Opowieść o miłości. 10 lat temu odeszła Kamila Skolimowska

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
- Niczego się nie bała. Był wypadek, samochód dachował. Zachowała zimną krew, podbiegła, wyrwała drzwi. Bo tak trzeba - wyjaśnia Teresa.

Kamila odbiera kolejne telefony, załatwia sprawy. Narzeczony Marcin wypala: "Kiedy ty wreszcie zadbasz o siebie?". Odpowiada: "Od tego mam ciebie!". Wtedy dbał o nią, teraz pomaga w jej imieniu. Razem z Robertem prowadzi "Fundację Kamili Skolimowskiej". Organizuje memoriał (ostatnia edycja przyciągnęła na Stadion Śląski największe światowe gwiazdy i 40 tys. widzów), popularyzuje lekką atletykę, wspiera kontuzjowanych w powrocie do czynnego uprawiania sportu.

Dzień, kiedy poznaje Marcina

Ona, skromna dziewczyna, co kocha ludzi i po igrzyskach ma świat u stóp. On, dziennikarz-chojrak, co nie widzi innych i po trupach chce zdobywać świat.

Ona pewnego dnia powie o nim: - Wywrócił moje życie do góry nogami.

On pewnego dnia powie o niej: - Nauczyła mnie kochać.

Umawiają się na wywiad, Marcin ma genialny plan. Chce ją zażyć, przyprzeć do muru. Pyta, jak to jest, że mistrzyni olimpijska od trzech lat nie wygrywa. Kamila się uśmiecha, spokojnie odpowiada. Mówi o tym, że są różne momenty, zdarzają się urazy. On dociska, przecież kontuzje nie biorą się z niczego, może źle trenuje. Ona cierpliwie tłumaczy tajniki sportu i postanawia, że będzie pierwszym dziennikarzem, z którym nigdy więcej nie porozmawia.

Kiedy bije rekord Polski, Marcin znowu umawia się na wywiad. Kamila nie kojarzy nazwiska, pojawia się na miejscu. Dostrzega rozmówcę, mówi przyjaciółce: "Nie, tylko nie on". Ale podchodzi. Przełamanie lodów, przeprosiny, spokojna rozmowa. Kilka miesięcy później są na wspólnej imprezie po mistrzostwach Europy w Geteborgu. Rozmowy, SMS-y. Kamila rozstaje się z chłopakiem, "przypadkiem" wpada na Marcina, kiedy ten przygotowuje w Warszawie materiał. Coś się rodzi, dojrzewa.

Marcin jest szczupak, waży 73 kg. Ona 30 więcej. Wysyła go na siłownię. Śmieje się, że jeśli ma go przedstawić rodzicom, musi wyglądać inaczej. Bierze to do serca, mężnieje - na zewnątrz i w środku. Dziś jest zupełnie innym człowiekiem. Wziętym menedżerem, ulubieńcem lekkoatletów. Nikt nie powie o nim złego słowa. Wszystko dzięki niej.

Państwo Skolimowscy / fot. Piotr Nowak, Newspix Państwo Skolimowscy / fot. Piotr Nowak, Newspix
Dni, których zabrakło

Kamila podczas igrzysk w Pekinie czuje się kiepsko, mdleje na treningu. Szybko się męczy, brakuje jej oddechu. Lekarze mówią: "smog". Dają suplementy. Po powrocie do kraju robi rajd po lekarzach, ale nikt nie patrzy na jej problemy kompleksowo.

Marcin kupuje garnitur. Dostaje rabat, ona radzi: "Weź też czarny, będzie na każdą okazję". Kamila prezentuje mu krawat, pod kolor. Jakby ubierała go na swój pogrzeb. Pół roku wcześniej spisuje testament.

Koniec stycznia. Marcin odprowadza ją na samolot przez wylotem na zgrupowanie do Portugalii. - Wróciłem do domu, nie mogłem się skupić. Było mi niesamowicie smutno, czułem pustkę. Myślałem: "Dwa i pół tygodnia bez niej! Jak ja sobie dam radę?" - opowiada. Regularnie rozmawiają na Skype. Na początku jest dobrze, Kamila solidnie trenuje. Z czasem pojawia się zmęczenie. Coraz więcej śpi.

Po powrocie do kraju ma iść do szpitala. Kilka dni w łóżku, kompleksowe badania. Termin: 22 lutego. Lekarze na pewno zdiagnozowaliby zakrzepicę, która powoduje zator tętnicy płucnej i doprowadza do śmierci. Zabraknie kilku dni.

Dzień, kiedy śmieje się ostatni raz

18 lutego. Marcin pracuje na meczu siatkówki. Przed wyjazdem dostaje od Kamili SMS-a: "Kochanie, są trudne warunki na drodze, uważaj na siebie". Między wejściami antenowymi patrzy na telefon: 40 nieodebranych połączeń. Robert, Wiola. Oddzwania. Słyszy: "Kama nie żyje". Nie rejestruje, umysł nie dopuszcza absurdalnej informacji. Kolejne wejście na żywo, jeszcze jeden telefon. Prawda dociera. Mrozi.

Robert wychodzi z basenu. Dzwoni trener Kamili Krzysztof Kaliszewski. Niedobrze, zemdlała na siłowni, ale już czuje się lepiej. - Wróciłem do domu. Znowu zadzwonił telefon. Strzał - mówi. - Mieliśmy w domu stolarza, brał wymiary na meble w kuchni. Ulotnił się szybko, bez słowa.

Kamilę boli łydka. Idzie do fizjoterapeuty, masaż prawdopodobnie uwalnia zakrzep. Ten rusza w drogę, którą kończy podczas popołudniowego treningu. Doprowadzi do zatoru. Na razie Kamila bierze sztangę. Robi kilka powtórzeń. Słabnie, osuwa się na ławkę, mdleje. Ktoś wzywa karetkę, ona przytomnieje. Zaczyna się śmiać, jakby wróciła po ten ostatni uśmiech. Do ambulansu idzie sama. Wsiada. Znowu mdleje. Reanimacja. Walka. Koniec.

Marcin: - Wsiadłem po meczu w samochód, pędziłem z Częstochowy do Warszawy. Śnieżyca, fatalne warunki. Koszmar. Na niczym mi nie zależało, dwa razy wpadłem do rowu. Myślałem: "Po co ja jeszcze jestem na tej ziemi, po co?".

Kamila odchodzi, gdy nie może być już lepsza

Marcin leci do Portugalii. Identyfikuje ciało. Kamila wygląda, jakby spała. - Bardzo lubiłem jej zapach, poprosiłem o ubrania. Znalazłem moją ulubioną bluzę. I nic nie poczułem. Zapach wrócił dopiero w Polsce, w domu - wspomina.

Pogrzeb to dla niego dwa momenty. Pierwszy: minister Mirosław Drzewiecki mówi: "Odchodzimy wtedy, gdy nie możemy być już lepsi". Później hasło trafia na nagrobek. Drugi: idzie z trumną. Czuje pustkę. I pyta: "Co teraz będzie? Kama, co teraz będzie?".

Robert pamięta tylko tyle, że na pogrzebie był. Organizację oraz formalności biorą na siebie policja, Polski Związek Lekkiej Atletyki i Polski Komitet Olimpijski. Zakład pogrzebowy sprowadza ciało Kamili do kraju na swój koszt. Rodzice wybierają tylko miejsce na cmentarzu. Dziś o córce mówią z pogodnym smutkiem. - Była osobą spełnioną - podkreśla Robert. - Czas płynie dalej. Najważniejsze jest, co możemy teraz zrobić dobrego w jej imieniu - dodaje Teresa.

Marcin: - Cieszę się, kiedy 1 listopada staję nad jej grobem i widzę mnóstwo zniczy. My, Polacy, jesteśmy ludźmi, którzy szybko zapominają. Błyskawicznie rośniemy i opadamy. A pamięć o Kamie trwa. Ostatnio widziałem przy jej grobie rodzinę. Ojciec, matka, dziecko. I usłyszałem, jak tata mówi do synka: "Kochanie, pamiętasz te zawody, na których ostatnio byliśmy? One były poświęcone właśnie tej pani".

Autor na Twitterze:

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×