Wojciech Potocki: Pani Moniko, "Taniec z Gwiazdami" dobiegł końca, zwycięstwo zaskoczyło i ucieszyło wszystkich pani fanów, nawet prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Co teraz? Nadszedł czas na taniec z tyczkami?
Monika Pyrek: Tak, nawet rozpoczęłam już treningi w Spale. Przygoda z tańcem była dla mnie tylko pewnego rodzaju odskocznią od sportu. Przyjmując tę propozycję wiedziałam, że wrócę na skocznię. Potrzeba mi było kilkunastu tygodni oddechu, bo nie ukrywam, że dopadło mnie już pewnego rodzaju znużenie. Dołączyła się do tego kontuzja. Jednym słowem po najgorszym sezonie w karierze musiałam nabrać pewnego dystansu do moich występów na skoczni. Taniec był dla mnie takim "lekiem na całe zło" (śmiech).
Wróciła pani do treningów tyczkarskich. To chyba nie było łatwe?
- Muszę powiedzieć, że bardzo się stęskniłam za ludźmi, z którymi wcześniej pracowałam, za bieżnią, za stadionem. Brakowało mi tych treningów i chociaż po pierwszych kilku zajęciach wszystko mnie bolało, jestem ogromnie szczęśliwa, że wróciłam do sportu.
Fot. Piotr Busz, Agencja Red Note
A technika? Nie zapomniała pani jak się skacze?
- Nie, jestem właśnie po pierwszym treningu technicznym i oboje z trenerem byliśmy zaskoczeni, że poszło aż tak gładko (śmiech). Miałam jednak pięć miesięcy przerwy i chociaż "Taniec z Gwiazdami" pozwolił mi na budowanie wydolności, której mi teraz nie brakuje (śmiech), to jednak treningi na skoczni zaczęłam od krótkiego rozbiegu. A ponieważ techniki się nie zapomina, to jestem naprawdę dobrej myśli.
Wystartuje pani w sezonie halowym?
- Zawsze mówiłam, że nie lubię skakać w hali. Dla mnie jest tam za mało miejsca, wszystko dzieje się zbyt szybko i dlatego nie planuję zbyt wielu startów. Wezmę udział w dwóch konkursach, żeby się po prostu sprawdzić, ale główny nacisk położę na przygotowania do letnich startów. Najważniejszą imprezą będą dla mnie mistrzostwa świata w Korei.
Kiedy rozmawialiśmy przed tym sezonem, mówiła pani, że będzie skakać na dłuższych tyczkach, a uchwyt też przesunie w górę. To się niezbyt udało. Co teraz?
- Na razie zamierzam skakać na starych tyczkach, choćby ze względu na moje słabsze przygotowanie fizyczne, ale latem będę już gotowa na nowe tyczki i wysokie skakanie.
Założyła pani sobie jakiś pułap do przeskoczenia w zimie?
- Ha, mam narzucony wynik do osiągnięcia. Na razie jest to 4,50 m i myślę, że tyle uda mi się skoczyć.
Porozmawiajmy teraz o "Tańcu z Gwiazdami", bo to wciąż gorący temat. Co bardziej pani pomogło? Sport w tańcu czy może odwrotnie?
- Trudno jednoznacznie powiedzieć. Myślę jednak, że doświadczenia sportowe pomogły mi opanować stres i zdenerwowanie przed każdym kolejnym występem, a taniec pomógł budować kondycję i wydolność (śmiech) przed podjęciem treningów. Pozwolił też odetchnąć i zapomnieć o nieudanym sezonie.
Fot. Piotr Busz, Agencja Red Note
Co panią w tym programie najbardziej zaskoczyło?
- Zwycięstwo (śmiech).
A oprócz tego?
- Chyba ilość głosów oddawanych na mnie. Przecież w pierwszym odcinku, w głosowaniu telewidzów, byłam na ostatnim miejscu. Potem liczba głosów rosła z programu na program i to było ogromne zaskoczenie. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za te wysyłane SMS-y.
Wielu pani fanów do dziś nie wierzy, że nigdy wcześniej nie miała pani do czynienia z profesjonalnym tańcem?
- Naprawdę nie miałam, chyba, że uznamy za profesjonalny taniec, lekcje, na które wysyłała mnie mama przez pierwsze trzy lata szkoły podstawowej.
Teraz treningi taneczne trwały chyba godzinami?
- Oj, tak. Kiedy mieliśmy do opanowania jeden taniec, poświęcałam mu około pięciu godzin dziennie, a potem, gdy trzeba było tańczyć dwa razy, trenowaliśmy nawet po osiem godzin.
Były jakieś momenty zwątpienia?
- Raczej nie. Nie wychodziła nam cza-cza i wtedy praktycznie od połowy tygodnia już się pakowałam, bo byłam pewna, że odpadnę. Stało się inaczej i dzięki SMS-om widzów wygraliśmy nawet ten odcinek.
Co najbardziej różni świat celebrytów od świata sportu? Zna pani doskonale oba. Celebryci pewnie ostrzej imprezują.
- Zdarza się, chociaż sportowcy też świętują swoje sukcesy. Jeśli jednak chodzi o ludzi, ich podejście do pracy, to nie widzę specjalnych różnic. Może sportowcy bardziej dbają o koncentrację i odpoczynek. W tańcu jeśli nawet przyjdziesz trochę zmęczony, czy niewyspany to i tak jakoś tam zatańczysz. Na zawodach tak się nie da.
Po sukcesie w "Tańcu z Gwiazdami" telefon pewnie się rozgrzał do czerwoności i propozycji udziału w innych programach było bez liku. Wystąpi pani u Kuby Wojewódzkiego?
- To prawda, kilka propozycji miałam i nawet w trakcie przygotowań do kolejnych tańców wystąpiłam u Szymona Majewskiego, czy w programie "Kocham Cię Polsko". Teraz jednak na pierwszym planie jest sport, a inne oferty traktuję trochę z przymrużeniem oka. Oczywiście jeśli tylko będę miała czas i chęć, to niektóre przyjmę. A Kuba Wojewódzki? Bardzo lubię jego program i jeśli mnie zaprosi to na pewno nie odmówię. Już raz, kiedy jeszcze był to program Polsatu, u niego byłam. Teraz nie może to jednak kolidować z moimi planami treningowymi.
Fot. Piotr Busz, Agencja Red Note
Wygrała pani niezłą "brykę". Co stanie się z Mercedesem? Agata Kulesza przeznaczyła swoje Porsche na cel charytatywny…
- I miała problem, bo okazało się, że sama musi uregulować podatki i wszystkie inne opłaty. A ja? Nie wiem, naprawdę nie wiem, co z nim zrobię. Kiedy zaczynałam moją przygodę z tańcem, w ogóle nie myślałam, że mogę wygrać tego Mercedesa, a teraz mam kłopot (śmiech). Nie wyobrażam sobie, że załaduję na dach sportowego auta tyczki, wezmę jeszcze psa z jego koszem i pojadę na obóz (śmiech). Na razie mam bardzo fajny samochód - Jeepa Cherokee i to mi wystarcza. Mercedesa jeszcze nie odebrałam i daję sobie czas do końca roku, żeby zadecydować, co z nim zrobię. A może wsiądę do nowego auta i zakocham się od pierwszego… odpalenia (śmiech)?
Co pani bardziej ceni? Wicemistrzostwo świata w skoku o tyczce, czy wygraną w "Tańcu z Gwiazdami"?
- To są nieporównywalne sprawy. Dla sportowca zawsze ważniejsze będą medale, ale zwycięstwo w takim programie, to coś nieprawdopodobnego. To bardzo, bardzo wielki sukces mój i chyba całego sportu. Mimo wszystko, taniec to tylko program rozrywkowy, a medale mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich dla mnie będą jednak ważniejsze. Mam jednak nadzieję, że ludzie, którzy wysyłali SMS-y teraz przyjdą na stadiony, żeby mnie dalej dopingować.
Myśli pani, że jeszcze dołączy do swojej kolekcji medal olimpijski z Londynu?
- Mam dwa lata, by wrócić do czołówki światowej. Wiem, że nie będzie to łatwe i dlatego nie nastawiam się na natychmiastowy sukces. Nawet jeśli nie uda mi się osiągnąć wysokiego poziomu w zimie, to jeszcze zostaje sezon leni i kolejny rok. Liczę na to, że ominą mnie kontuzje i wrócę do takiej formy, która pozwoli mi w Londynie wytarować w finale skoku o tyczce i walczyć tam o medal.
Fot. Piotr Busz, Agencja Red Note