Polscy kibice nie są przyzwyczajeni, by sztafeta 4x400 metrów kobiet kończyła wielką imprezę na eliminacjach. A do tego właśnie doszło na MŚ w Eugene. Po raz pierwszy od lat Polki nie pobiegną o medale - po raz ostatni zdarzyło się to w 2015 roku na MŚ w Pekinie.
Po drodze były wielkie sukcesy. I medale - mistrzostw świata, mistrzostw Europy a przed rokiem na igrzyskach olimpijskich. Do Eugene przyjechały jako aktualne wicemistrzynie świata z 2019 roku.
Tym razem jednak sztafeta trenera Aleksandra Matusińskiego "upadła z hukiem", jak oceniła w rozmowie z polskimi dziennikarzami Iga Baumgart-Witan.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Miss Euro 2012 zmieniła wygląd. Nie poznasz jej!
Polki zajęły w swoim biegu eliminacyjnym dopiero piąte miejsce (WIĘCEJ TUTAJ). Ile wpływu miała na to kontuzja biegnącej na ostatniej zmianie Małgorzaty Hołub-Kowalik? Teraz pozostaje tylko gdybać. Faktem jest, że but Polki był dosłownie podziurawiony, a jej stopa cała zakrwawiona. Wszystko przez Kanadyjkę, która nadepnęła na nią już na początku zmiany.
- Jest krew, pot i łzy... - powiedziała doświadczona zawodniczka. Na nic zdały się protesty, sędziowie uznali, że kontakt między Polką a rywalką był minimalny. Decyzja zapewne krzywdząca, jednak pretensje nasze sprinterki mogły mieć przede wszystkim do siebie.
"Aniołki Matusińskiego" finiszowały z bardzo słabym czasem 3:29,34 s, którego nie widzieliśmy od lat. Co zdecydowało? Hołub-Kowalik nie miała wątpliwości. - Za dużo było na tym wyjeździe złej energii. Ale mam nadzieję, że wszystko co złe, już za nami. Czasem kubeł zimnej wody jest potrzebny. Teraz trzeba oczyścić atmosferę - powiedziała, cytowana przez sport.pl.
I ma rację. Wokół sztafety wydarzyło się w ostatnich dniach zdecydowanie za dużo niepotrzebnych rzeczy - afera z brakiem występu Anny Kiełbasińskiej w eliminacjach sztafety mieszanej, niezrozumiałe błędy proceduralne, oświadczenia, potem publiczna krytyka ze strony "kolegów" i "koleżanek". Na koniec udało się doprowadzić do porozumienia, topór wojenny został zakopany, ale wynik Polek w eliminacjach jest dobrym podsumowaniem tego co działo się w ekipie na MŚ w Eugene.
Ale przedostatniego dnia MŚ w lekkoatletyce mieliśmy też powody do radości. Otóż dość niespodziewanie do finału awansowała polska sztafeta 4x400 mężczyzn. Maksymilian Klepacki, Karol Zalewski, Mateusz Rzeźniczak i Kajetan Duszyński pewnie finiszowali na trzecim miejscu i po raz pierwszy od 2017 roku pobiegną o medal MŚ na otwartym stadionie.
Zrobili to, choć rozpoczynający Klepacki musiał biec 400 m po pierwszym torze. Zachwycił także bohater z igrzysk w Tokio - jeśli wierzyć oficjalnym wynikom, Duszyński osiągnął na swojej zmianie najlepszy czas (44,68 s) ze wszystkich biegnących zawodników. Oby podobnie było w finale. Biało-Czerwoni ruszą z siódmego toru, więc wynik powinien być lepszy niż w eliminacjach.
Wydarzeniem wieczornej sesji w Eugene były finały sztafet 4x100 metrów. I doszło do dużej niespodzianki w rywalizacji sprinterek - złoto przypadło reprezentantkom USA, które wyprzedziły faworyzowane Jamajki, brąz przypadł Niemkom. A wśród mężczyzn? Tu już gospodarze nie mieli aż tak szczęśliwych min, bo Amerykanie przegrali z Kanadyjczykami. Trzecie miejsce zajęli Brytyjczycy.
Wcześniej złoto na 800 metrów mężczyzn przypadło Kenijczykowi Korirowi, a w trójskoku triumfował nie kto inny jak Pedro Pichardo, dla którego to jednak dopiero pierwszy złoty medal mistrzostw świata w karierze.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty