Opowieść o miłości. 10 lat temu odeszła Kamila Skolimowska

- Mieszkanie zaczęło się palić. Mąż poczuł dym, obudził się w ostatniej chwili. To nie mógł być przypadek. Kamila odeszła, ale nad nami czuwała - uważa Teresa Skolimowska. Mija 10 lat od śmierci jej córki, mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Kamila Skolimowska PAP/EPA / KAY NIETFELD / Na zdjęciu: Kamila Skolimowska
Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Kamila ma radość w oczach, uśmiech jak promień słońca. Ściska chrześnicę w potężnych ramionach. Ich zdjęcie stoi na półce w centrum pokoju. Obok biała świeca, przez ramkę przewieszony drewniany różaniec. I słonie, wszędzie słonie. Czarne, kremowe, większość z porcelany. Trąby w górze. Kolekcja talizmanów.

Kamila patrzy też z drugiej strony. Elegancka fotografia wysoko na ścianie. Uśmiech szeroki, jakby bardziej nieśmiały. W fotelu Robert, ojciec. Potężna postura - w końcu były ciężarowiec, olimpijczyk, wicemistrz świata. Spojrzenie pogodne. On siedzi, ona nad nim. Pilnuje. Czuwa.

- Kamila jest ciągle z nami, mamy ją w świadomości. Czujemy, że się opiekuje i pomaga - mówi Robert. - To są proste rzeczy. Wchodzę do domu i czuję, że nie mam portfela. Wypadł. I teraz zastrzegaj karty, wyrabiaj nowe dokumenty. Tyle pracy! Wracam do samochodu, a on tkwi między fotelem i drzwiami. Mógł wypaść na ulicę, ale się znajduje. I już wiem, że Kamila go przypilnowała.

ZOBACZ WIDEO Show Krzysztofa Piątka! Kapitalne gole Polaka i zwycięstwo Milanu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]


Teresa się uśmiecha. Wysoka, szczupła, brunetka. Kiedyś rzucała dyskiem. Charakterystyczny, dźwięczny głos. Bije od niej dobra energia. - Była noc, kolejnego dnia rano mieliśmy jechać do Ostrawy. Nagle coś obudziło Roberta. Podniósł się, wszedł do salonu, a tam wszystko płonie! Kolumna, telewizor, firanki. Połowy pokoju nie ma! Gęsty dym, my cali czarni. Mąż wstał w ostatniej chwili. To nie mógł być przypadek, Kamila czuwała - mówi.

- Śniła mi się. Pytała: "Mamo, czemu nie przychodzisz, ile mogę czekać?" - kontynuuje Teresa. - Po śmierci Kamili przez pół roku nie mogłam wejść do jej mieszkania. Jak to, przecież szykowałam je dla niej! Po pożarze uznaliśmy, że czas na przeprowadzkę. To była świetna decyzja. Nie ma nic gorszego niż śmierć dziecka. Pustka, ból na całe życie. A tutaj mam ją wszędzie! Meble, pamiątki - ona wszystko wybierała, układała. Często rozmawiamy.

Dzień, kiedy zostaje mistrzynią

18-latka bierze głęboki oddech. Ciągle jest w niej Mazurek Dąbrowskiego, który wcześniej na podium słyszy Robert Korzeniowski. Patrzy w dół. Wolno, ospale odwraca się w kierunku siatki. Zarzuca młot, robi trzy obroty i posyła kilkukilogramowe żelastwo ku niebu. Leci za granice: rekordu Polski, rekordu olimpijskiego, rekordu świata juniorów (71,16 m). Nikt nie rzuca dalej. 29 września 2000 roku Kamila zostaje najmłodszą mistrzynią olimpijską w dziejach polskiego sportu.

- Byłam w pracy, śledziliśmy wyniki. Co chwila dzwoniłam do męża. Po pierwszym spalonym rzucie powiedział: "Cholera, dupa będzie!" - opowiada Teresa. Kiedy Kamila zdobywa złoto, w jej banku strzelają szampany. Koledzy gratulują, ściskają. Przekazują klientom, że ta pani w okienku to matka mistrzyni. Wreszcie szef odsyła ją do domu. Musi rzucić palenie, to cena za medal. Obiecała. Udaje się, wytrzymuje dziewięć miesięcy.

Na lotnisku jej córkę witają tłumy, koledzy ze szkoły przywożą transparent: "Skolimowska, jesteś boska". - Wchodziłam do wielkiego sportu i nagle stanęłam na szczycie. Tamten dzień zmienił wszystko - przyznaje później Kamila.

Zdobywa medale mistrzostw Europy: srebrny (2002) i brązowy (2006). Jest czwarta na mistrzostwach świata w Edmonton (2001) i Osace (2007), na piątym miejscu kończy igrzyska w Atenach (2004). Cztery lata później w Pekinie ma problemy ze zdrowiem. Czuje się kiepsko, boli ją pachwina. Dzień przed eliminacjami płacze, nie chce startować. Awansuje do konkursu, bierze blokadę, nie zalicza rzutu. Podchodzi do Anity Włodarczyk i mówi: "Teraz twoja kolej, mój czas się skończył". Przez strefę wywiadów przechodzi z płaczem.

Dzień, kiedy się uczy i pracuje

- W wieku 18 lat była spełnionym sportowcem, ale nie oszalała - mówi jej przyjaciel z kadry, dyskobol Piotr Małachowski. Nic dziwnego. Rodzice powtarzają Kamili: im większy mistrz, tym bardziej skromny.

Popularności uczy się powoli. Zaskakuje ją, że obcy się uśmiechają, gratulują. Machają z ulicy, kiedy prowadzi samochód. Kurs dojrzewania zaczyna jednak znacznie wcześniej, na zgrupowania jeździ już w wieku 13 lat. Jest duszą towarzystwa. Szybko staje się tą, która potrafi wszystko załatwić, przy której wszystko jest proste.

Dorosła Kamila twardo stąpa po ziemi, treningi łączy z nauką. Robi licencjat w Wyższej Szkole Społeczno-Ekonomicznej, kończy studia menedżerskie na Uniwersytecie Warszawskim. Myśli o doktoracie. Zaczyna pracę jako sierżant instruktor w Oddziale Prewencji Policji w Iwicznej. Jest na komendzie od ósmej do szesnastej. Najpierw praca, później trening. Nie chce taryfy ulgowej.

Uczy się do dziś. - Jej przyjaciółka Wiola opowiedziała mi, jak we śnie rozmawiała z Kamilą. Pytała ją, gdzie jest i co robi. Ona odpowiedziała, że studiuje. I zaczęła wymieniać nazwiska narciarzy, kolarzy. Wiola nie znała żadnego z nich. Kolejnego dnia sprawdziła w internecie. Wszystkie nazwiska były prawdziwe - mówi Robert.
Od lewej: Robert junior, Teresa, Kamila, Robert senior / fot. archiwum prywatne Od lewej: Robert junior, Teresa, Kamila, Robert senior / fot. archiwum prywatne
Dzień, kiedy idzie do dentysty

Kamila siedzi na fotelu. Dentysta przygotowuje wiertło, ona wygląda za okno. Wiosna, topniejący śnieg. Brat, Robert junior, pcha kulą. Idzie na boisko. Kilka razy wbija oszczep w ziemię, bierze do ręki kulę. Trener Zbigniew Pałyszko zaprasza ją na zajęcia. Mówi, że spróbują rzutu młotem. To u kobiet młoda konkurencja, zawodniczki i trenerzy są Kolumbami. Szybko się wkręca, robi błyskawiczne postępy. 21 czerwca 1996 zostaje mistrzynią i rekordzistką Polski. Ma 13 lat.

Na sport jest skazana, chce być jak tata. Wyciska szczotkę, później 1,5-calową rurkę. Dwukrotny mistrz olimpijski Waldemar Baszanowski mówi Robertowi: "Ona ma to, czego ty nie miałeś". Ma rację. Jest 1993 rok, mistrzostwa kraju. Kamila zdobywa brąz. Jej przygodę z ciężarami kończy zmiana przepisów. Władze ustalają, że dziewczyny w oficjalnych zawodach mogą startować dopiero po ukończeniu piętnastego roku życia.

Zaczyna uprawiać wioślarstwo. W łódce bije rekordy szkoły, na korytarzu wygrywa z kolegami siłowanie na rękę. Wreszcie idzie do dentysty.

Kilkanaście lat później podczas spotkania w szkole uczeń pyta ją, dlaczego została młociarką. - A myślisz, że z taką figurą mogłabym zostać tancerką? - odpowiada.

Dzień, kiedy wysyła walentynkę

- Urodziła się, żeby pomagać. Zawsze miała dla wszystkich czas. Nawet do szkoły zabierała więcej kanapek i dzieliła się z innymi. Kiedy Robertowi zdarzyło się podnieść głos, ze spokojem odpowiadała: "Tato, ale ja i tak cię kocham". Mi zawsze powtarzała: "Dbaj o siebie, pomożesz mi wychować dzieci" - opowiada Teresa. Po igrzyskach w Pekinie Kamila planowała ślub i trójkę dzieci.

Robert przynosi walentynkę. Błyszczące serce, delikatna oprawa. W środku: "Dla moich dwóch Kochanych Walentynek. Kocham was, moi Rodzice. Jesteście dla mnie prawdziwymi przyjaciółmi, bo przy was mam odwagę być sobą". Elegancki krój pisma, odręczne buźki i serduszka. Kamila wysyła ją z Portugalii. Do rodziców dociera cztery dni przed jej śmiercią.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×