Robert Harting kończy karierę. Polak zmienił jego życie. "Jest moją drugą żoną"

- Piotr Małachowski jest jak moja druga żona. Sportowa. Bez niego nie byłbym tym, kim jestem. I nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem - mówi nam Robert Harting. Mistrz olimpijski i trzykrotny mistrz świata w rzucie dyskiem kończy karierę.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Piotr Małachowski (L) i Robert Harting (P) Getty Images / Na zdjęciu: Piotr Małachowski (L) i Robert Harting (P)
To był 2015 rok, Harting po trwających kilkanaście miesięcy zmaganiach z kontuzją leciał na zawody do Rzymu. Wracał z niebytu, opuszczał sportową nicość. I w hali lotniska dostrzegł rysującą się na tle morza głów sylwetkę potężnego Polaka. Błyskawicznie podbiegł - a truchtający niedźwiedź z Reichu to widok nietypowy - i wyściskał olbrzyma. Łzy napłynęły mu do oczu. A Małachowskiego usztywniło.

Nigdy nie byli kumplami, łączyła ich raczej chłodna akceptacja. Nasz dyskobol jeszcze nie wiedział, że Niemiec zaczyna właśnie zmieniać swoje życie.

Żona z Polski

Harting zdobył wszystko. Był złoty na igrzyskach, mistrzostwach świata i Europy. Pierwsze tytuł wyrwał w domu, w 2009 roku, na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Przerzucił lidera Małachowskiego w ostatniej kolejce, a gdy ten nie zdołał odpowiedzieć, ryknął i rozerwał koszulkę. Spotężniał, oszalał. Polak jakby zniknął w jego cieniu.

ZOBACZ WIDEO: Sektor Gości 89. Konrad Bukowiecki: Nie będę przepraszał Anity Włodarczyk. Takich standardów nie ma nigdzie [3/3]

Ten konkurs, jak oko łańcucha, połączył ich sportowe kariery, związał na życie. Rywalizowali przez lata. Miesiąc po miesiącu, konkurs po konkursie. Kiedy na igrzyskach w Rio Małachowskiego ostatnim rzutem pokonał młodszy brat Christoph, było to jak przekazanie pałeczki. Banalnie oczywista sztafeta pokoleń.

- Kiedyś byliśmy po prostu rywalami. Hartinga przepełniała ambicja, długo nie dawał sobie z tym rady. Nie rozumiał, że sport to nie wszystko. Na mistrzostwach Europy w Barcelonie nie podał mi ręki. Może był zły na siebie, może na cały świat. Później to sobie wyjaśniliśmy - wspomina Małachowski. - Po kontuzji złapał dystans. Zauważył, że w życiu liczy się nie tylko sport. Dziś do siebie dzwonimy, piszemy. Często pyta, co u mnie, u Kasi, u Henia. Ostatnio dostałem od mojego menadżera fotkę z kalendarza, na której się przytulamy.

- Kocham Piotra, jest jak moja druga żona. A wiesz, jak jest: powinieneś być zawsze przy swojej żonie - odpowiada ze śmiechem Harting. - Bez niego nie byłbym tym, kim jestem. I nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem. Kiedyś uczyli mnie, że Niemiec musi zawsze wygrywać. Kontuzja była dla mnie jak nowy początek, zacząłem patrzeć na pewne rzeczy inaczej. Dostrzegłem, że sport to nie wszystko. I żałuję, że nie nauczyłem się tego wcześniej. Powinienem tak żyć przez całą karierę.

Mówi o przyjaźni w sporcie - takiej, jaka łączy chociażby wielką rodzinę tyczkarzy - ale pewnie i o młodszym bracie. Hartingowie nie mają dobrych relacji, ale kiedyś obiecali rodzicom, że nie będą o tym publicznie mówić.

Zmienić system

- Każdego dnia kariery starałem się wkładać jakąś wartość do systemu z nadzieją, że to do mnie wróci - opowiada nam Robert. - Medale i tytuły, które zdobyłem, są ważne. Dumny jestem jednak przede wszystkim z tego, że doprowadziłem do zmiany reguł dotyczących nominacji do tytułu "Lekkoatlety roku". Nie może tam być byłych dopingowiczów.

Harting nigdy nie gryzł się w język, jeśli chodzi o walkę z oszustami. W 2014 roku zrzekł się miejsca wśród nominowanych do prestiżowej nagrody, bo na tej samej liście znalazł się Justin Gatlin. Niedługo później za bierność w walce z oszustami ostro skrytykował Usaina Bolta, a na wieść o tym, że rosyjscy sportowcy będą mogli wystartować w Rio, nazwał przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Thomasa Bacha "częścią systemu dopingowego".

- Zobacz na tych stumetrowców. Dwóch z nich w przeszłości było łapanych na dopingu. Jak oni mogą tu być. To głupie - żalił się nam podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej w Chorzowie, wskazując na Asafę Powella i Kima Collinsa. A kiedy przypomnieliśmy mu, że Paweł Fajdek ex-dopingowiczowi Iwanowi Cichanowi nie podaje ręki, rzekł: - Bardzo dobrze. Szanuję to.

Dyskobol z przypadku

Do sportu trafił przez przypadek. - Nie zacząłem rzucać z miłości do dysku. To było zrządzenie losu - opowiada. - Najpierw byłem piłkarzem, później grałem w ręczną. Miałem jednak problemy z trenerem, zranił mnie i uznałem, że czas zmienić sport. Trafiłem do szkoły, gdzie najważniejsza była lekka atletyka. A że moje rzucanie dyskiem nie wyglądało źle, to wybrałem ten sport.

Niemiec medalami jest obwieszony, nigdy nie pobił za to rekordu świata. - To nie znaczy, że byłem słaby. Po prostu rzucałem inną techniką. Wzorowałem się na Larsie Riedlu - wyjaśnia. Harting wysyłał dysk ku niebu z dwóch nóg, był w ruchach dokładny, precyzyjny, konsekwentny. Stara niemiecka szkoła. Przynosi stabilność i powtarzalność, ale nie daje takich możliwości, jak rzut z przeskoku.

Zwiastun końca

Harting w ciągu kariery kilka razy operował kolano. Miał też problemy z biodrem, plecami i mięśniami brzucha. Wreszcie kłopoty zdrowotne zepchnęły go ze sceny. - Czasami z człowiekiem dzieje się coś takiego, że przestaje nadążać, nie jest już w stanie dawać z siebie stu procent. Zauważyłem to u siebie wiosną. Pojawiły się problemy z techniką, z głową. Coś pękło, zaczęło mnie to wszystko przerastać - wyjaśnia.

- Rywalizacja z nim utkwi mi w głowie do końca życia. Szkoda, że kończy karierę. Nie wiem, jak to będzie teraz. Bo co, mam jechać na imprezę, gdzie nie będzie mojego odwiecznego rywala? - pyta Małachowski. A mistrz świata Andrius Gudzius mówi nam: - Harting to wielki gość. Jeden z najlepszych w dziejach dyscypliny. W dzieciństwie był moim idolem, starałem się go naśladować. I dziś jego część jest w każdym moim rzucie, w każdym z moich sukcesów.

Ze sportu do popkultury

Ostatni rzut Harting odda na prestiżowym mityngu ISTAF (początek w niedzielę o 16:00). A później, jak zapowiada, napije się z Małachowskim wódki.

Walkę o medale oficjalnie zakończył kilkanaście dni temu w Berlinie. To jego miejsce na ziemi, przeprowadził się do stolicy w wieku 17 lat z Chociebuża. I podczas mistrzostw Europy właśnie tam oddał ostatnie poważne rzuty.

Spacerując wówczas w okolicach Stadionu Olimpijskiego trudno było uciec od wrażenia, że świat kręci się wokół Hartinga jak po okręgu dysku. Wizerunek potężnego Niemca opatrzony hasłem "Ostatni krzyk" patrzył na berlińczyków z plakatów, bannerów i autobusów. Jego podobizna w formie iluminacji zdobiła nawet 119-metrową wieżę w centrum miasta.

Z jednej strony podobizna skrojona była na kształt niedźwiedzia albo germańskiego herosa, z drugiej zaś na niektórych plakatach uczłowieczały go kreski rysownika. Harting był bohaterem komiksu z "Myszką Miki", przygotowywał do zawodów lekkoatletycznych Kaczora Donalda. - Autoryzowałem ten rysunek. Byłem dość nieproporcjonalny i wskazałem autorowi, że powinienem mieć bardziej umięśnione nogi - mówi ze śmiechem.

To była tylko zabawa, komiks, ale też dowód, kim Harting dla niemieckiego sportu jest. - Odebrałem to jako zaszczyt. Poczułem, że moje rzucanie dyskiem dla kogoś coś znaczy - przyznaje.

Ostatnia porażka

Same zawody przegrał. I ze zdrowiem, i z presją. Był szósty, do podium stracił blisko metr. Do szatni schodził z płaczem. - Jestem typem emocjonalnego gościa. Potrzebowałem chwili, aby ochłonąć. Przed zawodami widziałem te wszystkie plakaty. Czułem wsparcie, jakby urodził się we mnie nowy mięsień. A presję nałożyłem na siebie sam. Dziś już wiem, że miejsce - czy to szóste, czy trzecie - wcale nie zmieniłoby mojego życia.

Jego zdjęcie, które w podsumowaniu zawodów zamieścił oficjalny periodyk ME, mówi więcej niż słowa. Sędziwa broda Niemca jest wilgotna, Harting potężną dłonią ociera łzy. Czule obejmuje go maskotka, miś Berlino. Brat-bliźniak pluszowego niedźwiedzia, którego Harting w szale radości dusił i nosił na plecach dziewięć lat wcześniej, kiedy w tym samym miejscu świętował pierwsze mistrzostwo globu.

Autor na Twitterze:

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×