Brązowy medal Patryka Dobka w biegu na 800 m podczas igrzysk olimpijskich w Tokio był jedną z największych niespodzianek w naszej reprezentacji. Zawodnik zszokował cały świat, a po chwili zniknął. Nie startował w zawodach i praktycznie nie udzielał się w mediach. Wiadomo było, że walczy z poważną kontuzją, choć sam przez ponad dwa lata nie ujawniał żadnych szczegółów. Dziś wydaje się, że najgorsze jest już za nim, a zmęczeniowe złamanie kości łonowej nie przeszkodzi podopiecznemu Aleksandra Matusińskiego w przygotowaniach do igrzysk.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Pierwszy poważniejszy sprawdzian w tym roku nie ułożył się po pana myśli. Tym razem wynik 1:49,05 pozwolił na zajęcie dopiero piątego miejsca. Co pan na to?
Patryk Dobek, brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Tokio na 800 metrów: Nie przygotowywałem się na 800 metrów na halowe mistrzostwa Polski, więc nie ma sensu wyciągać poważniejszych wniosków. Halę zresztą zawsze traktowałem przejściowo. Mamy trochę czasu do igrzysk, a ja staram się bardzo mocno. Marzec, kwiecień spędzę w RPA i tam też zamierzam solidnie popracować.
Odbudowanie formy sprzed lat nie będzie łatwe nie tylko z powodu dłuższej przerwy.
Przez słabe wyniki straciłem szkolenie centralne na najwyższym poziomie i teraz zagraniczne wyjazdy muszę pokrywać z własnych środków. Zamierzam jednak wciąż jeździć na wszystkie obozy, bo nie chcę zostać z tyłu.
ZOBACZ WIDEO: Otwarcie krytykował Canal+. O to miał pretensje
Czy łatwo się było z tym pogodzić, że jako medalista olimpijski traci pan cenne wsparcie tuż przed kolejnymi igrzyskami?
Zdaję sobie sprawę z tego, jakie są reguły i to rozumiem. Poziom refundacji szkolenia jest zmieniany praktycznie co roku i uzależniony od wyników w poprzednim sezonie. Nie chcę narzekać, bo wiem, że to i tak nic nie zmieni. Wiadomo, że większe wsparcie ułatwiłoby mi przygotowania i walkę o dobry wynik w Paryżu. Jadąc na trzytygodniowe zgrupowanie do RPA dopłacam do biletu lotniczego i wielu innych rzeczy. Wychodzi około 15-20 tysięcy złotych. W grudniu byłem w Portugalii, w styczniu w RPA, teraz jadę tam znowu, a w trakcie sezonu czekają mnie kolejne zgrupowania. Muszę jednak inwestować, jeśli marzę o powrocie do czołówki. Nie jestem zresztą jedynym, który musi sobie radzić w ten sposób.
Co dokładnie działo się z panem przez ostatni rok, gdy nie zdołał pan wystartować w żadnych zawodach?
Kontuzja, która pojawiła się tuż po igrzyskach, mocno mi doskwierała od trzech lat i w tym czasie pojawiała się i znikała. Nie było to dla mnie łatwe, zwłaszcza że nikt nie potrafił tego dobrze zdiagnozować i sprawić, że ból zniknie. Ostatni raz startowałem dokładnie rok temu. Później próbowałem trenować, ale nie miałem wsparcia, a ból ciągle się pojawiał. Latem sytuacja zrobiła się już na tyle poważna, że musiałem dać sobie spokój i całkowicie odpuścić sport.
Ostatecznie udało się znaleźć przyczynę?
Obciążenie było na tyle poważne, że stwierdzono u mnie zmęczeniowe złamanie kości łonowej. To uniemożliwiło mi trenowanie, a ja miałem problem nawet z najwolniejszym truchtem. Długo jednak nie było jasnej diagnozy, a jedynie przypuszczenia. Tak naprawdę cały czas łudziłem się, że minie tydzień, czy dwa, a ja będę mógł wrócić do startów. Potem jednak był miesiąc, potem kolejny. Nawet po trzech miesiącach ból był niemal taki sam, jak na początku. To były dla mnie bardzo trudne momenty.
Co w końcu pomogło?
Tak naprawdę dopiero w październiku trafiłem na specjalistę, który w dziewięć dni zmniejszył mi ból o dziewięćdziesiąt procent. Chwilę później mogłem wrócić do biegania. To było niesamowite, bo poprosił jedynie o zaufanie i zrealizował swój pomysł podczas zajęć fizjoterapii.
Domyślam się, że miniony rok był dla pana najtrudniejszy w karierze. Były myśli, by dać sobie z tym wszystkim spokój i zakończyć karierę?
Wiadomo, że takie myśli pojawiały się regularnie nie tylko w minionym roku. Jako lekkoatleci nie mamy takiego wsparcia, jakie chcielibyśmy dostawać. Czytamy komentarze, to wszystko działa deprymująco. 13 lutego obchodziłem 30. urodziny, ale zamierzam wykorzystać swoje doświadczenie w dalszej karierze.
Co sprawiło, że jednak nie zwątpił pan, że będzie mógł wrócić do biegania?
Gdy chciałem spokoju, zbliżałem się do Boga. Dzięki temu odzyskiwałem spokój wewnętrzny. Takie podejście pomaga w trudnych momentach, a tych u mnie nie brakowało. Ostatnie problemy potraktowałem jako wystawienie mnie na próbę.
Czy dalej występuje pan w chórze prawosławnym?
Gdy tylko jest taka możliwość, to oczywiście staram się dołączać do chóru. Niestety obecnie często nie ma mnie na miejscu, więc nie mogę regularnie bywać na zajęciach. Gdy jednak jest możliwość, to zawsze jestem tam mile widziany. Warto zaznaczyć, że nie jest to profesjonalny chór, a jedynie złożony z wiernych, którzy chcą w ten sposób zaangażować się w nabożeństwa. Śpiewam w chórze cerkwi prawosławnej św. Mikołaja.
Skąd wzięła się u pana taka nietypowa pasja?
Dla mnie to po prostu dodatkowy sposób na modlitwę. Tam każdy ma wstęp, o ile ma wolę rozwijania swojego talentu. Ja spróbowałem i spodobało mi się.
Zapewne miał pan też sporo czasu na inne pasje. Co pan robił w trakcie przerwy od treningów?
Niestety z tym wolnym to nie do końca tak było. Cały czas wykonywałem bowiem trening zastępczy. Nie miałem czasu na inne pasje. Nie mogłem nawet pograć w piłkę nożną. Najwięcej trenowałem na rowerze stacjonarnym, bo to było dla mnie względnie bezpieczne.
Przed igrzyskami w Tokio w ekspresowym tempie doszedł pan do życiowej formy i sensacyjnie wywalczył medal. Wierzy pan, że tym razem scenariusz się powtórzy?
Teraz jestem bardziej doświadczony, a przede wszystkim już wiem, że dokonanie takiej sztuki jest możliwe. Bardzo mocno w to wierzę. Jestem przekonany, że jestem w stanie jeszcze wejść na ten sam poziom. Na dziś jednak jestem zadowolony, bo na treningach biegam najszybciej w karierze. Chciałem jechać na HMŚ do Glasgow jako uczestnik sztafety 4x400 m. Nie udało się, a to sygnał, że jest nad czym pracować.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Po pucharach! Kompromitacja Legii Warszawa
Tego nie da się wymazać z pamięci