Organizacyjny dramat na DME. "Wyglądało to tak, jakby ktoś zagiął na nas parol"

East News / Łukasz Szeląg/Reporter / Na zdjęciu: Ewa Swoboda
East News / Łukasz Szeląg/Reporter / Na zdjęciu: Ewa Swoboda

Drugie miejsce w Drużynowych Mistrzostwach Europy w Lille jest ogromnym sukcesem lekkoatletycznej reprezentacji Polski. Biało-Czerwonym udało się osiągnąć najlepszy wynik w historii, choć organizatorzy rzucali im kłody pod nogi.

- Wyglądało to tak, jakby ktoś zagiął na nas parol - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Lech Leszczyński, prezes Łódzkiego Okręgowego Związku Lekkiej Atletyki, który we Francji pełnił rolę kierownika organizacyjnego polskiej ekipy.

Nasza reprezentacja przegrała tylko z Niemcami, mimo że dużo punktów straciła z powodu dyskwalifikacji. Wykluczenie Ewy Swobody z biegu eliminacyjnego na 100 metrów za falstart było zasadne, ale już zdyskwalifikowanie Adama Kszczota po zwycięstwie na dystansie 800 metrów i Karoliny Kołeczek w finale 100 metrów przez płotki odbyło się w kontrowersyjnych okolicznościach.

- Niesamowitą rzeczą jest to, że Francuzi chyba sobie nas upatrzyli do krzywdzenia. Pokazuje to bieg Kszczota, w którym moim zdaniem faulował Francuz, ale zdyskwalifikowano Adama. Kiedy otrzymaliśmy informację, że to Polak będzie zdyskwalifikowany, po prostu zamarliśmy. Francuscy sędziowie pokazali takie nagranie, na którym cała sytuacja wygląda na faul Adama. My z kolei mamy takie, które wskazują, że zawinił Samir Dahmani i to on powinien wylecieć z biegu z zerem punktów. Poza tym wcześniej Kszczot musiał omijać pozostawione na pierwszym torze pudełko. Odpowiedź jury d'appel w tej kwestii jest skandaliczna - jego zdaniem pudełko przeszkadzało wszystkim, a to bzdura, bo nie wszyscy biegną na 800 metrów po pierwszym torze. Pomijam już, że tego przedmiotu absolutnie nie powinno być na bieżni - zżyma się wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.

W przypadku Kołeczek chodziło o minimalnie zbyt szybki czas reakcji - 0,092 sekundy przy dozwolonych 0,1 sekundy. Polka nie zgadzała się z decyzją sędziów o wykluczeniu z biegu, jednak nie pozwolono jej wystartować według procedury "under protest". Dzień wcześniej w podobnej sytuacji zgodę na występ w biegu na 400 metrów dostał po falstarcie Holender Liemarvin Bonevacia.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: 95. minuta i gol na wagę awansu. Strzelił go... bramkarz!

- W lekkiej atletyce istnieje coś takiego jak start "pod protestem". Sędzia powiedział jednak, że widział różnicę kilku tysięcznych sekundy. Nie wierzę. Można mieć dobre oko, ale jak dostrzec tak małą różnicę? - podkreśla Leszczyński i dodaje, że sprzęt do pomiarów w Lille pozostawiał wiele do życzenia, a w sytuacji, gdy zawodzi technologia, wątpliwości rozstrzyga się na korzyść zawodnika.

Dyskwalifikacje Kszczota, Kołeczek i Swobody odebrały Polakom dużo punktów, a mimo to nasza ekipa zajęła drugie miejsce, najlepsze w historii występów w DME. Gdyby nie wykluczenia, Biało-Czerwoni i tak by nie wygrali, ale byliby zdecydowanie bliżej najlepszych Niemców.

- Policzyliśmy to i wyszło, że zabrakłoby nam jednego punktu. Niemcy wygrali z wynikiem 321,5 punktu, my mielibyśmy 320. Wydarzenia na stadionie dawały jednak wrażenie, że ktoś zagiął parol na polską reprezentację. Najwyraźniej, kiedy zaczęliśmy wygrywać, ktoś stwierdził, że trzeba nas w tych zwycięstwach zahamować - komentuje nasz rozmówca.

Wracając do sprawy dyskwalifikacji Kszczota po wygranym biegu, Leszczyński zapewnia, że Polacy jej nie odpuszczą. W porozumieniu z sędzią międzynarodowym Januszem Rozumem jest przygotowywany protest. Prezes Łódzkiego OZLA zwraca też uwagę na inne organizacyjne uchybienia, których we Francji było dużo.

- Już kiedy kwaterowałem ekipę okazało się, że połowa z nas mieszka w pokojach potwornie przesiąkniętych zapachem tytoniu. Nie wszystkim udało się te pokoje zamienić. Mi na przykład nie, przez pięć dni nie udało się też pokoju wywietrzyć - mówi.

Poza tym na bardzo słabym poziomie stało wyżywienie, na co jeszcze w czasie trwania mistrzostw zwrócił uwagę Kszczot. Polski średniodystansowiec stwierdził, że przestaje narzekać na wszystkie inne hotele na świecie, bo w tym w Lille jedzenia nie ma.

- Adam był w Lille dość krótko, a problem ze śniadaniami występował przez cały nasz pobyt. Nie było prawie nic do jedzenia. Mleko, ser, kawałek szynki, jakieś sałatki i to wszystko - relacjonuje Leszczyński.

Problemem był także transport na linii hotel - stadion. Autobusy wyruszały w dziesięciokilometrową trasę co godzinę, ale występowały też trzygodzinne przerwy. - Na przykład między 15:30 a 18:30 nie było żadnego połączenia i zawodnicy nie mieli jak wrócić z obiektu - tłumaczy kierownik polskiej ekipy.

Kłopoty Polaków nie skończyły się wraz z zakończeniem mistrzostw. Problem pojawił się także w poniedziałek wczesnym rankiem, gdy Biało-Czerwoni ruszali w drogę powrotną do kraju. Pod hotel podstawiono dla niej tylko jeden autokar, który nie był w stanie pomieścić całej ekipy i jej bagaży. - Jeden autokar to za mało jak na 62 osoby i 62 ogromne torby ze sprzętem. Zwróciłem uwagę naszemu attache, który zresztą świetnie się nami opiekował, że nie widzę drugiego pojazdu, bo dla mnie było oczywiste, że autokary powinny być dwa. Wtedy on wskazał na hotelowe busy - opowiada Leszczyński.

Na szczęście po pewnym czasie udało się załatwić transportowe wsparcie i z godzinnym opóźnieniem nasi lekkoatleci wyruszyli do Brukseli, skąd odlatywali do Polski. Ponieważ podróż zaczęła się później, niż zakładano, nasi lekkoatleci w stolicy Belgii trafili na poniedziałkowe korki i na lotnisko dotarli w ostatniej chwili. Za ostatnim członkiem naszej ekipy zamykano już bramki.

Mistrz świata w rzucie młotem Paweł Fajdek na antenie TVP Sport określił zawody w Lille jako organizacyjny dramat. Mówił też, że ktoś ewidentnie starał się przeszkodzić Polakom w odniesieniu zwycięstwa. Kierownik naszej ekipy na DME podpisuje się pod tymi słowami.

- Tak się nie organizuje mistrzostw Europy. Szkoda, bo stadion w Villeneuve D'Ascq w metropolii Lille jest piękny, warunki do startów i treningów są tam doskonałe. Dla mnie to też piękne wspomnienia, bo sześć lat temu byłem szefem ekipy, gdy Malwina Kopron zdobywała na tym obiekcie srebrny medal mistrzostw świata juniorów młodszych w rzucie młotem. Jechałem tam z ogromną przyjemnością. Tym, co nas tam spotkało, byłem ogromnie zaskoczony. Dla porównania w 2011 roku naszą ekipę zakwaterowano w hotelu dwugwiazdkowym w centrum miasta i było rewelacyjnie, a organizacja imprezy znakomita. Teraz hotel niby o dwie gwiazdki lepszy, a warunki i poziom organizacyjny zdecydowanie gorszy.

Leszczyński jest doświadczonym działaczem, a role kierownika ekipy na imprezach wysokiej rangi pełnił wielokrotnie. I zwykle spotykał się z dobrym poziomem organizacyjnym. - Dwa lata temu na Drużynowych Mistrzostwach Europy w rosyjskich Czeboksarach było super. W porównaniu z innymi imprezami tę w Lille muszę ocenić negatywnie. Najważniejsze jednak, że polska reprezentacja - mimo tych wszystkich trudności - spisała się fantastycznie - podkreśla.

Kolejne lekkoatletyczne Drużynowe Mistrzostwa Europy odbędą się w 2019 roku w Bydgoszczy.

Komentarze (42)
avatar
Andreas Hendzel
27.06.2017
Zgłoś do moderacji
1
3
Odpowiedz
Trzeba było zbojkotować to szambo i wracać do kraju. 
marcela.maz
27.06.2017
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
w 2019r. będzie okazja do zrewanżowania się ;) 
avatar
Wiesiek23
27.06.2017
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
Wystarczy popatrzyc np. na sklad 4 x 400 reprezentacji Francji....SAMI N O W I EUROPEJCZYCY I EUROPEJKI....Ktorzy beda wiekszoscia we Francji i Anglii 
avatar
Raven
27.06.2017
Zgłoś do moderacji
4
1
Odpowiedz
Za dwa lata trzeba będzie podobnie ugościć i potraktować kalifat francuski i emiraty niemieckie 
avatar
Stanisław Matuszewski
27.06.2017
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Francji przecież już nie ma i nie ma co sobie języków strzepic na ten temat
Jest Kalifat francuski.Niedlugo z zab i ślimaków przejdą do baraniny i koziny no i Ramadanu.Wroca z powrotem do jedze
Czytaj całość