Michał Fałkowski: Na takie widowisko kibice w Warszawie czekali trzy dni i się doczekali. Razem z Hiszpanami zaprezentowaliście fantastyczną koszykówkę.
Primoż Breżec: Zgadza się, to był naprawdę dobry kawałek basketu. Uważam, że spotkały się dwie równe ekipy i obie są wygranymi tego meczu. W Stanach Zjednoczonych o takich spotkaniach mówi się, że są "ciasne". Wynik pozostaje sprawą otwartą do samego końca i niczego nie można przewidzieć. Tak, to było świetne spotkanie.
Pod koniec czwartej kwarty przegrywaliście kilkoma punktami i odrobienie strat wydawało się niemożliwe. Wierzyliście, że jeszcze uda się odwrócić losy meczu na waszą korzyść?
- Oczywiście, właśnie wtedy trzeba wierzyć, kiedy sytuacja wydaje się być beznadziejna. Fantastyczną końcówkę rozegrał Goran (Dragić - przyp. M.F.). Szkoda tylko, że w dogrywce już opadliśmy z sił i nie byliśmy w stanie nawiązać walki z bardzo fizycznie grającymi Hiszpanami.
Zanim jednak doszło do dogrywki, niewiarygodnym rzutem równo z syreną popisał się Erazem Lorbek. Mimo to, sędziowie długo zastanawiali się czy przyznać punkty. Dlaczego?
- Przede wszystkim muszę powiedzieć, że właśnie taki był nasz plan. Przegrywaliśmy trzema punktami, a do końca meczu pozostawały niecałe dwie sekundy. Goran miał trafić pierwszy rzut wolny, a potem odbić piłkę o obręcz i mieliśmy szukać swojego szczęścia w dobitce. I rzeczywiście tak się stało. A co do sędziów? Hiszpanie reklamowali chyba, że Erazem popełnił błąd kroków, albo oddał rzut przed czasem, dokładnie nie wiem.
Po tak dobrym finiszu mogłoby się wydawać, że w dogrywce postawicie kropkę nad "i", ale tak się nie stało...
- Hiszpania grała bardzo twardo. W każdej akcji podawali piłkę do wysokich. Pod koszem było niesamowicie tłoczno i po każdym starciu ubywało nam sił. Kiedy przyszedł najważniejszy moment spotkania, po prostu nie byliśmy już w stanie rywalizować z rywalem.
Mimo tej porażki, i tak wyjdziecie najprawdopodobniej z pierwszego miejsca z grupy, więc powodów do zmartwień chyba nie ma?
- A czy ja jestem zmartwiony? (śmiech) Oczywiście byłoby świetnie gdybyśmy pokonali Hiszpanię, bo to obecnie chyba najlepsza ekipa świata obok reprezentacji USA, ale nie mamy powodów do narzekań. Zagraliśmy dobry basket, a że przegraliśmy? Cóż, to jest sport i nie można wygrywać każdego meczu. Najważniejsze, że zrealizowaliśmy cel, jakim był awans do kolejnej rundy.
Na koniec niech pan podsumuje swój występ. 12 punktów zdobył pan w pierwszej kwarcie, lecz później było nieco słabiej i ostatecznie zakończył pan spotkanie z dorobkiem 14 oczek.
- Nie grałem źle, ale nie grałem też dobrze. Po prostu solidnie, przeciętnie. Mówiłbym inaczej, gdybyśmy wygrali, ale niestety przegraliśmy. Poza tym, niech ocenią mnie inni.
Z Pau Gasolem znacie się bardzo dobrze z NBA, więc chyba wiedział pan jak przeciwko niemu grać?
- Tak. Każdy klub NBA wie wszystko o każdym zawodniku NBA. Problem w tym, że to i tak niewiele daje, bo koszykarze tacy jak Pau są unikatowi. Jedyni w swoim rodzaju i potrafią zaskakiwać na każdym kroku. Gra przeciwko niemu to prawdziwa przyjemność.