W poniedziałek (20.04.) rozpoczął się pierwszy etap luzowania restrykcji wprowadzonych przez polski rząd z powodu pandemii koronawirusa. W drugim etapie - termin jest jeszcze nieznany - dojdzie m.in. do otwarcia hoteli i innych miejsc noclegowych. Ministerstwo Sportu pracuje nad tym, by oznaczało to również otwarcie Centralnych Ośrodków Sportu.
Sportowcy - w izolacji, przy zachowaniu procedur bezpieczeństwa - mogliby korzystać z pięciu ośrodków: w Spale, Wałczu, Cetniewie, Zakopanem i Szczyrku. Sęk w tym, że już kilku znanych zawodników zrezygnowało z takiego rozwiązania.
Jednym z tych, którzy do COS-u się nie wybierają, jest Paweł Wojciechowski. Mistrz świata w skoku o tyczce z Daegu (2011 r.) woli trenować w lesie niż na tartanowej bieżni.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Marcin Lewandowski nie rozpacza. "Trzeba się dostosować do sytuacji. To dotyczy całego świata"
- Ze względów bezpieczeństwa wolałbym nie jechać teraz na jakiekolwiek zgrupowanie. W lesie jestem w stanie przeprowadzić każdy trening - powiedział Paweł Wojciechowski w rozmowie z TVP Sport.
30-letni tyczkarz dba o formę na leśnych ścieżkach, wydmach, a także w domowej siłowni. Od kilku miesięcy pracuje z nowym trenerem Wiaczesławem Kaliniczenką. Na razie nie wiadomo, czy w tym roku Wojciechowski będzie miał okazję rywalizować w zawodach. Igrzyska olimpijskie zostały przełożone na 2021 r. W kalendarzu pozostają sierpniowe mistrzostwa Europy w Paryżu, ale stoi przy nich duży znak zapytania.
Przypomnijmy, że Paweł Wojciechowski nie jest pierwszym sportowcem, który nie zamierza na razie korzystać z obiektów COS. Wcześniej zrezygnowali z tego Adam Kszczot i Marcin Lewandowski.
- Stwierdzili, że wobec przesunięcia igrzysk olimpijskich o rok wznowienie treningu już teraz i tak im nic nie da, a mając w domu małe dzieci, obawiają się ewentualnego zakażenia koronawirusem w trakcie zgrupowań - tłumaczył w "Przeglądzie Sportowym" prezes PZLA Henryk Olszewski (więcej TUTAJ>>).
Czytaj także: COS Spała czeka na zielone światło. Dyrektor ośrodka: Marzymy, żeby sportowcy do nas przyjechali