Polska sztafeta nad przepaścią. "To od lat równia pochyła"

PAP / Na zdjęciu: Jakub Krzewina (L) i Karol Zalewski (P)
PAP / Na zdjęciu: Jakub Krzewina (L) i Karol Zalewski (P)

- Trzeba dobić do dna i się odbić - tak Marek Plawgo ocenia kryzys męskiej sztafety 4x400 metrów, która ma bardzo małe szanse na udział w igrzyskach olimpijskich w Tokio. Potrzebna jest rewolucja, bez którek nic się nie zmieni.

Wiele wskazuje, że po raz pierwszy od 29 lat na igrzyskach olimpijskich nie zobaczymy polskiej sztafety 4x400 metrów mężczyzn. Choć przez ten czas konkurencja ta wpadała u nas w niejeden kryzys, to tak źle jak teraz chyba jeszcze nie było.

Jeszcze trzy lata temu Karol Zalewski, Rafał Omelko, Łukasz Krawczyk i Jakub Krzewina zachwycili całą Polskę, zdobywając złoty medal na Halowych Mistrzostwach Świata w Birmingham, bijąc przy okazji rekord globu (3:01,77 s).

To był gigantyczny, wręcz nierealny sukces - w imprezie przecież wzięła udział światowa czołówka, w tym Amerykanie, Trynidad czy Belgowie. I wszyscy okazali się gorsi od naszych.

To już jednak tylko wspomnienie. Sztafeta biegająca wówczas w hali poniżej 3,02:00 dziś nie jest w stanie na otwartym stadionie zejść poniżej 3,05:00. Na mistrzostwach świata sztafet w Chorzowie Biało-Czerwoni (Kajetan Duszyński, Dariusz Kowaluk, Wiktor Suwara, Karol Zalewski) nie zdołali zakwalifikować się do finału, co automatycznie dawało awans na igrzyska w Tokio.

Wprawdzie na ten moment mamy jeszcze na to szanse, bo zajmujemy 13. miejsce w rankingu (do Tokio kwalifikuje się 16 sztafet), jednak wciąż wyprzedzić nas może wiele mocnych ekip, jak Bahamy, Kubańczycy, Hiszpanie, Australijczycy, Nigeryjczycy, Czesi czy Niemcy. Z premiującej pozycji możemy spaść w każdym momencie.

Na dodatek z pamiętnego biegu w Birmingham dziś w kadrze mocną pozycję ma już tylko Karol Zalewski. Rafał Omelko kilka tygodni temu postanowił nagle zakończyć karierę, Łukasz Krawczuk nie prezentuje już tak wysokiej formy, a Jakub Krzewina ma problemy z Polską Agencją Antydopingową i może zostać zdyskwalifikowany nawet na dwa lata (decyzja 18 maja).

Po raz ostatni męskiej sztafety nie było na igrzyskach olimpijskich w 1992 roku w Barcelonie. Niedługo później opiekę nad kadrą 400 metrowców przejął Józef Lisowski, twórca wielu późniejszych sukcesów sztafety. Doświadczony szkoleniowiec prowadzi kadrę do dzisiaj, jednak być może nadszedł czas na zmiany.

"Równia pochyła"

- Paradoksalnie, największą krzywdę naszej sztafecie wyrządził złoty medal i rekord świata w Birmingham. Bo on był wynikiem zrobionym pomimo wszystko, a nie dzięki czemuś - przekonuje nas Marek Plawgo, były znakomity biegacz, medalista mistrzostw świata i mistrzostw Europy w biegu na 400 metrów przez płotki, a także w sztafecie.

- Po prostu trzy lata temu przytrafił się kapitalny wynik wywalczony przez cztery jednostki. Ale w sztafecie nie można opierać sukcesów o jednostki, ale o całą grupę. A tego nie ma - dodaje i jako przykład dla mężczyzn podaje ekipę stworzoną w reprezentacji kobiet.

- Przykładem może być drużyna trenera Aleksandra Matusińskiego. Gdy tam wypada jedna zawodniczka, pojawia się druga, gdy wypada druga, wchodzi trzecia i dalej widzimy dobre wyniki. U mężczyzn tego nie ma i to nie jest tak, że to zawalił ktoś teraz, ale już lata temu.

Według Plawgi w sztafecie mężczyzn potrzeba gruntownych zmian, które trzeba było przeprowadzić już dawno temu.

- Sztafeta 4x400 mężczyzn była na równi pochyłej, już dawno miała się roztrzaskać o ziemię, ale wtedy nagle przyszły HMŚ w Birmingham i kosmiczny rekord świata, który tak naprawdę nie miał prawa się wydarzyć. To był triumf czterech herosów, a nie efekt wizji czy myśli szkoleniowej. W Chorzowie nasi zawodnicy dostali nawet dar od losu, gdy przewrócili się Brytyjczycy, a i tak nie udało się wywalczyć awansu do finału. Do szczęścia jednak trzeba dołożyć coś od siebie.

- W tej sztafecie należałoby posprzątać i poukładać wszystko od nowa, tak jak u kobiet zrobił trener Matusiński, który postawił na swoim i dzięki konsekwencji oraz współpracy z innymi szkoleniowcami zbudował wielką grupę. U mężczyzn tego nie ma. Jeśli nie pojawi się ktoś, kto weźmie odpowiedzialność, nic się nie zmieni.

"Gnijąca atmosfera niszczy zawodników"

Członkowie ekipy z lat 90., choćby Robert Maćkowiak czy Tomasz Czubak, podkreślają regularnie, że wielkim osiągnięciem trenera Lisowskiego było wówczas stworzenie grupy charakternych zawodników, niebojących się maksymalnego wysiłku i gotowych do przekraczania własnych możliwości.

Na dodatek Lisowski miał ich wszystkich pod ręką przez wiele miesięcy w ciągu roku. Obecnie tego nie ma, a każdy z 400-metrowców biega u innego trenera klubowego i stosuje inne metody treningowe.

Na dodatek nie widać postępów u najzdolniejszych zawodników - kariery Kowaluka, Duszyńskiego czy Tymoteusza Zimnego od kilku lat stoją w miejscu. Rekordy życiowe każdego z nich (w granicach 46 sekund) nie zmieniły się od co najmniej czterech lat. A jeśli sztafeta chce osiągać wyniki poniżej 3:01,00 s, bo tylko to daje szanse na finały wielkich imprez, trzeba biegać indywidualnie co najmniej 45,5 s. I musi to robić cała grupa.

Plawgo: - Trzeba zadać pytanie, dlaczego brakuje postępów i czemu dotyczy to kilku zawodników. Gdy jest to jedna osoba, można mówić o przypadku, ale tutaj niestety wszystko ma wspólny mianownik. To wszystko tak trwa z roku na rok, a kariery wielu zawodników są marnowane, bo oni nie mogą robić postępów. Konieczna jest zmiana gnijącej atmosfery, która podcina skrzydła młodym biegaczom. Nie ma kultury pracy, która jest niezbędna. To jest priorytet i jedyna możliwość budowania siły sztafety. Niestety, nikt nie jest w stanie podjąć męskiej decyzji i wziąć na siebie odpowiedzialności.

"Trzeba dobić do dna i się odbić"

Co dalej? Polski Związek Lekkiej Atletyki musi podjąć trudną, ale konieczną decyzję. Należy coś zmienić, bo bieganie w okolicach 3:05,00 jest wynikiem na poziomie młodzieżowców i nie gwarantuje niczego na jakiejkolwiek międzynarodowej imprezie.

Plawgo: - Nie wylewałbym też dziecka z kąpielą. Trener Lisowski ma ogromne doświadczenie i trzeba korzystać z jego wiedzy. Nie musimy na nowo odkrywać koła, ale pewne decyzje muszą zostać podjęte.

Zmiany są potrzebne, jednak trzeba się liczyć z jednym. - Musimy się przygotować, że trzeba będzie trochę poczekać na kolejne sukcesy. Nie ma co się spodziewać, że w przypadku zmiany trenera nagle wszyscy zaczną biegać o dwie sekundy szybciej. To długofalowy proces, nawet kilkuletni - tłumaczy.

Dwukrotny finalista olimpijski w biegu na 400 m przez płotki podaje za przykład skok o tyczce kobiet, który obecnie przeżywa w Polsce duży kryzys. - Przecież mieliśmy dekadę sukcesów Ani Rogowskiej i Moniki Pyrek. Gdy obie skończyły kariery, zrobiła się pustka i konkurencję dotknęła kompletna zapaść. W sztafecie 4x400 metrów też trzeba dobić do dna i się odbić.

Polska sztafeta mężczyzn 4x400 metrów będzie miała jeszcze okazję poprawić swoje miejsce w rankingu na Drużynowych Mistrzostwach Europy w Chorzowie (29-30 maja).

Vital Heynen podał skład kadry! Czytaj więcej--->>>
Wzruszające słowa ojca Łukasza Piszczka. Czytaj więcej--->>>

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kasia Dziurska wróciła z wakacji. Od razu do pracy

Źródło artykułu: