Z Budapesztu - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy. Srebrny medal Natalii Kaczmarek w biegu na 400 metrów to wielki sukces. Zwłaszcza że wcześniejsze występy niektórych naszych reprezentantów piątego dnia mistrzostw świata w Budapeszcie wprawiały nas raczej w przygnębienie.
Tak było choćby w eliminacjach 800 metrów kobiet, gdy dwie nasze lekkoatletki kończyły swoje biegi na ostatnim miejscu, z kilkumetrową stratą do pozostałych rywalek. Była złość kibiców, łzy rozpaczy zawodniczek. Słowem - marazm.
Zawiodła nawet polska hegemonka sportu Anita Włodarczyk, której nie zobaczymy w finale rzutu młotem. Wiedzieliśmy, że w tym sezonie nasza mistrzyni nie jest w najwyższej formie, że wraca po przerwie, że celem nadrzędnym są przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Paryżu i tam walka o kolejne złoto.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: on ciężko trenuje, ona wygrzewa się na łodzi
Na szczęście wtedy do akcji weszła ona. Natalia! I to wśród najlepszych, wymieniana jednym tchem przez fachowców z całego świata za kandydatkę do podium w biegu na 400 metrów. Konkurencji prestiżowej, mającej w swojej historii niezwykłe ikony sportu.
Kaczmarek nie zawiodła. Jej srebrny medal to gigantyczny sukces, musimy to wszystkim uświadomić. Polka dotarła niemal na szczyt światowej lekkoatletyki - zapiszmy to i zapamiętajmy.
Na dodatek, jak nieczęsto się zdarza, żeby medale MŚ na tym dystansie zdobywały kobiety o białym kolorze skóry ze środka Europy. Od lat rządzą tam Amerykanki, z takimi wielkimi postaciami jak Allyson Felix (kiedyś) czy Sydney McLaughlin (obecnie), Jamajki czy reprezentantki Bahamów lub Dominikany.
To że wdrapała się tam dziewczyna z Polski, z Europy, brzmi jak wspinaczka na Mount Everest bez sprzętu.
Wrażenie mogły też zrobić sceny ze strefy wywiadów. Gdy pojawiła się w niej złota medalistka, Malireidy Paulino, rozmawiała z zaledwie dwoma hiszpańskojęzycznymi dziennikarzami. Gdy po kilku minutach weszła okryta w biało-czerwoną flagą Kaczmarek, musiała przybijać piątki z całą grupą osób.
Oczywiście, na liczbę polskich dziennikarzy, którzy przyjechali do Budapesztu, sprinterka z okolic Drezdenka bezpośrednio nie miała wpływu. Choć od dobrych kilku tygodni była określana jako jedna z największych polskich nadziei medalowych.
Takiego sukcesu nie mieliśmy od czasów Ireny Szewińskiej. Kaczmarek to pierwsza polska medalistka tak wielkiej imprezy od czasu legendarnej lekkoatletki. Strasznie cieszyły nas finały Justyny Święty-Ersetic i Igi Baumgart-Witan (2019) czy ubiegłoroczny płacz ze szczęścia Anny Kiełbasińskiej, gdy okazało się, że pobiegnie wśród elity na MŚ w Eugene.
One przetarły szlaki, są wielkimi postaciami polskiej lekkoatletyki. Ale to ich młodsza koleżanka sięgnęła najwyżej zawieszonych gwiazd. I zrobiła to w wielkim, hollywoodzkim stylu. Wyprzedzając rywalki na ostatniej prostej, pokazała, że to polska specjalność.
Strasznie cieszy również wielka świadomość sprinterki, która nie chce zadowalać się medalem z Budapesztu. Już mówi o igrzyskach w Paryżu, nie boi się też mówić o pobiciu rekordu Polski. A jeśli wierzyć trenerom, to co najlepsze, jeszcze przed nią.