Koronawirus. Edoardo Melloni: Po chorobie nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Chciałem zrezygnować z biegania

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Edoardo Melloni
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Edoardo Melloni

Edoardo Melloni to jeden z pierwszych sportowców z Europy, którzy przeszli COVID-19. To on alarmował w marcu, że stracił węch i smak, co potem lekarze uznali za jeden z ważnych objawów zakażenia. - Powrót do formy zajął mi pół roku - opowiada nam.

W tym artykule dowiesz się o:

Eduardo Melloni, 30-letni biegacz z Mediolanu, był jednym z pierwszych sportowców w Europie, którzy zarazili się koronawirusem. W marcu o jego historii głośno było nie tylko we Włoszech. Wiele osób właśnie od niego dowiedziało się, że jednym z objawów COVID-19 jest utrata węchu i smaku.

Melloni mówi o sobie, że jest półzawodowym sportowcem. Na co dzień pracuje jako inżynier chemik, a niemal cały swój wolny czas poświęca na treningi biegowe. Specjalizuje się w biegach przełajowych, na stadionie rywalizuje na dystansie 1500 i 3000 metrów. W rozmowie z WP SportoweFakty opowiada, jak koronawirus o mało nie skłonił go do zrezygnowania z biegania i o tym, jak wygląda jego miasto w czasie drugiej fali pandemii.

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Kiedy w marcu opisaliśmy twoją historię na łamach Wirtualnej Polski, przeczytało ją aż milion osób. Myślę, że to dlatego, że byłeś jednym z pierwszych...

Edoardo Melloni, włoski biegacz, jeden z pierwszych europejskich sportowców zarażonych koronawirusem: Jednym z pierwszych w Europie młodych ludzi, którzy z powodu koronawirusa trafili do szpitala. Wiem, że kilka miesięcy temu było o mnie dość głośno. Zaczęło się od wywiadu dla włoskiego lekkoatletycznego bloga. Dzień później ktoś przetłumaczył to na angielski i historia zaczęła rozchodzić się po świecie. Ludzie wysyłali mi zdjęcia gazety z Kongo, w której opisano mój przypadek!

Chciałem powiedzieć, że jako jeden z pierwszych opowiedziałeś o takich symptomach wirusa, jak utrata węchu i smaku. Podejrzewam, że wielu Polaków dowiedziało się o tym objawie właśnie od ciebie.

Ależ to było dziwne! Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie przydarzyło. Nie czułem różnicy między marchewką a czekoladą. Kiedy całkowicie straciłem smak i węch, nie wiedziałem jeszcze, że mam COVID-19. Potem doszedł najgorszy kaszel w moim życiu. Potrafiłem kasłać bez przerwy przez dwie, trzy minuty, miałem problemy z oddychaniem. Któregoś razu obudziłem się w nocy i zacząłem kasłać krwią. Zadzwoniłem do lekarza, który polecił mi wypić syrop. Wiedziałem jednak, że to nie pomoże.

W tamtym czasie we Włoszech zalecano, żeby nie wychodzić z domu i nie przyjeżdżać do szpitali. Uznałem jednak, że muszę to zrobić. Wsiadłem w auto i pojechałem.
Tam bardzo dobrze się mną zajęli. Zrobili radiografię, zdiagnozowali zapalenie płuc i koronawirusa. Saturację miałem na poziomie 94 procent, a to wynik, przy którym zastanawiają się, czy podawać ci tlen. Uznali jednak, że pierwszą noc spędzę bez tlenu. Następnego dnia saturacja wzrosła do 95 procent, z każdym kolejnym dniem też się poprawiała.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nowa rola Anity Włodarczyk

Ile czasu spędziłeś w szpitalu?

Osiem dni. Piątego dnia czułem się już znacznie lepiej. Pewnie zatrzymano by mnie dłużej, ale jako że mieszkam sam, pozwolono mi wrócić do domu, mimo że wciąż miałem pozytywne wyniki testów.

Określiłbyś swój przypadek koronawirusa jako bardzo ciężki?

Nie, dla mnie bardzo ciężkie przypadki dotyczą tych, którzy trafiają na intensywną terapię i trzeba im podawać tlen. Ze mną nie było tak źle.

Ale na pewno byłeś przestraszony.

Byłem, bo wtedy to była zupełnie nowa choroba. Nikt nie wiedział, jak ją leczyć. Ja przeszedłem terapię, której już się nie stosuje. Podawano mi leki dla chorych na wirusa HIV i artretyzm. Musiałem podpisać oświadczenie, że zgadzam się na eksperymentalną metodę. A kiedy robisz coś takiego, to wiadomo, że masz obawy.

Ile czasu minęło, zanim wróciłeś do pełni zdrowia?

Zależy, co przez to rozumiemy. Jeśli chodzi o codzienne życie, to około miesiąca. Z zapaleniem płuc uporałem się w dwa tygodnie, po trzech, czterech tygodniach siły zaczęły mi wracać. Jeśli jednak chodzi o moją sportową aktywność, powrót do formy sprzed choroby zajął mi bardzo dużo czasu, prawie sześć miesięcy. Do sierpnia nie byłem w stanie nawet się zbliżyć do takiej intensywności treningów, do jakiej się przyzwyczaiłem. Moje wyniki też były nieporównywalnie gorsze. Na poziomie przeciętnej kobiety. Zastanawiałem się, co się ze mną dzieje. Chciałem nawet zrezygnować. Odbyłem wiele rozmów z moim trenerem, który nalegał, żebym tego nie robił. W dużej mierze to właśnie dzięki niemu wciąż biegam.

Teraz wróciłeś już na sportowy poziom sprzed koronawirusa?

Jeszcze nie, choć jest lepiej. Od sierpnia czuję, że moje ciało reaguje na trening, co daje mi poczucie, że mogę wrócić na taki poziom, na jakim byłem. Wcześniej bardzo się bałem, że wirus spowodował trwałe szkody w moim organizmie i nie będę już biegał tak dobrze, jak przed zachorowaniem.

Jak się czułeś, kiedy po raz pierwszy zaobserwowałeś, że idzie ku lepszemu?

Bardzo dobrze pamiętam ten moment. Trenowałem na dużej wysokości w Sestriere. Byłem sfrustrowany, bo nawet spokojnym tempem nie mogłem przebiec więcej niż trzech kilometrów. Tego dnia, w którym wreszcie poczułem, że jest lepiej, mieliśmy trening interwałowy na bieżni - dziesięć razy 800 metrów. Moi koledzy z klubu biegali w tempie dwie minuty i 24 sekundy, ja o jakieś osiem sekund wolniej. Czułem jednak, że jestem w stanie biec szybciej, więc dołączyłem do kolegów. Przebiegłem 800 metrów w ich tempie cztery razy i wciąż wydawało mi się, że mam rezerwy. Ostatnie trzy razy pobiegłem już szybciej od nich. Nie wiem, czy coś zmieniło się w mojej głowie, w ciele czy w jednym i w drugim, ale ta zmiana dokonała się bardzo szybko. W ciągu tygodnia zacząłem czuć się na treningach o niebo lepiej.

Edoardo Melloni z kolegami z klubu CUS Pro Patria Milano (fot. archiwum prywatne)
Edoardo Melloni z kolegami z klubu CUS Pro Patria Milano (fot. archiwum prywatne)

Są badania, że koronawirus może spowodować u zawodowych sportowców problemy z sercem. Miałeś je?

Nie, ale słyszeliśmy, że tak się dzieje. Dlatego odnawiając swoją medyczną zgodę na uprawianie sportu musiałem przejść więcej badań serca, niż przy wcześniejszych staraniach o takie zezwolenie. Na przykład przez 24 godziny nosiłem holter. Nie wykryto jednak żadnych zaburzeń pracy mojego serca.

Mieszkasz w Mediolanie, w mieście, które w czasie pierwszej fali koronawirusa bardzo mocno ucierpiało. Jak jest teraz?

W całej Lombardii, której Mediolan jest stolicą, mieszka 11 milionów ludzi. Jedna szósta populacji Włoch. Jedną trzecią pozytywnych przypadków COVID-19 wykrywa się u nas. Na przykład w ostatni piątek z 30 tysięcy zakażeń 11 tysięcy odnotowano w Lombardii, a cztery tysiące w samym Mediolanie. Sytuacja wciąż jest bardzo poważna, powiedziałbym, że krytyczna. Mamy "miękki" lockdown. Restauracje są zamknięte od 18. Mogą dostarczać jedzenie, ale nie mogą przyjmować klientów w lokalu. Od 23 do 5 rano obowiązuje godzina policyjna.

Z tego, co widzę, ludzie nie są teraz tak przestraszeni wirusem, jak w czasie pierwszej fali. Jakby byli przekonani, że wiemy już, jak leczyć COVID-19, a ten, kto miał umrzeć, to już umarł. Jeśli chodzi o wirusa, jesteśmy prawdopodobnie najgorszym miastem we Włoszech, w jakim można się teraz znaleźć, ale na ulicach tego nie widać. To szaleństwo. Wiemy, co się działo wiosną, a mimo to prosimy się o powtórkę.

Włoska służba zdrowia daje sobie radę z dużą liczbą zachorowań?

W czasie pierwszej fali brakowało miejsc na oddziałach intensywnej terapii. Teraz tego problemu nie ma. Zaczyna za to brakować miejsc dla lżej chorych, bo hospitalizuje się bardzo wiele osób bez poważnych objawów wirusa. W Mediolanie mamy to szczęście, że nasz system opieki zdrowotnej jest chyba najlepszy w całym kraju. Ale południe kraju jest gorzej przygotowane. Są obawy, że jeśli tam będzie tyle zachorowań, co u nas, tamtejsza służba zdrowia może nie dać sobie rady.

Edoardo Melloni (fot. archiwum prywatne)
Edoardo Melloni (fot. archiwum prywatne)

Tak jak w Polsce, tak i we Włoszech miało w ostatnim czasie miejsce sporo ulicznych demonstracji.

Tyle że w Polsce te protesty są z bardzo słusznego powodu. U nas wygląda to inaczej. Protestują właściciele restauracji, barów, siłowni i klubów fitness - osoby, którym zamknięto biznesy i przez to mają problemy. Ich trzeba wysłuchać i im pomóc.

Niestety, mamy też manifestacje osób, które negują pandemię. Tacy ludzie wychodzą na ulice i mówią, że koronawirus nie istnieje. Nie noszą masek, bo uważają, że to "sanitarna dyktatura". Chce mi się śmiać, jak to słyszę, bo to, że każe im się zakładać maskę, nie oznacza odbierania im wolności. Wolność nie polega na tym, że robi się wszystko, co się chce. Maska chroni ciebie i ludzi w twoim otoczeniu. Nie wolno ci chodzić bez niej, jeśli to oznacza narażanie zdrowia innych.

Jako osoba, która ma za sobą COVID-19, co powiedziałbyś tym, którzy zaprzeczają pandemii i snują wokół niej spiskowe teorie?

Nie mam pojęcia, co im powiedzieć. W czasie pierwszej fali widzieliśmy, co koronawirus zrobił ze służbą zdrowia i gospodarką. Oni też to widzieli. Nie wydaje mi się, żeby wierzyli w to, co głoszą. Raczej szukają jakiegoś powodu do brutalnych protestów. Jeśli mimo tylu niezbitych dowodów ktoś wciąż nie wierzy w pandemię, to nie ma sensu z nim dyskutować.

Czytaj także:
Włoski biegacz przechodzi koronawirusa. Mówi o objawach i zastosowanej terapii
Niepokojące informacje nt. Tomasza Golloba. Czeka na wynik testu na COVID-19

Komentarze (0)