Twórca potęgi polskich sztafet. "To trener z najwyższej światowej półki"

Newspix / Marek Biczyk / Na zdjęciu, od lewej: Józef Lisowski, Łukasz Krawczuk, Jakub Krzewina
Newspix / Marek Biczyk / Na zdjęciu, od lewej: Józef Lisowski, Łukasz Krawczuk, Jakub Krzewina

Od ponad dwóch dekad prowadzi polską sztafetę do wielkich sukcesów. W niedzielę jego podopieczni zdobyli złoty medal HMŚ i pobili rekord globu. - Józef Lisowski to trener z najwyższej światowej półki - mówi nam jego były zawodnik, Piotr Rysiukiewicz.

Kilkanaście medali największych imprez, w tym złoto mistrzostw świata na otwartym stadionie. Rekordy Polski, rekordy Europy i wiele lat w absolutnej czołówce. A w ostatnią niedzielę Halowe Mistrzostwo Świata w Birmingham i rekord globu, o którym mówi cały świat.

Absolutnie wszystkie sukcesy polskiej sztafety 4x400 metrów mężczyzn łączy osoba Józefa Lisowskiego, który od wielu lat pełni funkcję trenera kadry narodowej. - To trener z najwyższej światowej półki - przekonuje nas Piotr Rysiukiewicz, przed laty etatowy członek sztafety, która od nazwiska szkoleniowca była nazywana "Lisowczykami". Pod jego wodzą zdobywał najcenniejsze medale MŚ, ME, HME i HMŚ i był jednym z jego ulubionych zawodników.

Rysiukiewicz zdradza, że to właśnie Lisowski wypatrzył go jako nastolatka na jednym z treningów w Zielonej Górze. - Przekonywał moich rodziców, bym przeniósł się do Wrocławia, gdzie był trenerem klubowym. A już dwa lata później, w 1994 roku został trenerem kadry 400-metrowców. Byłem więc jego pierwszym zawodnikiem, którego znał najdłużej - wspomina.

Przez 24 lata pracy Lisowski doprowadził sztafetę do gigantycznych sukcesów, choć jego zawodnicy nie biegali indywidualnie tak szybko jak reprezentanci USA, Jamajki czy Bahamów. Wprawdzie Robert Maćkowiak i Tomasz Czubak mieli rekordy życiowe poniżej 45 sekund, jednak Piotr Haczek, Jacek Bocian, Piotr Długosielski czy właśnie Rysiukiewicz nigdy nie zeszli poniżej tej magicznej granicy.

ZOBACZ WIDEO Jakub Krzewina: To była taka euforia, że muszę to obejrzeć na powtórce

To właśnie praca Lisowskiego odegrała decydującą rolę, aby w biegu sztafetowym te różnice nie były widoczne. - Nasz sukces polegał na wspólnej pracy, to od zawsze była jego dewiza. Ponadto bardzo intensywnie pracowaliśmy nad przygotowaniem psychicznym i to przez cały sezon, co było niezwykle istotne i dawało rezultaty - przekonuje Rysiukiewicz.

Jego zdaniem trener zawsze był i jest nadal głodny wiedzy, stąd nie ma obaw, że w konkurencji 400 metrów świat odjedzie Polakom. - Zawsze podziwiałem jego ciągłe zgłębianie wiedzy, analityczne podejście i wyczucie, by przygotować naszą najwyższą formę dokładnie na dzień startu. To zawsze mu się udawało - wspomina.

Wielką zmianą wprowadzoną przez Lisowskiego w latach 90-tych było organizowanie wyjazdów na zgrupowania zagraniczne, najczęściej w wysokogórskich ośrodkach. Właśnie prosto z takiego obozu Polacy pojechali w 1998 roku na Igrzyska Dobrej Woli do Uniondale, gdzie pobili rekord kraju, robiącym do dziś ogromne wrażenie wynikiem 2:58.00.

- Ćwiczenie w Polsce w miesiącach zimowych i bieganie po śniegu nie miało sensu, dlatego wyjeżdżaliśmy na wysokogórskie zgrupowania do RPA czy Stanów Zjednoczonych, co praktykował cały świat. Trener to dostrzegł i zaczął wykorzystywać - tłumaczy olimpijczyk z Atlanty i Sydney.

I choć co pewien czas słychać, że Lisowski planuje zrezygnować z roli trenera reprezentacji, wciąż pozostaje na stanowisku i odnosi z zawodnikami kolejne sukcesy. - Trener często powtarzał, zwłaszcza po sezonie olimpijskim, że wraca do trenowania młodzieży, co jest jego pasją, ma znakomite oko do talentów. Często padało to z jego ust, ale ja mu zawsze mówiłem, że jest skazany na pracę z kadrą i nie ma takiej opcji żeby zrezygnował. Poza tym on nie jest w stanie usiedzieć w jednym miejscu i nie myśleć o planach przygotowań kadry - podsumowuje temat Rysiukiewicz.

Jeden z najbardziej ambitnych polskich 400-metrowców w historii liczy, że obecne pokolenie Lisowczyków, które w niedzielę zszokowało świat halowym rekordem globu (3:01,77) i mistrzostwem świata w Birmingham, pobije w tym wspomniany rekord Polski z 1998 roku, który był też jego udziałem.

- W tym roku mija dokładnie 20-lecie tego wyniku, ma więc już długą brodę. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku zostanie przez młodszych kolegów obcięta - kończy. Oczywiście pod wodzą twórcy potęgi polskiej sztafety.

Najważniejsze, że taki sam plan ma Jakub Krzewina i jego koledzy. Bohaterowie ostatniego dnia HMŚ w Birmingham celują właśnie w rekord Polski, a najlepszym momentem na jego pobicie będą sierpniowe mistrzostwa Europy w Berlinie. A oprócz podium igrzysk olimpijskich, Józefowi Lisowskiemu brakuje w dorobku właśnie złotego medalu tej właśnie imprezy.

Źródło artykułu: