To miał być łatwiejszy rok dla Natalii Bukowieckiej. Po sezonie olimpijskim, w którym oprócz występu na najważniejszej imprezie w Paryżu musiała też być w formie na mistrzostwach Europy, wraz z trenerem Markiem Rożejem zdecydowali, by tegoroczny sezon potraktować luźniej.
Polska gwiazda miała odpocząć po niezwykle wymagających miesiącach, złapać trochę oddechu, jednocześnie utrzymując się na wysokim poziomie i powalczyć o wysokie miejsce na mistrzostwach świata w Tokio.
I z jednej strony na pewno się to udało. Bukowiecka nie forsowała tak mocno swojego organizmu, który z pewnością potrzebował wytchnienia. Udało się też najwyższą formę zbudować na najważniejszą imprezę sezonu - w stolicy Japonii Polka zaprezentowała się znakomicie, choć wróciła bez medalu.
ZOBACZ WIDEO: Szymon Kołecki zrównał z ziemią freak fighty. "Nie chciałbym przynieść wstydu"
Z drugiej - pod względem mentalnym 2025 rok był dla naszej gwiazdy niezwykle wymagający. Już w lutym doznała kontuzji mięśnia dwugłowego, przez co nie mogła wystąpić na Halowych Mistrzostwach Świata i Halowych Mistrzostwach Europy.
Z kolei latem trudno było się jej przyzwyczaić do gorszych wyników i zajmowania miejsc poza czołówką, co jak sama nie ukrywała, miało ogromny wpływ na jej psychikę i utratę pewności siebie. Bukowiecka cierpiała i dopiero występ na MŚ sprawił, że znów poczuła się jak czołowa sprinterka świata.
Lekko wcale nie było
- Treningowo rzeczywiście był to lżejszy sezon, nie było wielu treningów, podczas których bym się wybitnie zmęczyła. Zwłaszcza w porównaniu z rokiem olimpijskim obciążenia były dużo mniejsze. Niestety, także ze względów zdrowotnych, bo problemy mnie nie omijały - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty.
I tłumaczy, dlaczego teoretycznie lżejszy fizycznie sezon przyniósł tak wiele trudnych momentów dla jej psychiki.
- Nie było mi łatwo. W ubiegłym roku miałam jasno postawione cele, w tym tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać. Niby cel był taki, żeby podejść luźniej to występów, ale nie jest to łatwe. Zwłaszcza gdy forma nie pozwala walczyć z najlepszymi, ciężko to przyjąć, trzeba się nauczyć przegrywać i przejść nad tym do porządku dziennego. Ostatnie miesiące wiele mnie jednak nauczyły. Przede wszystkim cierpliwości, pokory i wiary w siebie - tłumaczy.
Na mistrzostwa świata Bukowiecka jechała jako 10. zawodniczka na światowych listach, jednak forma przyszła w odpowiednim momencie. To w Tokio uzyskała najlepszy czas w roku (49,27 s), co pozwoliło jej zająć znakomite czwarte miejsce w finale biegu na 400 metrów. Znakomite, bo pierwsza trójka (Sydney McLauglin-Levrone, Marileidy Paulino i Salwa Eid Naser) była po prostu poza zasięgiem.
Dowód? Żeby zdobyć medal, trzeba było uzyskać kosmiczny wręcz wynik 48,19 s. A to dziewiąty najlepszy rezultat w historii światowej lekkoatletyki!
Bukowiecka: - Przed mistrzostwami świata w mojej głowie było wiele niewiadomych, ale nie poddałam się i to w Tokio prezentowałam się najlepiej. Przede wszystkim odzyskałam tam radość z biegania i myślę, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Przecież nawet będąc w takiej formie jak na igrzyskach w Paryżu, na MŚ nie zdobyłabym medalu, poziom w finale 400 metrów był niesamowity. Czwarte miejsce, w takiej stawce, to naprawdę fajny wynik.
Dyskusja po finale
Bliżej medalu niż w biegu indywidualnym, Bukowiecka była w sztafecie mieszanej. Nasza ekipa była dosłownie o włos od wywalczenia brązowego krążka, jednak dosłownie na dwa-trzy metry przed metą Justyna Święty-Ersetic została wyprzedzona przez reprezentantkę Belgii.
Po finale sporo komentarzy wywołała decyzja trenerów Marka Rożeja i Aleksandra Matusińskiego, którzy zdecydowali się wystawić wspomnianą Święty-Ersetic na ostatniej zmianie, a najszybszą w naszej drużynie Bukowiecką na drugiej. Krytycy takiego rozwiązania przekonywali, że medalistka IO z Paryża na pewno nie dałaby się wyprzedzić.
Zapominając jednak o tym, że nie mająca szybkiego początku Święty-Ersetic miałaby ogromny problem z zajęciem wysokiej pozycji po pierwszych 100 metrach drugiej zmiany. To mogłoby sprawić, że nasi sprinterzy byliby zmuszeni biec i przekazywać sobie pałeczkę z tyłu stawki, w tłoku, co miałoby ogromny wpływ na końcowy wynik.
- Druga zmiana nie jest najbardziej komfortowa, jednak to też pozwoliło nam przekazywać pałeczkę będąc z przodu. Wiadomo, jak jest, gdy nie ma medalu, to czego byśmy nie zrobili i tak pojawiłyby się głosy, że powinniśmy coś zrobić inaczej. Może faktycznie byłam w tym roku na końcówce szybsza od Justyny, ale kto wie, jak ten bieg się potoczył. Myślę, że zrobiliśmy wszystko, zabrakło tylko trochę szczęścia, czyli 0,02 sekundy - przekonuje.
Plany już są. Opuści mistrzostwa w Polsce?
To jednak już było. A co będzie? Już w listopadzie nasza gwiazda udaje się na zgrupowanie do Włoch, potem czekają ją jeszcze obozy w Portugalii i RPA. Cel? Oczywiście odpowiednie przygotowanie się do startów w 2026 roku, gdzie docelową imprezą będą mistrzostwa Europy w Birmingham.
Już jednak w marcu oczy kibiców będą skierowane na Toruń (20-22 marca), który będzie gospodarzem halowych mistrzostwach świata. Jednak czy zobaczymy tam największą gwiazdę polskiej lekkoatletyki? Okazuje się, że to stoi pod znakiem zapytania.
- To będzie wielka niewiadoma do samego końca. Dlaczego? Nie jest tajemnicą, że hala to nie jest moje ulubione miejsce, na dodatek tegoroczny sezon zimowy kosztował mnie bardzo dużo i nie chcę znów tego przeżywać. Jeśli coś będzie nie tak ze zdrowiem, to definitywnie zrezygnuję. Oczywiście, start przed polską publicznością na tak wielkiej imprezie ogromnie kusi, ale nie chcę tego robić kosztem zdrowia - zaznacza Natalia Bukowiecka.
Nowością w kolejnym roku będzie pierwsza edycja imprezy World Athletics Ultimate Championships. Według planu event będzie się odbywał co dwa lata, na zakończenie sezonu i ma brać w nim udział tylko ścisła czołówka światowej lekkoatletyki. Teraz gospodarzem ma być Budapeszt.
- Na razie jest wokół tej imprezy sporo niewiadomych, ale liczę, że tam wystartuję. Może to być ciekawy event, szykuje się fajne bieganie, będzie też duża pula nagród. Do tego wszystko odbędzie się w Europie, nie trzeba będzie zmieniać kontynentu. Wprawdzie jeszcze nie wiem, kiedy odbędzie się finał Diamentowej Ligi, ale liczę, że uda się wszystko pogodzić - słyszymy od Polki.
Wielka gwiazda zaskoczyła świat
Kilka tygodni temu lekkoatletyczny świat zaskoczyła Femke Bol. Absolutna gwiazda biegów na 400 m i 400 m przez płotki ogłosiła, że zmienia dystans i w przyszłym roku będzie startować... na 800 metrów!
Co na to nasza reprezentantka? - Jezu, gdy o tym przeczytałam, to pomyślałam, że chyba już wszyscy rzucają płotki! Najpierw Sydney McLaughlin-Levrone, teraz Femke. Ale po prostu widać, że szukają czegoś nowego, może nowych wyzwań? Może trochę mnie to dziwi, ale akurat ona może na 800 metrów sprawdzić się znakomicie. Przede wszystkim ma wytrzymałość, do tego jest szybka. Ale odnaleźć się na tym dystansie nie będzie łatwo, w tej konkurencji poziom jest przecież kosmiczny. Ja i zmiana konkurencji? Jeśli już to właśnie na 400 m przez płotki, ale chyba nie mam na to czasu! - śmieje się.
Dużo uśmiechu w ostatnim czasie przyniosła też Bukowieckiej wizyta w Zakopanem. Była ona gwiazdą kolejnej edycji konferencji "PKO Biegowe 360 stopni", która co roku przyciąga do stolicy polskich Tatr fanatyków biegania. Dla naszej rozmówczyni był to wyjątkowy event, bo tym razem zaprezentowała się w nowej roli.
Otóż sprinterka, podobnie jak Joanna Jóźwik czy Adam Kszczot, przeprowadziła zajęcia praktyczne.
- Muszę przyznać, że byłam bardzo zestresowana, bo wystąpiłam tam w roli trenera, a to dla mnie coś nowego. Ale starałam się jak mogłam podzielić doświadczeniem, mam nadzieję, że spełniłam oczekiwania biegaczy. Fajnie było się spotkać, pogadać, miałam z tego dużą frajdę. Bardzo lubię spotykać się z fanami biegania, liczę, że za rok też uda mi się tam pojawić.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty