Uwielbiana w Polsce. Od lat żyje poza krajem. Nie kryje, gdzie

Getty Images / Tim Clayton / Contributor / Na zdjęciu: Anita Włodarczyk
Getty Images / Tim Clayton / Contributor / Na zdjęciu: Anita Włodarczyk

- Zdarzało się, że byłam tak głodna, że jadłam w samochodzie, po kryjomu - Anita Włodarczyk opowiada nam o realiach życia w Katarze. - Słucham znajomych sportowców, którzy kończą kariery. Są zmęczeni, obolali. Nie znam tego - mówi multimedalistka.

W tym artykule dowiesz się o:

Anita Włodarczyk to trzykrotna złota medalistka igrzysk olimpijskich w rzucie motem z Londynu (2012 r.), Rio de Janeiro (2016) oraz Tokio (2020), a także wielokrotna rekordzistka i mistrzyni Polski, Europy i świata. Mimo swoich 40 lat polska sportsmenka nie zamierza przechodzić na emeryturę. 

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Lubisz odpoczywać?

Anita Włodarczyk: Po wrześniowych mistrzostwach świata w Tokio otworzyło się okienko pogodowe na wakacje. Byłam w Wiedniu, w Polsce, Chorwacji. Ostatnio miałam też kilka niezaplanowanych dni, takich typowo dla siebie. Czułam się bardziej zmęczona, niż gdybym wróciła z czterogodzinnego treningu.

To normalne?

Mówię poważnie.

ZOBACZ WIDEO: Bramkarz popisał się kapitalnym trafieniem w Argentynie


Co o tym myślisz?

Mam w sobie więcej energii będąc w ruchu. Nie lubię nic nie robić. No, może przez chwilę, później mnie nosi.

A chwila to ile?

Jeden, maksymalnie dwa dni. Następnie muszę się czymś zająć.

Na przykład?

Ostatnio byłam trochę w domu, w Warszawie. Posprzątałam. Mogłam ugotować, zrobić pranie, no i porządnie posegregować ubrania. W końcu. W ciągu roku nigdy nie mam na to za dużo czasu. Ponad trzysta dni spędzam na obozach, w hotelach.

Tęsknisz za domem?

Pewnie. Prawie pół roku jestem w samym Katarze. Do Warszawy wracam może na tydzień pomiędzy zgrupowaniami. Przecież ja znam tylko dwóch sąsiadów z bloku.

Jak to?

A - uwaga - mieszkam tam już od 12 lat. Na moim piętrze jest sześć mieszkań, mam kontakt z dwiema osobami z klatki.

Sąsiedzi wpadają podlać kwiatki podczas twojej nieobecności?

Nie mam żadnego żywego kwiatka w domu. Chciałabym. Może na emeryturze? Były próby, ale musiałbym raczej szukać takiego kwiatka, który wytrzyma bez wody... No właśnie, ile? Rok?

Tak naprawdę twoim domem stał się Katar.

Pojechałam tam w 2008 roku, na swój pierwszy miting poza krajem. Akurat w Katarze. Był maj, bardzo gorąco. Zobaczyłam wtedy plagę białych samochodów. Pomyślałam: "Jak można jeździć białym autem?!". W 2016 roku już sama taki miałam. Miasto się wtedy budowało. Na "Korniszu" (Corniche, okolice promenady w Doha - red.), przy hotelu Sheraton stało kilka wieżowców. Teraz jest ich mnóstwo.

Po igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 r. poleciałam tam kolejny raz. Akademia Aspire zaprosiła mnie na zgrupowanie, pracował tam trener Ivica Jakelić, który prowadzi mnie obecnie. Warunki były świetne. W 2019 roku miały się tam odbyć mistrzostwa świata w lekkiej, więc stwierdziłam, że dobrze będzie się zaaklimatyzować do warunków i temperatury, dlatego będę przyjeżdżać do Dohy dwa-trzy w roku. Summa summarum w lipcu 2019 r. musiałam przejść operację i w mistrzostwach świata nie wystartowałam. Katar jednak ze mną został. Od lata 2020 roku i pandemii jeżdżę tam regularnie.

Myślałaś o przeprowadzce na stałe?

Na stałe nie chciałabym mieszkać w Katarze. Dobrze mi się trenuje, ale w zasadzie nie ma tam co robić w czasie wolnym. Brakuje przyrody. Doceniam zielone drzewa w Polsce. Zwłaszcza, gdy wracam do kraju na wiosnę. To cieszy.

To co robisz w Katarze po treningach?

Na rzutni jestem już o 8:30 rano, zanim zacznie prażyć słońce. Wolę rano niż wieczorem, bo mam więcej czasu na regenerację do następnego dnia. Poza tym przy sztucznym świetle wariuje mi błędnik. Czyli rzutnia, siłownia, kończę około godziny 14. Zjem obiad i do pokoju. Czasem przejdę się na basen, na kawę, ale gdy temperatura sięga 47 stopni, a tak jest od kwietnia, to masz wrażenie, jakbyś otworzył rozgrzany piekarnik. Palące powietrze bucha ci w twarz.

Trenuję sześć razy w tygodniu: cztery razy po 4-5 godzin, plus dwa razy krócej: po 3 godziny. Dzień wolny przypada na piątek, bo żyjemy według arabskiego tygodnia. Wtedy najczęściej jedziemy z trenerami i zawodnikami na pustynię, robimy grilla, żeby głowa odpoczęła. Pustynia zastępuje mi spacer po lesie w Polsce. Mam ciszę, spokój, zachód słońca i pustą przestrzeń. Można się też wykąpać w Zatoce Perskiej. Wtedy się relaksuję.

Kiedyś lubiłam pochodzić sobie po galerii handlowej, ale ile można? Najdłużej zajęło mi to osiem godzin.

Osiem?

Popatrzyłam, coś kupiłam, gdzieś się na kawę usiadło. Znam chyba wszystkie kawiarnie w Dosze! Zakupy zawsze sprawiały mi przyjemność, ale-  szczerze - już chyba z tego wyrosłam. Przynajmniej z ośmiogodzinnych spacerów. Na przestrzeni lat Katar trochę się rozbudował, pojawiły się parki. Ludzie wychodzą z domów zazwyczaj po godzinie 18, po zachodzie słońca. Mój organizm przyzwyczaił się już do takich warunków. Używam jedynie kropli do nosa na przesuszoną śluzówkę.

Jak się żyje w kraju pełnym obostrzeń?

W tym roku byłam w Katarze przez cały okres ramadanu. Wytrzymałam. Najtrudniejsze było jedzenie posiłków, zwłaszcza obiadów. Nieraz zdarzało się, że byłam tak głodna, że brałam jedzenie na wynos i np. na parkingu, w samochodzie, jadłam posiłek po kryjomu.

Co by się stało, gdyby ktoś cię zauważył?

Polonia w Katarze mówi, że mogłabym nawet trafić do więzienia. Nieważne, że jestem Polką, sportowcem i tak dalej. Nie ma immunitetu. Muszę się dostosować. Na przykład jadąc samochodem nie można nawet żuć gumy. Mówimy o okresie ramadanu. Tutejsi mogą to odebrać jako prowokację.

Na czas mistrzostw świata w 2022 roku Katar zniósł te zasady.

Ale tylko na czas trwania turnieju. Na mieście nie mogę chodzić w krótkiej sukience, z odkrytymi ramionami. W 2016 roku nie byłam tego świadoma. Wyszłam tak na ulicę i ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Kiedyś zjechałam w takim stroju na śniadanie w hotelu. Otworzyły się drzwi od windy, mężczyzna mnie zobaczył i się cofnął. Nie wsiadł.

W ciągu dnia podczas ramadanu nie pije się nawet wody. W siłowni, trenując z chłopakami, muszę mieć długie legginsy i koszulkę z długim rękawem. Plus 40 stopni, a ja w całym komplecie. No chyba, że jestem sama, co się zdarza, bo zawodnicy ćwiczą często wieczorami. Po zmroku wraca życie. Trochę byłam zdziwiona, widząc o godzinie 1 w nocy pełną galerię handlową, biegające po sklepach małe dzieci.

Jesteś tam rozpoznawalna?

Nieraz na mieście ktoś mnie zaczepi. Najczęściej Polacy. Ostatnio podeszła do mnie dziewczyna i zapytała, co ja tutaj robię. Zaprzyjaźniłam się z naszą społecznością, z ludźmi z ambasady, ze szkoły. Jest tam około sześciuset Polaków, jest nawet restauracja Polka. Kiedyś dostałam od nich prezent. Wysłali mi do hotelu przesyłkę. Siedziałam wieczorem w pokoju, pracownik puka do drzwi, trzyma karton i mówi, że to przesyłka dla mnie. Najpierw myślałam, że żartuje, trochę się nawet wystraszyłam. Chwyciłam karton, czuję ciepło, otwieram, a tam gorące, świeże pączki, na tłusty czwartek.

Taki mały wycinek Polski.

W supermarkecie LuLu są nawet czekolady Wedla, śmietany czy biały twaróg z Piątnicy. Zawsze kupuję go na zapas. Lubię robić sernik na zimno i często poluję na ten twaróg. Gdy nie ma go w sklepie tydzień lub dwa, to się śmieje, że nie przyleciał jeszcze samolot z dostawą. Oczekiwanie na cargo!

Mieszkasz w hotelu?

Zawsze w tym samym, wszyscy się już znamy. Gdybyś zadzwonił na recepcję i zapytał, co jem na śniadanie, od razu usłyszałbyś: sześć jajek na twardo, do tego humus, marchewka, ogórek i zielona herbata. Czasem goście dziwnie na mnie patrzą w kantynie, bo kto bierze na talerz aż sześć jajek?

Święta też spędzasz w Katarze?

Raz je tam spędziłam, w czasie pandemii. Miałam wrócić, ale Katar miał mocne restrykcje. Tydzień kwarantanny po przyjeździe, w jedną, drugą stronę, a wtedy byłam po operacji, 11 miesięcy przed igrzyskami w Tokio. Szkoda nam było tracić dwa tygodnie treningów. Podjęliśmy ze sztabem decyzję, że zostajemy. Ucieszyłam się na sylwestra w Katarze. Myślałam, że będzie jak w Dubaju, z pompą! A jak wyszło? Nie zobaczyłam nawet jednej petardy, nic! Oni w ogóle nie obchodzą Nowego Roku, korki od szampanów nie strzelały. Zwykły, normalny dzień. Dopiero dwa lata temu był w Dosze pierwszy pokaz fajerwerków, w Lusajl.

Nie boisz się wracać do Kataru po ostatnich bombardowaniach?

Po ataku w czerwcu akurat tydzień wcześniej wyleciałam z Dohy. Znajomi i trenerzy byli bardzo wystraszeni. Każdy był w szoku. Katar to bardzo bezpieczny kraj, a tu takie rzeczy. Wiedzieliśmy, że jest tam baza amerykańska i to największa na Bliskim Wschodzie, ale człowiek nie spodziewał się ataku. Była panika, ogromne korki, ludzie się wystraszyli. Samoloty nie latały. Dostawałam tylko zdjęcia ciągnących się kolejek samochodów na drodze do Arabii Saudyjskiej. Miesiąc temu, we wrześniu, też miał miejsce wybuch i to w miejscu, obok którego przejeżdżałam tyle razy.

A niedługo zaczynasz w Dosze kolejne przygotowania.

Dokładnie 9 listopada. Miałam kilka dni temu myśli: "Kurde, oby nic się nie wydarzyło". Z drugiej strony nie chcę się ukrywać w domu, zaburzać cykl przygotowawczy.

Wybrałaś Katar mimo tych wszystkich niedogodności, o których wspominałaś wcześniej.

Tak i to z pełną świadomością. W Katarze mam spokój, pogodę od listopada do kwietnia. W grudniu mamy 25 stopni, więc jest idealnie.

Co dają trening w takich warunkach?

Na przykład w tym roku w Madrycie na drużynowych mistrzostwach Europy, gdzie było 38 stopni, dziewczyny okładały się lodem, a ja czułam się jak ryba w wodzie. Myślę, że po Dosze już nic mnie nie zaskoczy. Mój organizm inaczej reaguje, szybciej się regeneruje. Przyjadę do Polski, oddam 30 rzutów i w ogóle nie jestem zmęczona.

Zahartowałaś swój organizm.

Nieraz nie jest łatwo, ale trzeba to wytrzymać. Czasem znajomi żartują, że lecę do Kataru na wakacje. Wtedy odpowiadam: zapraszam na trening w czterdziestu kilku stopniach.

Jak to wszystko ci się nie nudzi?

Nudzi to mi się w piątek, w wolne.

Miałaś moment, w którym choć przez chwilę pomyślałaś, że zbliża się czas na zakończenie kariery?

Jeszcze nie. Wcześniej jedynie nie mogłam się doczekać, kiedy odpocznę. Teraz naładuję baterię w Polsce, spotykam się ze znajomymi i już mnie ciągnie na rzutnię. Może jestem inna? Słucham znajomych sportowców, którzy kończą kariery. Mówią, że są zmęczeni psychicznie, fizycznie.

A ty się ciągle uśmiechasz.

Doświadczeni, nawet kilka lat młodsi ode mnie mówią, że nie ma dnia, w którym wstaliby z łóżka bez bólu. Ja tego nie znam. Nie miałam nigdy tak, że na drugi dzień coś mnie bolało. Zupełnie nie. Chyba że po kontuzji lub przeciążeniu, może kilka razy w roku, ale to inna historia. Nie ma szans, bym trenowała z musu.

Anita Włodarczyk na Balu mistrzów Sportu "Przeglądu Sportowego" z Robertem Lewandowskim
Anita Włodarczyk na Balu mistrzów Sportu "Przeglądu Sportowego" z Robertem Lewandowskim

Na wrześniowych mistrzostwach świata w Tokio zajęłaś szóste miejsce.

Dużo osób jest zaskoczonych, że jeszcze mi się chce i mam w sobie ten żar. Może dlatego - przez te ambicje i radość z uprawiania dyscypliny - doszłam do takiego miejsca, w jakim znajduję się obecnie. 

Na wspomnianych mistrzostwach ustanowiłaś rekord świata w kategorii 40+.

Taka wisienka na torcie. Pierwszy raz zdarzyło się, bym dostała elektroniczny dyplom za ustanowienie rekordu. Przyszedł z federacji mastersów, mailem!

Starty i medale to jedno, ale druga strona to cała otoczka, treningi, dzień świstaka, który wygląda u ciebie tak samo od nastu lat.

W większości tak, ale - cóż - chcę tego. Na pewno będę trenowała także w przyszłym roku. Stwierdziłam, że skoro jestem zdrowa i mam chęci, to jeszcze sobie porzucam.

Nie brzmi to tak, jakbyś chciała powiedzieć: powoli kończę.

W przyszłym roku są mistrzostwa Europy. Tegoroczny start w Tokio pokazał mi, że mogę powalczyć o medale. Miałam drugi wynik wśród Europejek, co jest dla mnie motywujące. Spokojnie, na odpoczynek przyjdzie jeszcze czas.

Masz 40 lat.

Nie trenuję dla samego wysiłku. Jeżeli coś robię, to po coś. Nie wiem, czy umiałabym trenować tylko dla przyjemności. Może po zakończeniu kariery spróbuje w jakimś innym sporcie? Na pewno jednak nie w biegach i nie w mastersach.

A czego byś chciała spróbować?

Zawsze chciałam nauczyć się jazdy na nartach, nigdy tego nie robiłam. Chciałabym tego bardzo, bardzo, bardzo. Kiedyś chodził za mną mocno skok ze spadochronem, ale ograniczał mnie kontrakt sponsorski. Minęło mi. Bałabym się teraz.

Gdzie są twoje medale?

Nie wyobrażam sobie, by leżały w szafie, w pudełkach. Wiem, ile wysiłku kosztowało mnie ich zdobycie. Są wyeksponowane. Gdy jestem w domu, od razu je widzę. Wiszą na ścianie.

Specjalnie zaprojektowałam mieszkanie tak, by miały swoje miejsce, choć na początku planowałam zrobić podium i ustawiać je na kolejnych stopniach. Stwierdziłam jednak, że to nie ma sensu, bo mam tylko jeden brązowy medal z 2010 roku, jeden srebrny z Rzymu z 2024 r., a resztę koloru złotego. Te dwa stopnie stałyby puste, dziwnie by to wyglądało. Tak potoczyła się moja kariera.

Co myślisz, gdy na nie patrzysz?

Warto było trenować i się poświęcić. Było różnie: raz pod górkę, raz z górki. Ostatnio nie byłam sobie w stanie przypomnieć, ile rzuciłam na igrzyskach w Londynie w 2012 roku. Pierwszy objaw czterdziestki: nie pamiętam wyników zawodów!

Mam pewien rytuał z mamą. Po każdym sezonie mama zawiesza na ścianie kolejny medal i zostawia puste miejsce na następny. To działa na głowę, no bo jak to? Czegoś brakuje na ścianie! Raz mama nie zostawiła miejsca, miałam wtedy kontuzje i nie zdobyłam medalu, bo nie wystartowałam w zawodach. Mama podeszła do tego bardzo emocjonalnie. Upierała się, że to przez nią, bo nie zostawiła pustego miejsca na ścianie. No i teraz jest wolna przestrzeń.

Mistrzostwa świata w Pekinie w 2027 i igrzyska olimpijskie w Los Angeles w 2028 roku są w twoim zasięgu?

Najwięcej myśli o tym doktor Śmigielski. Cały czas powtarza mi: "Anita, Los Angeles, Los Angeles!".

Co odpowiadasz?

"Spokojnie, doktorze". Nie chciałabym tam pojechać, żeby tylko wystartować i zaliczyć kolejne igrzyska. Czas szybko leci, zobaczymy.

Jak jest z twoim zdrowiem?

Robię dużo profilaktyki. Idę na trening, rozgrzewam się 40 minut, a np. młodzi tylko piętnaście. Po ćwiczeniach też się rozciągam.

Pierwszą kontuzję miałam przez głupotę. Później przytrafiły się plecy, ale szybko z tego wyszłam. Od 2010 do 2019 nie miałem urazu. Dopiero w 2019 roku zmagałam się z groźną kontuzją kolana. Musiałam zrobić drugi zabieg, dodatkowo wyczyścić zrosty w kolanie. W zasadzie uczyłam się chodzić od nowa. Do tego doszedł nowy trener, krótki czas przed igrzyskami w Tokio na osiągnięcie formy. Byłam w czarnym... tyłku. I po takich przejściach zdobyłam złoto. Pytałeś o wspomnienie dotyczące medali - to jedno z nich.

Masz silniejszy organizm czy głowę?

Myślę, że głowę. Na początku był duży stres. Na igrzyskach w Pekinie w 2008 roku napięcie mnie paraliżowało. Sama nałożyłam na siebie presję, bo była to moja pierwsza szansa medalowa. Przepracowałam to. Później wychodziłam na rzutnię i wiedziałam, co mam robić. Przed Rio de Janeiro w 2016 r. nie chciałam jedynie złapać przeziębienia. Tylko to mnie mogło pokonać.

A teraz, do Tokio, jechałam z 12. wynikiem na świecie, a wróciłam z szóstym. Amerykanka, która miała w tym roku najlepszy wynik, rzucała po 77, 78, 79 metrów na każdych zawodach, nie przeszła kwalifikacji. I to po raz któryś. Można być świetnie przygotowanym fizycznie, ale co z tego, jak się spalasz? Co ciekawe, ja nigdy na treningach nie potrafiłam rzucić dalej niż podczas zawodów. Najdalej na treningu rzuciłam na poziomie 78,70 m.

Zawody, kibice... Na myśl o tym aż mnie nosi. Znajomi się śmieją, że jestem jakaś głupia.

Rola murowanego faworyta jest chyba najgorsza.

Zdobywasz jeden medal, drugi, trzeci i trzeba później udowodnić, że jest się dobrym. Pamiętam lata 2014-18, w których byłam niepokonana. Przed zawodami ludzie nastawiali się, że na 99 procent wygram. Wszyscy się do tego przyzwyczaili. Ja też nie miałam z kim walczyć. To wcale nie było fajne, bo jak tu się pobudzić, zmotywować? Byłam na takim etapie kariery, że mogłam oddać rzut, zdjąć buty, usiąść przy kole i obserwować resztę, bo jedna próba wystarczyła mi do złota. Dlatego nie ma co odpuszczać, póki jest się zdrowym.

Teraz twój sztab krzyczy na zawodach: "dawaj, babcia".

I działa to na mnie, motywuje. W Polsce na zawodach nieraz dziwnie patrzyli na trenera, że tak się do mnie zwraca, ale my się z tego śmiejemy.

Lekkoatletyka jest w dużym dołku.

Dopadł nas kryzys, ale jest kilka fajnych, młodych zawodników, którzy - myślę - za chwilę będą zdobywali medale. Jeżeli chodzi o młot, to jest słabo - i w męskim, i damskim wydaniu. Następców nie widać. Mocno wierzę, że Ewa Różańska będzie mogła mnie zastąpić. Ma super warunki do treningów, chce to robić, ma zacięcie do pracy.

Mówisz o kryzysie. Może jednak należy nazwać to jazdą bez mapy?

Jest też problem z trenerami. W rzutach mieliśmy przez lata super szkoleniowców, ale już wiekowych. Szkoda, że nie było wokół nich asystentów, którzy mogliby kontynuować ich pracę i skorzystać z doświadczenia.

Anita Włodarczyk na katarskiej pustyni
Anita Włodarczyk na katarskiej pustyni

Będziesz chciała wspomóc polski sport?

Nie sądzę, że odnalazłbym się w roli trenerki na pełen wymiar czasowy, choć skończyłam studia i mam papiery. Prędzej pasowałaby mi rola konsultantki. Nie wiem, czy poradziłabym sobie w przekazaniu wiedzy, ale też jeżeli chodzi o kwestię cierpliwości do zawodnika. Pewnie mierzyłbym swoją miarą, a jestem wymagająca. Nie wytrzymałabym kombinacji, opuszczania treningów.

W jakiej roli widzisz się na emeryturze?

Chciałabym podróżować, o nartach już wspomniałam. Na pewno żaden kominek i fotel bujany - nie! Interesuje mnie też psychologia w sporcie, sporo się nauczyłam przez lata kariery i warto tę wiedzę przekazywać.

Czyli do emerytury na razie ci daleko?

Hmm, tak.

Rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Komentarze (86)
avatar
Don Mieeetek
23.11.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
I znowu odgrzewany stary schaboszczak...
Jeszce zeby to bylo o jakiejś super lasce wyginając sie w pole dance... 
avatar
Janus Roman
23.11.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Wygodne życie na koszt podatnika a wyników już od kilku lat nie ma, czy nie czas skończyć ze sportem emerytów bez względu na zasługi - czytaj np. skoki. 
avatar
Miły Pann
23.11.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Strasznie ją uwielbiam nawet nie wiedziałem że tak bardzo 
avatar
Bombers
23.11.2025
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
A przez kogo uwielbiana? Bo wychodzi ma to ze panna jest strasznie gburowata 
avatar
wiew
23.11.2025
Zgłoś do moderacji
6
0
Odpowiedz
Wydumane uwielbienie 
Zgłoś nielegalne treści