Biało-Czerwoni w pierwszych dniach lekkoatletycznych mistrzostw świata startowali zgodnie z planem. Nie było zaskakujących wpadek, nie było nadspodziewanie dobrych wyników. Kandydatką do miana pierwszej sensacji jest Cichocka. W poniedziałek (godz. 22:50, finał "na żywo" na WP Pilot) może zaskoczyć świat.
29-latka poprawiła w tym sezonie rekord życiowy o ponad 1,5 sekundy (4:01.61), wygrała też mityng w Rabacie. Jest liderką klasyfikacji Diamentowej Ligi, uzbierała w tym roku 24 punkty.
Wśród dwunastu finalistek mistrzostw świata ma siódmy wynik. Na jej dystansie dużą rolę odgrywa jednak taktyka, nie czas biegu. W półfinale potrafiła pokonać rekordzistkę świata Genzebe Dibabę; rzutem na taśmę wyprzedziła ją finiszująca ciężkim, męskim krokiem Caster Semenya.
- Zimą miałam kontuzję. Musiałam trochę odpuścić, jeżeli chodzi o trening. Musiałam to nadrobić w kolejnych miesiącach i teraz widać efekty. W życiowej dyspozycji powinnam być w Londynie - mówiła nam dwa tygodnie temu na mistrzostwach Polski w Białymstoku.
I teraz potwierdza, że szczyt formy przyszedł w najważniejszym momencie.
Eliminacje oraz półfinał rozegrała po profesorsku. Awansowała bezpośrednio, nie musiała czekać na wyniki z innych biegów. A to były szybkie serie, Cichocka miała czasy 4:03.27 i 4:03.96. Rok temu na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro finałowy bieg był prowadzony tak wolno, że do złota wystarczyło 4:08.92.
- Czułam się świetnie, nie włączyłam jeszcze ostatniej przerzutki. Mam zapas sił na finał, w którym będę grała w otwarte karty - mówiła z radością w sobotę wieczorem. - Wiem, że jestem w stanie pobiec jeszcze szybciej. Także poniżej czterech minut.
ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek o rekordzie świata: Zaatakuję, ale to będzie bardzo trudne (WIDEO)