Igrzyska olimpijskie dla Fajdka są przeklęte. Jeśli porównywać go do tak lubianych przez niego superbohaterów, staje się na nich X-menem, bo właśnie literą x oznacza się w lekkoatletyce nieudane próby. W Londynie 23-letni wówczas młociarz uchodził za "czarnego konia" zawodów. Spalił jednak wszystkie trzy próby w kwalifikacjach.
- Moc aż ze mnie parowała. Każdego czasem dotyka pech, ale ja trafiłem na jego prawdziwą kumulację. Trzy niezaliczone próby to najgorsze, co może spotkać - mówił. I dodał, że te trzy "iksy" to jego największa życiowa porażka.
"Jadę przebukować bilet"
Ta największa miała jednak dopiero nadejść. Cztery lata później do Rio de Janeiro Fajdek leciał już jako murowany faworyt. Miał już w dorobku dwa złote medale mistrzostw świata, od kilku sezonów wygrywał konkurs za konkursem, rzucał najdalej i najrówniej. Rekord Polski doprowadził do wyniku 83,93. 80 metrów przekraczał regularnie i wyraźnie, jego najgroźniejsi rywale sporadycznie dokładali do tej odległości marnych kilka centymetrów.
Olimpijskie złoto Fajdek mógł przegrać tylko sam ze sobą. I przegrał. Klątwa igrzysk go dopadła, choć jako przesądny człowiek odrzucił propozycję poniesienia polskiej flagi na ceremonii otwarcia - chorąży naszej ekipy od lat wraca do domu bez medalu.
Dopiero 17. miejsce w eliminacjach i brak awansu do finału były dla nas najsmutniejszą sensacją w Rio. Swoje zrobiły potężny upał i dość wczesna godzina rozgrywania zawodów, która nie sprzyjała lubiącemu długo pospać Polakowi, ale jego rzutów na 71,33 i 72 metry (do tego jedna próba spalona) nijak nie da się wytłumaczyć.
ZOBACZ WIDEO Raport z Londynu: To może być nasz dzień!
Załamany młociarz długo nie mógł dojść do siebie. Położył się obok bieżni na brzuchu i leżał tak przez kilka minut. W końcu wstał i skierował się w kierunku wyjścia ze stadionu. Przez strefę wywiadów przeszedł z wściekłością wypisaną na twarzy. Nie chciał mówić o tym, co się stało. Rzucił tylko, że jedzie przebukować bilet powrotny do domu.
Fajdek mógł już tylko mieć nadzieję, że honor polskiego młota obroni w finale Wojciech Nowicki, a złota nie zdobędzie karany za doping Iwan Cichan. Przynajmniej to się udało - Nowicki zajął trzecie miejsce, wygrał Tadżyk Dilszod Nazarow, z bardzo przeciętnym wynikiem 78,68. Cichan był drugi.
Później zawodnik ze Świebodzic nazwał to, co stało się w Brazylii, upadkiem na drugie kolano. Na pierwsze przyklęknął po Londynie, wtedy dochodził do siebie przez dwa tygodnie. Po Rio pozbierał się szybciej i na Memoriale Kamili Skolimowskiej wygrał z wynikiem 82,47.
"Superman" mistrzostw świata
Mistrzostwa świata w wykonaniu Fajdka to już zupełnie inna historia. Na nich jest Supermanem (w czapce z logo symbolizującym tego bohatera udzielał kiedyś wywiadów po pobiciu rekordu Polski), którego nikt nie jest w stanie pokonać. A może raczej He-manem, który z pokojowo nastawionego, unikającego walki księcia, po wypowiedzeniu magicznego zaklęcia zmieniał się w najpotężniejszego wojownika we wszechświecie.
W 2011 roku w Daegu młody książę nie był jeszcze gotowy na walkę o medale, z wynikiem 75,20 zajął 11. miejsce. Dwa lata później w Moskwie było już złoto. Rywali, w tym głównego faworyta Krisztiana Parsa, ustawił już pierwszym rzutem. Węgier musiał być w szoku, gdy nasz reprezentant na otwarcie konkursu poprawił rekord życiowy o 58 centymetrów i "machnął" 81,97. - No to się kolega zdziwił - skomentował rzut Fajdka jego starszy kolega, mistrz olimpijski z Sydney Szymon Ziółkowski. Węgra stać było tego dnia tylko na 80,30, pozostali nie przekroczyli 80 metrów.
Jeden złoty za taksówkę
W 2015 roku Fajdek przyjechał do Pekinu jak po swoje i swoje, choć z przygodami, stamtąd wywiózł. Zawody wygrał pewnie, do jego wyniku 80,88 nikt nawet się nie zbliżył. Głośniej niż o samym zwycięstwie było o jego medalu, który wracając do hotelu zostawił w taksówce. Media na całym świecie pisały, że była to nietypowa forma zapłaty za kurs, niektórzy dodawali, że Polak sporo wcześniej wypił.
Fajdek dementował, wyjaśniał, że jako człowiek z natury roztargniony po prostu krążka zapomniał. To, co brzmi ciekawiej rzadko jednak przegrywa z tym, co prawdziwe i wiadomość o hojności pijanego mistrza rozeszła się po świecie. A po Polsce zaczął krążyć dowcip: Ile płaci Paweł Fajdek za taksówkę? Jeden złoty.
Dodajmy, że medal się odnalazł. Chiński taksówkarz zwrócił go właścicielowi, za co dostał dodatkowy napiwek i został przez Fajdka wyściskany. A główny bohater zajścia starał się dostrzegać w nim pozytywy - największym była rekordowa liczba publikacji o rzucie młotem. - Byłem cytowany w mediach na całym świecie i tylko Jan Paweł II miał większą liczbę publikacji na swój temat w ciągu jednego dnia - wspominał rok później.
Trzy razy nie wygrał jeszcze nikt
Do Londynu 28-letni fan długiego spania, superbohaterów i "Dragonballa" znów przyjechał jako wielki faworyt. Na światowej liście dziewięć pierwszych wyników należy do niego (najdalej rzucił 83,44). W całym sezonie przegrał tylko raz - na mistrzostwach Polski w Białymstoku z Wojciechem Nowickim.
I chyba właśnie Nowicki, rówieśnik Fajdka, inżynier Politechniki Białostockiej o specjalności automatyka-robotyka, jest jedynym, który może zagrozić panującemu mistrzowi. W tym roku wreszcie zaczął rzucać ponad 80 metrów. Rekord życiowy, 80,47, ustanowił właśnie na mistrzostwach Polski. Dwa lata temu w Pekinie był trzeci.
Tylko nasi reprezentanci przekraczali w tym roku magiczną dla męskiego rzutu młotem granicę. Mistrz olimpijski Nazarow nie przekroczył 78, groźniejsi od niego mogą być startujący pod neutralną flagą Rosjanin Walerij Pronkin czy 20-letni Węgier Bence Halasz. Ale jeśli Polacy rzucą swoje, będziemy mieli dwóch zawodników na podium. A Fajdek jako pierwszy młociarz w historii wygra mistrzostwa świata trzykrotnie.
W piątkowym finale Fajdkowi upał przeszkadzał nie będzie. W Londynie zapowiada się dość chłodny jak na sierpień wieczór - trochę pochmurny, tylko 18 stopni. A nawet gdyby grzało, obrońca tytułu jest na to gotowy. W Rio nauczył się, że wszędzie musi ze sobą nosić parasolkę. Za trzy lata na pewno weźmie ją na igrzyska do Tokio, bo mimo dwóch olimpijskich klęsk, marzenia o najcenniejszym dla każdego lekkoatlety medalu nie porzucił.