Lekkoatletyka. Rekordziści wyhodowani na dopingu

AFP / Na zdjęciu: Florence Griffith-Joyner
AFP / Na zdjęciu: Florence Griffith-Joyner

Marita Koch, rekordzistka świata na 400 m, żaliła się, że dostaje mniej sterydów anabolicznych od koleżanek z kadry. Randy Barnes tuż po fenomenalnym pchnięciu wpadł na dopingu. Lekkoatletyczne tabele wszech czasów pełne są "nieczystych" wyników.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy spojrzymy na listę rekordzistów świata, to znajdziemy na niej 11 wyników uzyskanych w latach 80. albo na ich przełomie. Od razu nasuwa się pytanie - jak to możliwe, że pomimo coraz nowocześniejszych metod treningowych niektóre osiągnięcia pozostają niepobite od prawie 30 lat? Owszem, część z nich to bezwzględnie efekt nadzwyczajnych możliwości i wrodzonego talentu, ale za niektórymi rekordzistami do dziś ciągnie się dopingowa łatka. 

ZOBACZ: Konrad Bukowiecki w wielkim gazie!

Turbo sprinterki

Niemieccy lekkoatleci ze wschodu do dziś uchodzą za synonim koksiarzy pełną gębą. W NRD działał szeroko zakrojony program dopingowy, "hodujący" narodowych bohaterów. Sportowcy byli elementem propagandowej gry i rywalizacji z kapitalistycznym sąsiadem z zachodu. Często nieświadomie przyjmowali "witaminki", a potem, ku uciesze komunistycznych dygnitarzy, przywozili worek medali z igrzysk. Dopiero po latach wychodziło, że kobiety nabierały męskich cech.

Szprycowano szczególnie jednym specyfikiem, sterydem anabolicznym Oral-Turinabolem, pochodną testosteronu. Jego podstawowe zalety, oprócz zastrzyku witalności, to szybki metabolizm (wtedy prawie niewykrywalny) i brak gwałtownego przyrostu masy ciała (nie gromadził wody). Według dokumentów ujawnionych po upadku muru berlińskiego, to o nim w listach do koncernu farmaceutycznego pisała rekordzista świata na 400 m, Marita Koch. Rzekomo skarżyła się, że jej konkurentka Barbara Woeckel dostawała większe dawki.

ZOBACZ WIDEO Niezwykle skromny człowiek. Wojciech Nowicki: Sodówka nie uderzyła mi do głowy [cała rozmowa]

ZOBACZ: Amerykański sprinter podejrzany o doping

Koch ani razu nie została złapana i wszystkiego się wypiera, ale w enerdowskich dokumentach stoi, że w latach 1981-84 przyjmowała końskie dawki preparatu. Swój niebotyczny wynik 47,60 s uzyskała w 1985 r., czyli teoretycznie bez wspomagania. Wątpliwości budzi jednak przede wszystkim styl, w jakim tego dokonała. Odstawiła większość rywalek z czołówki na ponad 50 metrów, śrubując dotychczasowy rekord o prawie 0,4 s! Kilka lat wcześniej na 200 m pobiła fenomenalny wynik Ireny Szewińskiej, później poprawiony przez Florence Griffith-Joyner.

Amerykanka też nigdy nie wpadła, ale los okrutnie się z nią obszedł. W 1998 r. rekordzista świata na 100 i 200 m udusiła się podczas snu, gdy doznała ataku padaczki. Efekt dopingu? Chodziły takie głosy, czego nie potwierdziła sekcja zwłok. Tak czy inaczej, Griffith-Joyner imponowała wręcz męską muskulaturą, w podejrzanie szybkim tempie notowała progres, a swoje wyniki doprowadziła poza granicę wyobraźni. Od igrzysk w Seulu nikt nawet nie zbliżył się do jej osiągnięć. Poza tym, trzykrotna mistrzyni olimpijska zwinęła się ze świata sportu wkrótce po powrocie z Korei Południowej. Przed imprezą miała przyjmować hormon wzrostu i sterydy anaboliczne.

Biegania z oponą od Tatry u pasa nie powstydziłby się sam Mariusz Pudzianowski, a tak wyglądał przecież trening Jarmili Kratochvilovej. Czechosłowacka rekordzistka na 800 m dysponowała nadludzką siłą (rzekomo dlatego, że jako dziecko harowała w polu). Dziennikarze zapytali ją kiedyś: "Czy kobieta może mieć takie mięśnie? Tak, jeśli trenuje tak ciężko, jak ja".

Brzmi jak wyuczona formułka i coś może w tym być, bo Kratochvilova wskoczyła na szczyt hierarchii nadzwyczaj późno, tuż przed 30. urodzinami. Zadziwiała na 400 m, doprowadziła "życiówkę" na 800 m do 1:53.28. To jednocześnie rekord z najdłuższą, 36-letnią brodą. Jakby oskarżeń od rywalek i trenerów było mało, to jeszcze czeskie media dotarły do raportów o zorganizowanym faszerowaniu gwiazd dopingiem. Bez konkretnych nazwisk, ale w przypadku Kratochvilovej fakty łączą się w jedną całość.

Kto da/weźmie więcej?

Muskulatura była znakiem rozpoznawczym Randy'ego Barnas. Generalnie standard jak na kulomiota. Amerykanin bardziej przypominał jednak nienaturalnie napakowanego kulturystę. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 1990 r. na podrzędnych zawodach w USA uzyskał 23,12 m. Do dziś może szczycić się tytułem rekordzisty, choć głównie dlatego, że nikt nie złapał go wówczas za rękę.

Trzy miesiące potem okazało się, że był naszprycowany sterydami od stóp do głów. Odpokutował 27 miesięcy, wrócił i zdobył olimpijskie złoto w Atlancie. Dwa lata później przesadził z męskimi hormonami, tłumaczył się, że... nie wiedział o zakazie ich stosowania. Ponoć nigdy świadomie nie przyjmował dopingu, a jedynie w bezpłatnym suplemencie diety. Tę linię obrony trzeba chyba włożyć między bajki.

Wśród miotaczy lat 80. trudniej byłoby chyba znaleźć krystalicznie czystą postać niż koksiarza. To mroczne i owiane złą sławą czasy, a gdzie tak bardzo potrzeba dodatkowej mocy, jak nie w konkurencjach rzutowych? Na dowód - w dysku kobiet od 30 lat nikomu nie udało się wejść do TOP 10 wszech czasów! Gabriele Reinsch z NRD uzyskała prawie 77 m, o ponad dwa dalej od reszty. Jej rodak Jurgen Schult, oczywiście cięższym sprzętem, odpalił 74,08 m. Dla tych, którzy zapomnieli - krążyły żarty o enerdowskich pływaczkach, które nie udzielają wywiadów ze względu na nadzwyczajnie gruby głos.

Na rekordy licytowali się też radzieccy młociarze, dwaj wielcy rywale, Siergiej Litwinow i Jurij Siedych. W annałach historii zapisał się ten drugi (86,74 m), ale nie trzeba raczej dodawać, że wyniki z czasów schyłku ZSRR wydają się  nie do końca "czyste". Panowie nie zaznali dopingowego wstydu i mogą szczycić się jako najlepsi w historii, a właściwie tyczy się to już tylko Siedycha, bo Litwinow zmarł w 2018 r.

Czas rozliczeń

Radzieckim lekkoatletom, jak i wielu innym podejrzanym, niczego nie udowodniono. Kontrowersje jednak pozostały, dlatego w 2016 roku brytyjska federacja opublikowała manifest na rzecz czystej lekkoatletyki. Proponowano usunięcie rekordów sprzed lat, a dokładniej tych potencjalnie podejrzanych. I tu zrobił się problem, bo nie zaproponowano konkretnych kryteriów. Te powstały dopiero później.

Z tabel mieli przede wszystkim zniknąć sportowcy kiedykolwiek złapani na dopingu. Oprócz tego, zawodnik powinien być badany określoną liczbę razy przed osiągnięciem rekordu, a jego próbki pobrane po uzyskanym rezultacie byłyby przetrzymywane i badane ponownie przez dziesięć lat. Magazyn IAAF zawiera jednak tylko probówki od 2005 roku. Oznaczałoby to konieczność wymazania wyników sprzed tej ery, czyli większości rezultatów. Na razie zabrakło odwagi i głosów poparcia, by zdecydować się na tak drastyczne kroki.

Źródło artykułu: