Kamil Kołsut, korespondencja z Tokio
Tego startu tak naprawdę mogło w ogóle nie być. Swoboda w sierpniu nadciągnęła mięsień dwugłowy i przez dwa tygodnie nie wychodziła na bieżnię. Siedziała w domu, robiła trening zastępczy na rowerze stacjonarnym. Wróciła do sportowej pracy na pełen etat już na ostatniej prostej, kilkanaście dni przed mistrzostwami świata. Wygrała ten wyścig z czasem i trudno się dziwić, że już po eliminacjach biegu na 100 metrów tryskała dobrą energią.
- Idę tutaj i się do was jak debil cieszę, bo nic mnie nie boli. Niezależnie od tego, co stanie się jutro, nie przyjdę z fochem - szczebiotała w strefie wywiadów, choć jeszcze niedawno cierpiała po cichu. Niewielu wiedziało, że jej wylot do Tokio jest niepewny. Sama myślała, że Japonia chyba po prostu nie jest jej pisana, skoro cztery lata wcześniej igrzyska zabrała jej kontuzja. - Jestem szczęśliwa, że jednak się udało. Dziękuję trenerce, rodzicom, kochanemu Krzysztofowi, przyjaciołom, doktorowi i czterem fizjoterapeutom, z którymi byłam w kontakcie - wymieniała.
ZOBACZ WIDEO: Polska mistrzyni przeżyła koszmar. "Mój mąż wtedy pierwszy raz zemdlał"
Awansowała bez większych problemu do półfinału, choć 11.18 było czasem poniżej jej wysokich standardów. - Kiedy spadł deszcz czułam się, jakbym biegła w teledysku - opowiadała. Eliminacje były dopiero jej czwartym biegiem na 100 metrów w tym roku. Ograniczyła plany startowe, miała kumulować energię, ale przez uraz nie wyszykowała formy. Szans na powtórkę z poprzednich mistrzostw świata w Budapeszcie tym razem po prostu nie było.
Ewa Swoboda we łzach. "Czułam się, jakbym ważyła 150 kg"
Tamta impreza i szóste miejsce to może najpiękniejszy moment jej kariery. Swobodę przez lata uznawano za specjalistkę od hali, bo ruszała z bloków jak pocisk, ale nie była w stanie utrzymać prędkości tak, jak najlepsze sprinterki globu. Zdobywała medale zimą - była na 60 metrów mistrzynią (2019) oraz wicemistrzynią (2017, 2023) Europy - lecz na 100 metrów podczas mistrzostw świata (2017, 2019, 2022) odbijała się od półfinałów. Przełom nastąpił przed dwoma laty. Została pierwszą polską finalistką tej konkurencji w historii mistrzostw świata.
Była w finale jedyną biegaczką o jasnej skórze, co po 2011 roku udało się jeszcze tylko Dafne Schippers. Holenderka zdobyła brąz (2017) i srebro (2015), poza nią w ciągu dwóch ostatnich dekad podium mistrzostw świata obstawiały wyłącznie sprinterki ciemnoskóre, które dzięki genom - nazywanym też przez niektórych talentem - często mają po prostu wyższy sufit możliwości. To obrazuje skalę wyczynu Swobody z Budapesztu.
Teraz zatrzymała się na półfinale, miała w nim najsłabszy czas (11.36). Kiedy zeszła do strefy wywiadów, klepnęła Justynę Święty-Ersetic, która odpadła w eliminacjach biegu na 400 metrów i zapytała: "Idziemy na wino?". Sobotnia radość tak mieszała się z niedzielnym smutkiem, że po chwili załamał się jej głos, a oczy zaszły łzami. - Serce mi się trochę kraje, bo przez to, jak wszyscy mnie pchali do przodu i mówili dobre słowa uwierzyłam, że mogę biegać szybko mimo tego, co się działo, a czułam się, jakbym ważyła 150 kg - mówiła.
Nie szukała wymówek tylko zapewniła, że "wszystko bierze na siebie". - Jestem dziś w zupełnie innym miejscu niż podczas sezonu halowego, który mnie bardzo zmęczył psychicznie - dodała Swoboda. - Wtedy serce krwawiło po każdym biegu, babrałam się w błocie. Teraz chcę jechać do przodu. Zapomnijmy też o tym biegu. Uznajmy, że zaspałam na start. Przede mną jeszcze ostatnia zmiana sztafety, a później kolejny sezon, gdzie będzie dużo do ugrania.
Ewa Swoboda nie myśli o końcu kariery
28-latka z Żor to jedna z największych gwiazd polskiej kadry - na Instagramie obserwuje ją 1,2 mln osób - nie tylko dzięki wynikom w najważniejszej z lekkoatletycznych konkurencji. Nie zawsze poprawna, czasami lekko wulgarna, ale też bezkompromisowa i szczera jest osobą, wobec której trudno o obojętność. Jeśli Iga Świątek może być w oczach kibiców modelową córką bądź synową, źródłem podziwu, to Swobodę można chyba porównać do fajnej, choć nieco hałaśliwej dziewczyny z sąsiedztwa, która nie jest idealna, a więc tak naprawdę taka jak my.
Zawsze była dowodem, że w przestrzeni publicznej nie trzeba grać, choć pozostanie sobą może być kosztowne. Jej młodość zbiegła się przecież z rozkwitem popularności mediów społecznościowych i niewykluczone, że była pierwszym polskim sportowcem, który za ich pośrednictwem doświadczał jednocześnie uwielbienia oraz nienawiści w takiej skali. A Swoboda pod mięśniami, mocnym makijażem kolczykami i tatuażami zawsze kryła pewną kruchość.
Dorastała na naszych oczach. Widzieliśmy jej łzy, słuchaliśmy wyznań o dojrzewaniu. Wiemy, że kiedyś lubiła napoje energetyczne i fast foody (akurat teraz dała się uwieść w Tokio sklepom konbini), a nowy tatuaż czy wakacje bywały ważniejsze od treningów. Potrzebowała czasu, aby zrozumieć, że talent, którzy przynosił sukcesy wśród juniorów i młodzieżowców, należy wesprzeć wyrzeczeniami oraz pracą. Zrozumiała, że "do bycia profesjonalistą trzeba dojrzeć". Wyszumiała się, wysmuklała. To przyniosło medale oraz rekord Polski - na razie w hali (6.98).
Ustabilizowała pozycję w światowej czołówce i zaczęła zdobywać kolejne medale, bo uporządkowała nie tylko swoją relację ze sportem, ale także z życiem. Słyszeliśmy, że "pozbyła się z otoczenia toksycznych ludzi". Dziś regularnie wspomina o wsparciu rodziców, przyjaciół, prowadzącej ją od zawsze trenerki Iwony Krupy oraz partnera, płotkarza Krzysztofa Kiljana. Uwiła sobie ciepły kokon, stworzyła strefę komfortu, która pozwala skupić się na sporcie.
- To wciąż jestem ja - inna, ale ja. Starsza. Bardziej dojrzała. Świadoma tego, co chcę osiągnąć oraz stawiająca sport na pierwszym miejscu. Wiem, że trzeba mu podporządkować wszystko: dietę, głowę, życie osobiste - mówiła półtora roku temu, gdy została w Glasgow halową wicemistrzynią świata. Kiedyś zapewniała, że planuje zakończyć sportową karierę, mając jeszcze "dwójkę z przodu", bo marzy o spokoju oraz domku na wsi z dziesięcioma psami, ale ostatnie udane sezony zmieniły punkty odniesienia.
Kiedy zajęła dziewiąte miejsce na ostatnich igrzyskach w Paryżu zaczęła wspominać o Shelly-Ann Fraser-Pryce. Jamajka przyleciała teraz do Tokio jako 38-latka i zajęła szóste miejsce. - Patrzę na nią i myślę: "wow", ale ja tak długo na pewno biegać nie będę - zapewnia WP SportoweFakty. Słuchając jej i widząc entuzjazm można jednak wierzyć, że jeszcze trochę na bieżni spędzi, a w tym czasie na pewno nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Wyniki
Bieg na 100 metrów kobiet: 1. M. Jefferson-Wooden (USA) 10.61, 2. T. Clayton (Jamajka) 10.76, 3. J. Alfred (Santa Lucia) 10.84... 24. E. Swoboda 11.36