Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Dlaczego po tylu latach od zakończenia kariery zawodniczej zdecydował się pan wrócić do sportu w roli trenera i to od razu polskiej reprezentacji?
Robert Korzeniowski (czterokrotny mistrz olimpijski, trener kadry Polski w chodzie sportowym): Po skończeniu kariery poszedłem swoją drogą, bo chciałem sprawdzić się w innych rolach. Pracowałem w telewizji oraz w UEFA, prowadziłem duże projekty sportowe w Grupie Luxmed i CCC, ale cały czas pozostawałem blisko sportu. Osiem lat temu utworzyłem własny klub RK Athletics, więc zaangażowałem się w pomoc i trening wielu zawodników. Do tej pory faktycznie było to w mniejszym zakresie, jeśli chodzi o wyczynowców najwyższej klasy, ale potrzebowałem tego właściwego momentu. Dziś mogę pozwolić sobie na to, by sport znów zdominował moje życie.
Osiągnął pan gigantyczne sukcesy w sporcie i biznesie, a teraz podejmuje się bardzo wymagającej, a często niewdzięcznej roli trenera. Chce się panu znów podporządkować całe życie pod kalendarz sezonu, jeździć na zagraniczne zgrupowania?
To już nawet nie kwestia mojej wygody, bo moje zaangażowanie to odpowiedź na potrzeby samych zawodników. Od wiosny Katarzyna Zdziebło sygnalizowała mi, że potrzebuje wsparcia technicznego i merytorycznego. Ja zdecydowałem się jej pomóc, a po sezonie poczułem się na tyle związany z tą misją, że zdecydowałem się zaangażować w jej karierę jako trener.
Jeszcze niedawno zawodniczka dziękowała panu za cenne rady w sezonie 2022. Na czym tak naprawdę polegała wasza tegoroczna współpraca?
Kasia zachowywała się bardzo dyplomatycznie, bo jeszcze we wrześniu nie było wiadomo, jaka będzie moja przyszłość i właśnie z tego powodu nie chciała wychodzić przed szereg. Prawda jest jednak taka, że na dwa miesiące przed mistrzostwami świata w Eugene, Kasia zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc. Zdecydowałem się przewrócić jej plan przygotowań do góry nogami, rozpisałem treningi dzień po dniu, odradziłem wyjazd na zgrupowanie w góry i zapewniłem ją, że na mistrzostwa świata będzie doskonale przygotowana także do startu na 20 km. Wcześniej było niemal przesądzone, że wystartuje tylko na dłuższym dystansie. Efekty przyszły bardzo szybko, więc uznałem, że skoro już się zaangażowałem, to muszę postąpić odpowiedzialnie.
ZOBACZ WIDEO: Znamy grupę el. EURO 2024, cele na MŚ w Katarze - gorące dni reprezentacji | Z Pierwszej Piłki #21
Jak mocno ta decyzja wpłynie na pana życie?
Cały czas postrzegałem siebie jako trener i doradcę sportowców, więc z tego punktu widzenia zmieni się niewiele. Sama codzienna praca jako trener to jednak zupełna rewolucja i spore wyzwanie. Nie ze wszystkich swoich zobowiązań mogę zrezygnować od razu, więc cały proces zajmie mi kilka miesięcy. Miałem sporo czasu na przemyślenie wszystkiego, bo już przed mistrzostwami Europy w Monachium czułem, że warto zaangażować się w to mocniej.
Jak bardzo zmienią się przygotowania Katarzyny Zdziebło? Będzie pan z nią na każdym zgrupowaniu?
Z Kasią wszystko już ustaliliśmy i zawodniczka zaakceptowała plan na najbliższe miesiące. Zresztą wspólnie nad nim pracowaliśmy. Jestem teraz trenerem kadry, więc przemodelowaliśmy wszystko tak, by sporo czasu spędzać razem. Wciąż jednak wszyscy zawodnicy sporo czasu spędzą w swoich miastach i będą trenować samodzielnie. W grudniu kadra seniorów pojedzie na zgrupowanie do Portugalii, a ja w tym czasie zostanę w Polsce i będą czuwał nad zapleczem reprezentacji. To zresztą moje największe wyzwanie, by poza pracą z kadrą wychować także kandydatów na igrzyska w Brisbane w 2032 roku.
Jest pan gotowy zmienić całe swoje dotychczasowe życie?
Już zaplanowałem, że w listopadzie jedziemy z kadrą na zgrupowanie do Andaluzji, na którym będziemy się poznawać i opracowywać konkretne parametry, które pomogą nam przy ustawianiu treningów na kolejne miesiące. Potem zawodnicy pojadą do Portugalii, gdzie zastąpi mnie trener Grzegorz Tomala, a razem znów będziemy na obozach w styczniu i lutym. Chwilę później polecimy na zgrupowanie do RPA, gdzie będziemy trenować na wysokości 1700 m n.p.m. Czasu na inne aktywności praktycznie nie będzie.
Chce pan zająć się także najmłodszymi adeptami?
Problemem naszej dyscypliny jest bardzo mała liczba zawodników. Sytuacja jest tak fatalna, że w tym roku na mistrzostwach Polski w chodzie sportowym na dystansie 35 km wystartowały tylko dwie zawodniczki (Katarzyna Zdziebło i Agnieszka Elleward - dop. aut.). Nie lepiej było u panów, bo tam zmagania ukończyło ośmiu zawodników. Wygrał 37-letni Artur Brzozowski, a młodzież go nie naciskała, bo większość rywali to ludzie powyżej 30. roku życia. Mamy olbrzymią lukę w szkoleniu i jeśli jej nie zapełnimy, to nie będzie kogo wysłać już nie tylko do Brisbane, ale problem będzie już ze zbudowaniem drużyny na igrzyska w Los Angeles. Nie pozwolę, by Polacy na kolejny medal w chodzie sportowym czekali 17 lat. Tyle właśnie upłynęło od ostatniego mojego triumfu i złotego medalu Dawida Tomali.
Wierzy pan, że wychowanie kolejnych mistrzów jest możliwe?
To nie jest kwestia wiary. Polska jest w znakomitej sytuacji, bo jako nacja mamy idealną konstrukcję ciała do chodu, a nasza kultura treningowa świetnie wpasowuje się do wymogów tej konkurencji. Jestem przekonany, że możemy wypracować model szkolenia, dzięki któremu na każdej ważnej imprezie będziemy bić się o medale.
Jak to zrobić?
Chcę pracować z reprezentacją seniorów, ale jednocześnie sporo czasu poświęcić trenerom młodszych kategorii wiekowych, a nawet nauczycielom wychowania fizycznego. Będę robił wszystko, by przywrócić mistrzostwa w chodzie w najmłodszych kategoriach wiekowych w każdym województwie i usprawnić siatkę wychwytywania talentów lekkoatletycznych. Trudno w to uwierzyć, ale do tej pory nie organizowano mistrzostw województwa i makroregionu dla U12 i U14, a chodziarze pierwsze medale mieli zdobywać dopiero w kategorii U16. Tłumacząc brak chodu w programie zawodów mistrzowskich w młodszych kategoriach wiekowych uznawano, że obawiano się, że nikt się przecież nie zgłosi. A przecież dla motywacji i rozwoju talentu dziecka możliwość rywalizacji z rówieśnikami jest kluczowa.
Gdzie był błąd w szkoleniu?
Zupełnie niepotrzebnie od najmłodszych lat staramy się szukać chętnych do poszczególnych konkurencji lekkoatletycznych. W młodym wieku powinniśmy ukierunkowywać dzieci na lekkoatletykę i uczyć ich niemal wszystkich konkurencji. Wśród 12-latków trudno wytypować przecież, kto będzie nadawał się do chodu, a kto do rzutu młotem.
Co będzie pierwszą weryfikacją pana osiągnięć jako trenera?
Oczywiście najważniejsze są medale i to one będą kluczowe. Muszę podnieść poziom zawodników na 20 km, bo bez tego nie uda nam się zbudować mocnej kadry na najbliższe igrzyska. Pierwszym ważnym testem będą majowe Drużynowe Mistrzostwa Europy, bo tam wielu rywali będzie już w bardzo wysokiej formie. Nie chciałbym jednak, by moją pracę oceniać tylko przez pryzmat medali. Przychodzę, by zbudować podwaliny pod sukcesy nie tylko w perspektywie trzech lat, ale znacznie dłuższej. Od postawy zawodników będzie jednak zależało, jak długo potrwa moja misja. Zapewniam, że nie zamierzam być trenerem do końca życia i traktuję to jako kolejne wyzwanie.
Nie boi się pan, że w razie niepowodzenia ludzie szybko zapomną o pana zawodniczych sukcesach i bardziej będzie pan kojarzony z ewentualną porażką? Ma pan sporo do stracenia.
Znam doskonale to ryzyko, ale proszę zwrócić uwagę, że po zdobyciu w Sydney dwóch złotych medali, nie przestraszyłem się presji i podjąłem się wyzwania walki o kolejne złote medale. Teraz mam znakomitą zawodniczkę i jestem nastawiony optymistycznie. Kasia musi tylko zakończyć leczenie, a potem bierzemy się ostro do roboty.
W środowisku lekkoatletycznym już słychać zarzuty, że przyszedł pan na gotowe. Dawid Tomala w wywiadzie dla TVP Sport użył nawet sformułowania, że będzie pan spijał śmietankę z pracy innych. Co pan na to?
Proszę zwrócić uwagę, że w środowisku lekkoatletycznym jestem od 1983 roku i nigdy z niego nie odszedłem. W Polsce przez wiele lat nie było klimatu, bym mógł wdrożyć tu swoje pomysły. Przez ten czas trenowałem jednak kilku bardzo dobrych zawodników zagranicznych, medalistów mistrzostw świata i Europy, a we Francji prowadziłem nawet własną grupę treningową. Moim kolegom radziłbym więcej pokory, jeśli mamy licytować się na osiągnięcia i doświadczenie w sporcie.
Z drugiej strony, zupełnie nie rozumiem, o co chodzi z tym, że przychodzę na gotowe, bo przecież Kasia Zdziebło nie jest wychowanką trenera Grzegorza Tomali, a medale zaczęła zdobywać, gdy już pomagałem jej w treningach. Sam pan zauważył, że do tej pory nie wychodziłem z cienia i nie nagłaśniałem naszej współpracy, chociaż trener Grzegorz Tomala doskonale o moim wsparciu dla wtedy jeszcze jego zawodniczki wiedział. Bardziej spodziewałbym się więc podziękowań niż ataku. Te zarzuty brzmią tak, jakbym przez ostatnich 18 lat życia był mechanikiem samochodowym, a nie człowiekiem sportu.
Przejmuje pan kadrę chodu sportowego, w której są Katarzyna Zdziebło, Olga Niedziałek, Artur Brzozowski i Łukasz Niedziałek. Szykuje się trudna współpraca z trenerem Grzegorzem Tomalą i jego synem Dawidem?
Chcę współpracować, a ostatnie ataki są o tyle dziwne, że mieliśmy już okazję do spotkania i wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Zakładam więc, że to taka chwilowa medialna frustracja. Podczas spotkania w PZLA przedstawiłem swój plan i okazało się, że 75 procent założeń zostało od razu przyjętych też przez team Tomalów. Szkoda, że potem doszło do emocji, ale jestem przekonany, że zrobimy wszystko, by w Paryżu zrobić dobry wynik jako drużyna. Warto przypomnieć, że rywalizacja indywidualna na igrzyskach odbędzie się tylko na 20 kilometrów, a na 35 km będą rywalizować miksty. Kasia i Dawid wzajemnie siebie potrzebują, by osiągnąć sukces.
Jakie uczucia towarzyszą panu przed tym wyzwaniem?
Jestem przede wszystkim skoncentrowany na zadaniu i bardzo mocno zmobilizowany. Jestem optymistą, bo wiem, że to idealny czas, by wykorzystać zdobyte przeze mnie doświadczenie. Praca z polską kadrą jest dla mnie naturalną konsekwencją wcześniejszych wyborów.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Artiom Łaguta uderza w Canal+
Szczakiele zostały rozdane