- Nie wiem, co się stało. Nie podchodziłam do tego tak, że będzie szybko, super. Po prostu start jak start. Na mecie nie wierzyłam, że to ja przybiegłam pierwsza, że to ja pobiegłam 11,07. Fajnie, bo ta granica 11,10 została wreszcie zbita. Było to bardzo ciężkie, pracowałam na to trzy lata - mówi Ewa Swoboda o fantastycznym wyniku uzyskanym 1 września na mityngu ISTAF na Stadionie Olimpijskim w Berlinie.
Jej 11,07 s to rekord życiowy (poprawiony o pięć setnych sekundy), rekord Polski do lat 23, a zarazem drugi wynik w historii polskiej lekkoatletyki (szybciej biegała tylko Ewa Kasprzyk - 10,93 s).
Swoboda wystrzeliła z bloków startowych jak z katapulty. Jej reakcja startowa wyniosła 0,141 s (poniżej 0,100 s to falstart). To przepaść w porównaniu z tym, co oglądaliśmy na niedawnych mistrzostwach Polski w Radomiu (0,300 s w eliminacjach i 0,223 s w finale).
ZOBACZ WIDEO Hejt na Joannę Jóźwik: "Jeszcze biegasz, czy już tylko celebrytka?"
- Dla mnie to było duże zaskoczenie. Po reakcji startowej w Polsce nawet troszeczkę się tego bałam. Ale powiedzmy sobie szczerze: jak robić życiówki, to za granicą, bo tam aparatura startowa jest porządna. To, co się dzieje w Polsce, jest aż niemożliwe. Zawodnicy aż boją się dobrze wyjść na start - mówi nam Swoboda.
Sprinterka z Żor przyznaje, że przed biegiem w Berlinie udało jej się pozostać w pełni skoncentrowaną. Nic nie rozpraszało jej uwagi. - Nie było tak, że tu coś poprawiałam albo skupiałam się na kimś na widowni. Skupiłam się na sobie i jak widać dało to efekt - wyjaśnia.
Zobacz także: ISTAF w Berlinie. Ewa Swoboda z rekordem. Zobacz niesamowity bieg Polki (wideo)
Najszybsza Polka ma w tym roku na koncie wiele sukcesów: kapitalny sezon halowy (w tym złoto HME), młodzieżowe mistrzostwo Europy, złoto drużynowych ME, a do tego "życiówka". Przed nią jeszcze dwa wyzwania: Memoriał Kamili Skolimowskiej (14 września w Chorzowie) oraz mistrzostwa świata w Dosze. Te drugie zawody odbędą się wyjątkowo późno (półfinał i finał 100 m pań zaplanowano na 29 września).
22-latka do Kataru ostatecznie pojedzie, co jeszcze kilka tygodni temu wcale nie było pewne (więcej TUTAJ>>). Zawodniczka podkreślała, że odczuwa duże zmęczenie sezonem. Marzyła i cały czas marzy o odpoczynku, "o wyczekiwanych od pół roku wakacjach". Obawia się, że intensywny sezon może ją sporo kosztować.
- Termin mistrzostw świata jest bardzo niewygodny dla wszystkich. Startuję od maja, jestem od maja na wysokich obrotach. To nie jest łatwe. Ileż można? W wieku 23 lat będę już pewnie przez to kaleką - mówi wprost Ewa Swoboda.
W Katarze nigdy nie była, ale podchodzi do tego wyjazdu bez entuzjazmu. Podobnie jak do poprzedzającego MŚ zgrupowania w Belek (Turcja). - Do Turcji jedziemy niestety chyba wszyscy, jakoś mi się to nie widzi. Po prostu się obawiam. Boję się. Wszyscy jesteśmy blondynkami (Swoboda spojrzała w kierunku Justyny Święty-Ersetic - przyp. red.), będziemy musiały się ukrywać - uśmiecha się sprinterka z Żor.
- Plusem jest to, że przyzwyczaimy się do pogody, która będzie podobna jak w Katarze. Temperatura powyżej 25 stopni nie jest jednak dla mnie dobra. Katar też mi się jakoś nie widzi, ale co zrobić - dodaje.
Ślązaczka nie może się za to doczekać występu w Memoriale Kamili Skolimowskiej na Stadionie Śląskim. Na chorzowskiej arenie - po jej modernizacji - jeszcze nigdy nie dała się pokonać. Wygrywała dwukrotnie w Memoriale Janusza Kusocińskiego i w ubiegłorocznym Memoriale Skolimowskiej.
- Zawsze lubię startować blisko domu. Z Żor na Stadion Śląski można dojechać w pół godziny, może wpaść cała rodzina. Gdy wiesz, że oni będą tam czekać na ciebie po starcie, to jest to motywujące i budujące. Daje ci to kopa, niesie - tłumaczy.
Czy w końcówce sezonu pokusi się jeszcze o poprawienie życiówki? - 11,07 dodało mi pewności siebie, chciałabym, żeby Doha była taką wisienką na torcie, ale najważniejszy będzie przyszły, olimpijski rok. Może zostawmy urywanie kolejnych setnych na 2020 r. - kończy z uśmiechem Ewa Swoboda.