W tym artykule dowiesz się o:
Duże osłabienia obu drużyn
Do hitu piętnastej kolejki Polskiej Ligi Koszykówki zarówno Rosa Radom, jak i Stelmet BC Zielona Góra podeszły mocno osłabione. W barwach gospodarzy zabrakło pauzującego od dłuższego czasu, przechodzącego obecnie rehabilitację stopy Tyrone'a Brazeltona (na zdjęciu), zaś w szeregach mistrzów kraju nie ujrzeliśmy Nemanji Djurisicia.
- Ma bardzo mocne zapalenie gardła, dostał antybiotyk. W ostatnim meczu zagrał cztery minuty, przeziębienie odczuwał już w trakcie rozgrzewki, więc ciężko było z niego skorzystać przeciwko Rosie - wyjaśnił przyczynę absencji jednego z liderów swojej drużyny Artur Gronek.
Jak się okazuje, osłabiony do spotkania w hali MOSiR podszedł Vladimir Dragicević. - Przed meczem przyjął garść leków. Wyglądał słabo, na treningu podobnie. Dał z siebie tyle, ile mógł - ujawnił szkoleniowiec. Nie przeszkodziło to jednak Czarnogórcowi w zdobyciu double-double (12 punktów i 10 zbiórek).
Mało na parkiecie przebywał natomiast "generał" w barwach ekipy z Winnego Grodu, Łukasz Koszarek. Jego występ stał pod znakiem zapytania.
[b]W kluczowym momencie kapitan Stelmetu po raz kolejny udowodnił jednak swoją przydatność.
"Big shot" żelaznego Koszarka[/b]
- Decydowaliśmy tak naprawdę bezpośrednio przed meczem. Czekaliśmy na opinię i lekarzy, i jego, jak on się czuje. Naprawdę słabo wygląda i chcieliśmy z niego korzystać jak najmniej - nie ukrywał po zakończeniu zawodów Gronek.
Koszarek otrzymał piłkę na ponad 11 sekund przed końcem dogrywki, przy wyniku 65:64 dla Rosy. Minął Jordana Callahana i oddał rzut z półdystansu. Trafił, wyprowadzając zielonogórski zespół na prowadzenie. Do końca pozostawało dokładnie 7,9 sekundy. Gospodarze nie potrafili już na to odpowiedzieć.
- Może być chory, przeziębiony, może troszkę łysiejący (uśmiech), ale cały czas skuteczny w tych ostatnich akcjach. Lat mu nie ubywa, a "zimna krew" pozostaje. Na pewno słowa uznania, bo to był niezwykle ważny rzut - chwalił rywala, a kiedyś podopiecznego Wojciech Kamiński.
Kapitalny rzut oddał także zawodnik Rosy.
Buzzer-beater Damiana Jeszkego kandydatem do jednego z zagrań sezonu
Do końca pierwszej połowy pozostawało niespełna półtorej sekundy. Wynik wynosił 25:33. Piłkę z autu wyrzucał Michał Sokołowski. Podał ją do Jeszkego, który, znajdując się niemal na połowie boiska, stał tyłem do atakowanego kosza. Zrobił kozioł, odwrócił się i rzutem z półobrotu o tablicę wykonał jedną z najbardziej spektakularnych akcji bieżącego sezonu. Po tej celnej próbie kibice zgromadzeni w hali MOSiR poderwali się ze swoich miejsc, a bohater odebrał zasłużone gratulacje od kolegów.
- Widziałem zegar, wiedziałem, ile jest czasu do końca, ale kosza za bardzo nie widziałem. Chciałem po prostu rzucić w jego stronę. Wpadło i tyle - skomentował autor tego zagrania.
Jak już się przyzwyczailiśmy w trakcie radomsko-zielonogórskiej rywalizacji, w niedzielę nie zabrakło bardzo twardej, męskiej walki.
Gra na pograniczu faulu, także niesportowego
- Spotkały się dwie bardzo fizyczne drużyny. Można było zaobserwować, że nie ma odpuszczania, gra była nawet na pograniczu fauli niesportowych, ale to jest taka rywalizacja. Każdy chciał wygrać to spotkanie - przyznał Przemysław Zamojski.
Nieszczęśliwie dla Rosy, mecz przedwcześnie musiał zakończyć Sokołowski, jeden z najlepszych zawodników gospodarzy w tym starciu. Na pięć minut przed końcem czwartej kwarty popełnił czwarty faul, nieprzepisowo zatrzymując Adama Hrycaniuka. Jak się później okazało, była to słuszna decyzja, gdyż środkowy mistrzów Polski nie trafił obu rzutów osobistych. Z kolei 24-latek wyskoczył najwyżej, notując dwunastą zbiórkę. Potem Callahan przymierzył z dystansu i gospodarze wyszli na prowadzenie 58:57. 19 sekund później Sokołowski przewinił po raz piąty i musiał opuścić parkiet. W jego miejsce wszedł Jarosław Zyskowski.
- Z nim byłoby łatwiej, aczkolwiek i tak mieliśmy swoją szansę, aby ten mecz wygrać - podkreślił Kamiński.
Wiele kontrowersji wywołały decyzje sędziowskie oraz zauważony przez kibiców i obserwatorów widowiska gest trenera Gronka.
Dyskusje z arbitrami i odrzucony proporczyk
Lawinę gwizdów otrzymali w niedzielę sędziowie zawodów. Obaj szkoleniowcy nie chcieli jednak oceniać ich pracy. - Oczywiście to są tylko ludzie, popełniają błędy. Może jest tak, że powinni zostawić to, co się dzieje na boisku, żeby zawodnicy wywalczyli sytuacje. Każdy ma swoje dobre i złe momenty przez 45 minut - powiedział Gronek.
- Czasami oczywiście jedna decyzja może zdecydować przy meczu jednopunktowym, ale były mecze w sezonie, po których miałem większe pretensje do sędziów - skomentował z kolei Kamiński.
Spore zdziwienie na twarzach ludzi, którzy zaobserwowali to zdarzenie, wywołał gest opiekuna mistrzów kraju: przed rozpoczęciem meczu otrzymany proporczyk Rosy odrzucił w stronę ławki rezerwowych. - Absolutnie to nie było z żadnym lekceważeniem - zapewnił. - Była torba fizjoterapeuty, nie chciałem skakać przez ławkę, a też nie będę się tłumaczył z takich rzeczy. Miałem pokazać publiczności, a potem przykleić sobie na koszulę? No nie. Jest mecz, jesteśmy zajęci tym, co się dzieje na boisku - dodał.
O losach spotkania Rosa - Stelmet kolejny raz musiała decydować dogrywka. I znowu górą byli zielonogórzanie. Ta porażka oraz niekorzystny wynik innego meczu oznaczały dla radomskiego zespołu coś jeszcze.
Brak Rosy w turnieju finałowym Pucharu Polski
Pomimo kapitalnego pościgu w czwartej kwarcie, odrobienia dziesięciopunktowej straty i doprowadzenia do dodatkowego czasu gry, w dogrywce więcej "zimnej krwi" zachowali goście. Porażka 65:66 oraz wygrana King Szczecin z AZS-em Koszalin (76:65) oznaczały dla Rosy wypadnięcie poza czołową "ósemkę" tabeli.
Wiąże się to z tym, że podopiecznych Kamińskiego zabraknie w turnieju finałowym Pucharu Polski, który w drugiej połowie lutego odbędzie się w Warszawie. Nie obronią więc oni wywalczonego przed rokiem w Dąbrowie Górniczej trofeum.
ZOBACZ WIDEO Piotr Żyła: Kamil Stoch z konkursu na konkurs pokazuje, że jest najlepszy