- Chciałem trenować do igrzysk w Los Angeles, ale obecnie nie chce mi się myśleć o sporcie. Nie wiem, czy po tym wszystkim, co się stało, odzyskam jeszcze kiedykolwiek pasję, by wrócić do zawodowego uprawiania chodu - mówił zaraz po wyjściu z budynku PKOl w Warszawie rozgoryczony Dawid Tomala. - To niezrozumiałe, a nawet chamskie zachowanie ze strony władz PZLA. Wysłanie nas do Paryża nie kosztowałoby związku nawet złotówki. Zabrakło po prostu dobrej woli - twierdzi zawodnik.
We wtorek w Warszawie odbyło się ostatnie ślubowanie olimpijskie sportowców wyjeżdżających na igrzyska. Stawiły się między innymi siatkarki i siatkarze, a także przedstawiciele dyscyplin lekkoatletycznych.
Tomala był na uroczystości w prywatnym ubraniu i nie został upoważniony do złożenia przysięgi olimpijskiej. Na jego twarzy widać było duże emocje.
Zawodnik kilka tygodni temu znalazł się w kadrze olimpijskiej na Paryż jako rezerwowy do sztafety mieszanej w chodzie sportowym. Ostatecznie okazało się, że całe igrzyska najprawdopodobniej obejrzy w domu. Władze PZLA podjęły bowiem decyzję, by rezerwowych chodziarzy jednak nie włączać do kadry olimpijskiej, a możliwość dołączenia ich do kadry zostawili sobie tylko na wypadek kontuzji podstawowych zawodników. Przedstawiciele związku zapewniają, że nie chodzi o żadną złośliwość.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Anglicy otoczyli policjanta. Od razu wyciągnął telefon
- Rozumiem, że ktoś może się poczuć zawiedziony, ale do Paryża wysłaliśmy aż czterech reprezentantów w chodzie sportowym, więc nawet w przypadku problemów zdrowotnych mamy zabezpieczony start sztafety. Postanowiliśmy jednak dodatkowo dać szansę Dawidowi Tomali i Agnieszce Ellward, by w razie dużych problemów innych zawodników mogli w specjalnym trybie dołączyć do kadry. W podobnej sytuacji są zawodnicy tenisa stołowego i wioślarstwa, a oni taką nominację potraktowali jako honor, a nie ujmę. Mogę zapewnić, że nie chodzi o żadną złośliwość - tłumaczy przedstawiciel PZLA, Tomasz Majewski.
Los zawodników ważył się dosłownie do ostatnich chwil, bo jeszcze we wtorek odbyło się w tej sprawie spotkanie w siedzibie PKOl, w którym poza zainteresowanymi zawodnikami Dawidem Tomalą i Agnieszką Edward, uczestniczyli prezes PKOl Radosław Piesiewicz oraz prezes PZLA Henryk Olszewski. Połączono się także z szefem misji olimpijskiej i wiceprezesem PZLA Tomaszem Majewskim.
- Jadąc dzisiaj do Warszawy, byłem przekonany, że uda się przekonać władze PZLA. Dzisiaj wystarczyło tylko jedno ich słowo, a jechalibyśmy do Paryża. Zabrakło jednak dobrej woli. Ze strony PKOl padła jasna deklaracja, że oni chcą nas dołączyć do kadry, ale przedstawiciele PZLA powiedzieli stanowcze "nie". Nie było nawet dyskusji na ten temat. Pan prezes Piesiewicz od początku mocno nas wspierał, ale na końcu przyznał, że ma związane ręce, bo dostaje do zatwierdzenia listy od PZLA - przyznaje jeden z najlepszych polskich chodziarzy, Dawid Tomala.
Mistrz olimpijski z Tokio w chodzie na 50 km broni się, że nie oczekiwał nominacji za zasługi, a po prostu docenienia jego klasy sportowej. Jak sam argumentuje, to przecież on w duecie z Katarzyną Zdziebło wywalczył w tym roku dla Polski kwalifikację w wyścigu sztafetowym. Co ciekawe, w bezpośrednim starciu ograł sztafetę z Maherem ben Hlimą, który ostatecznie zastąpił go w pierwszym składzie. Choć od kilku lat zawodnik więcej czasu spędził na walce z kontuzjami niż rywalami, to jednak do końca wierzył w szczęśliwe zakończenie.
- Na początku lipca dostaliśmy informację, że jedziemy na igrzyska. W połowie miesiąca zadzwoniłem do koordynatora chodu sportowego Krzysztofa Augustyna, a on odparł, że przecież od dawna wiem, że nie jadę na igrzyska. Do dzisiaj oficjalnie nie dostałem żadnej informacji o tym, że nie jestem w kadrze olimpijskiej. Tak się po prostu nie robi. Marzyłem o tym wyjeździe, a nagle odebrano mi nadzieję. Jesteśmy jedynymi z rezerwowych lekkoatletów, którzy nie lecą do Paryża. Do sztafet na 400 i 100 metrów pojechało mnóstwo rezerwowych zawodników i oni będą cieszyć się udziałem w igrzyskach w wiosce olimpijskiej. My zostajemy w Polsce i czekamy na sygnał od działaczy - dodaje Tomala.
Zawodnicy mają być w gotowości do przyjazdu na igrzyska do dwóch dni przed planowanym startem sztafety chodu sportowego. Do tego czasu będzie jasne, czy Katarzyna Zdziebło i Maher ben Hlima są gotowi powalczyć na trasie wyścigu sztafetowego.
- Zastanawiam się, czy tuż przed startem działacze specjalnie nie zadzwonią do mnie, że zmienili decyzję i jednak poproszą o przylot. Oczywiście, że przyjadę, ale boję się, że przez to wszystko, co mnie spotkało, może być mi bardzo trudno osiągnąć dobry wynik. Cały czas jestem w treningu, ale jestem tak rozbity psychicznie, że w głowie mam zupełny chaos. Zamiast nakręcać się na igrzyska, poświęcam czas i energię na walkę z kimś, kto powinien być po mojej stronie. Dzisiaj w siedzibie PKOl spotkałem wielu kolegów i gdy słyszeli moją historię, byli przekonani, że żartuję. Nie potrafiłem im tego wytłumaczyć, bo sam tego nie rozumiem - przyznaje Tomala.
Start sztafety chodziarzy jest zaplanowany na 7 sierpnia. Sportowcy będą rywalizować w nowej formule na dystansie maratońskim, a podczas wyścigu kobieta i mężczyzna będą mieli na zmianę do pokonania po dwa 10-kilometrowe odcinki.
Nieco wcześniej, bo 1 sierpnia odbędzie się rywalizacja indywidualna kobiet i mężczyzn na dystansie 20 kilometrów. Polskę reprezentować będą Maher ben Hlima i Artur Brzozowski oraz Katarzyna Zdziebło i Olga Chojecka.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Nikola Grbić: Pojawiły się inne oferty
Wszystkie oczy na Świątek. Ekspert o szansach na medal