu, warto takie projekty realizować. Dlatego po analizie, stwierdziłem, że jeżeli pojawi się konkretna informacja, a nie zapytanie, to będę to rozstrzygał.

Miał pan jeszcze krótki, niezobowiązujący epizod w Kłodzku.

Nie ma w tym żadnych podtekstów. Znam bardzo dobrze Jarosława Krysiewicza i wielu zawodników Zetkamy Doral Nysy. Prezes do mnie zadzwonił i poprosił o drobną pomoc, a ja byłem na miejscu. Sytuacja zmieniła się w przeciągu kilku dni, teraz zagramy przeciwko sobie. Nie będzie sytuacji, że ktoś komuś będzie pobłażał. Nie ma żadnych podtekstów, taka praca i normalna rzecz. On walczy o swoje, ja teraz walczę o swoje.

Na czym opiera się wizja koszykówki Pawła Turkiewicza?

Ciężko mówić o sobie, to inni muszą wypowiadać się na temat, jakim jestem trenerem. Preferuję partnerstwo, ale wychodzę przy tym z założenia, że każdy musi wiedzieć co ma robić. Każdy musi mieć świadome podejście. Nie można nikomu w 100 proc. czegoś narzucać. Jeśli ktoś nie lubi tego co robi, z tego nigdy nic nie będzie, nie będzie satysfakcji. Musi być dobra relacja między trenerem a zawodnikami, ale ona musi być oparta w dużym stopniu - jeśli chodzi o wykonywanie pracy - na zasadach.

Natomiast trzeba się tym bawić, to musi sprawiać radość wszystkim, a nie tylko i wyłącznie ciężka praca. Wiadomo, że czym większe potrzeby i wyzwania, to jest wówczas zupełnie inaczej i wszystko się zmienia. Aczkolwiek zawsze warto zacząć od tego, aby czerpać dużo radości i satysfakcji z tego, że robi się to, co się kocha. I to jest najważniejsze. Frajdą jest jeszcze, gdy ktoś ci przy okazji za to płaci.

Wtedy, nie przepracuje się ani jednego dnia więcej w swoim życiu?

Oczywiście, to dalej praca i trzeba ją wykonywać w 100 proc. Doszedłem do wniosku, że zawsze jak gra się na poziomie wyższym lub niższym, niekiedy problem jest innego rodzaju - trzeba podchodzić do tego jak profesjonalista. Niektórzy mówią, że jak ktoś płaci małe pieniądze - to co, mało będzie robił? A jak dużo, to będzie robił więcej? Nie, jesteś wart tyle, ile ktoś ci płacił. I musisz robić to najlepiej jak potrafisz od samego początku.

Na tym też polega moja praca, staram się ludzi otwierać, angażować do tego, by mieli również przyjemność. Najgorszą rzeczą jest to, kiedy gracze tracą zapał, trenerzy tracą motywację. Miałem też takie chwile, nie ukrywam. To nie jest łatwa praca i mogę się do tego przyznać. Są wzloty i upadki, jeszcze gdy jest szereg porażek, ciężko jest niekiedy się z tym uporać. To normalna rzecz, natomiast wydaje mi się, że trzeba mieć zawsze pozytywne podejście. Tak samo do ludzi.

Jest ktoś, kto pana ukształtował?

Wielu było takich trenerów, od każdego coś się wyciąga. Miałem styczność z dobrymi i słabszymi trenerami i są pewne rzeczy, które należy wyciągać. Ale i patrząc na nich, jeżeli coś nie pasuje, trzeba tych rzeczy unikać i to jest ważne. Kiedyś jeden trener powiedział mi, że nie chodzisz tylko na treningi do dobrych trenerów, ale chodzisz też do takich - według opinii słabych - żeby patrzeć, jak nie należy tego robić. Idź, zobacz, czy ci to pasuje. Jak nie odpowiada, nie rób tego więcej, wpisz to w swoje DNA.

Niektórzy sądzą, że jak pooglądają lepszych trenerów i to przetransferują, to się od razu samo sprawdzi. Nie, za każdym razem ma się zupełnie inny kontakt i pracuje się z różnymi ludźmi. To dynamiczne, masz zawsze innych pracowników. Każdy zespół to tworzenie pewnej grupy społecznej, która zupełnie inaczej może funkcjonować. Są różne standardy, które funkcjonują gdzieś indziej, a tutaj mogą się nie przełożyć. Transfer tych umiejętności i tych fajnych rzeczy może być bezskuteczny.

Dużo pracowałem z Sašo Filipovskim. Nie ukrywam, że była to ciężka, ale i owocna współpraca. Nie ma lekkiej pracy. On mówił: "Czyń dobro, a dobro wróci do ciebie. Czyń zło, to wróci do ciebie ze zdwojoną siłą". I nie tylko do Ciebie, ale może i do ludzi z najbliższego otoczenia. Tak samo jest w sporcie - jeżeli jesteś zaangażowany pozytywnie, to ta ciężka praca przyniesie efekt. Na pewno musi być to poparte merytoryką, zaangażowaniem, chęcią. I nie można iść na półśrodki, dokonywać pewnych rzeczy na zasadzie minimalizmu. OK, to czasami przyniesie korzyść, na farmazonie coś się zrobi, ale zawsze na końcu, przyjdzie moment, kiedy to nie wystarczy i zrobi się problem.

Od każdego czegoś się można nauczyć, nikogo nie można negować. Każdy będzie później ciebie oceniać. Trzeba patrzeć przez pryzmat swojej pracy. Nie można robić czegoś, co do ciebie nie pasuje. Nie można też nikogo oceniać. Mnie się to zdarzyło, ale z doświadczeniem i z upływem czasu zrozumiałem, by tego nie robić. Trzeba wymagać od siebie, tylko wyłącznie samemu.

Teraz znowu wraca pan na zaplecze ekstraklasy - coś się zmieniło od ostatniego razu?

Na poziomie pierwszej ligi jest więcej dowolności. To wynika z tego, że gra jest szybsza, a wielu graczy w dużym stopniu, taktycznie nie ma potrzeby przygotowania, żeby zespoły w ten sposób realizowały swoje założenia. Jest to inne granie. Na poziomie ekstraklasy, poprzez to, że jest więcej obcokrajowców, poziom jest wyższy.

Cały czas powtarza się, że poziom między drugą a pierwszą ligą jest znaczący. Tak samo jak przeskok między pierwszą a ekstraklasą jest zauważalny. Tak już jest. Są pomysły, aby w pierwszej lidze cały czas coś zmieniać. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Różnice są i można powiedzieć, że na najwyższym poziomie to już profesjonalny zawód. W niższych ligach - i nawet u nas tak jest - że wielu graczy ma jeszcze inne zajęcie, są mniejsze budżety. Musimy mieć świadomość, że jeśli ktoś oparty jest nie tylko na tej pracy, nie jest to dla niego łatwe do pogodzenia.

Śledził pan cały czas Suzuki 1LM?

Oczywiście, byłem na bieżąco, cały czas oglądałem mecze. Wielu moich kolegów-trenerów w niej pracuje. Analizowałem, oglądałem dzięki możliwości dostępu do transmisji. To fajna sprawa. Myślę, że niektóre spotkania może śledzić naprawdę duża liczba kibiców, może podobnie jak w ekstraklasie. Tych emocji w dzisiejszych czasach brakuje.

Nie wróciłem bez kompletnej wiedzy. Poza Suzuki 1LM czy EBL oglądałem także ligi zagraniczne, aby patrzeć jakie idą trendy i co można wdrażać do swojego systemu. Lubię ligę hiszpańską, oglądam też turecką. Trzeba być na bieżąco.

Praca trenera to nieustanna nauka?

Zdecydowanie, jak wszędzie. Niektóre dzieci też nie wiedziały jak włączyć komputer, a teraz muszą uczyć się zdalnie. Świat ewoluuje, a my musimy za nim nadążać i się dostosować. Nie można stać w miejscu. Niektóre rzeczy wracają, a w koszykówce wiele się idzie do przodu. Zawsze trzeba trafić do tego kółeczka - nieważne, co zrobisz - kto rzuci więcej, ten wygrywa. Kwestia tego, jak to zrobisz.

Sezon 2020/21 jest taki, jakiego pan się spodziewał?

Miałem kilkuletnią przerwę od pierwszej ligi, a za każdym razem jest to samo. Liga jest spłaszczona, jedno zwycięstwo daje ci miejsce piąte, a jedna porażka miejsce w strefie spadkowej. Tak jest co roku i pewnie tak będzie do końca. Są zespoły w czubie, które mają różnice znaczącą, ale wystarczy seria trzech porażek żeby znaleźć się w dole tabeli. To nic nowego. Trzeba być skoncentrowanym. Nikogo nie wolno lekceważyć. Każdy z każdym może wygrać i wystarczy chwila dekoncentracji, aby sytuacja uległa zmianie. Nie ma już niespodzianek i liga mnie niczym nie zaskakuje. Walka będzie do samego końca. I dobrze znów być w grze.

Zobacz także: Suzuki I liga. Zmiana na ławce trenerskiej Dzików Warszawa. Do gry powraca Paweł Turkiewicz
Suzuki I liga. Michał Hlebowicki i przystanek Weegree AZS Politechnika. "Jestem gotowy na to wyzwanie"

Czy Dziki Warszawa w sezonie 2020/21 będą w fazie play-off?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×