Napisać, że przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy nastroje w naszej kadrze były umiarkowane, to mało. Gdzie nie spojrzeć - problemy i nieobecności.
Adam Kszczot, Ewa Swoboda, Piotr Lisek, Anita Włodarczyk, Joanna Jóźwik, Maria Andrejczyk. Nawet dotychczasowy kapitan Marcin Lewandowski. To tylko niektóre nazwiska polskich gwiazd, które nie mogły wziąć udziału w chorzowskich zawodach. Kontuzje, koronawirus, brak formy - w ostatnich tygodniach wielu naszych gwiazd los nie oszczędza.
Jakby tego było mało, już w Chorzowie ze startu musiała wycofać się Angelika Cichocka, u której stwierdzono problemy kardiologiczne. Nie po raz pierwszy, przez co dalsza kariera naszej mistrzyni Europy z Amsterdamu zawisła na włosku.
ZOBACZ WIDEO: Aleksander Matusiński o Justynie Święty-Ersetic: Podpowiadano mi, że są większe talenty niż ona
Jednak nawet kadra pozbawiona tak znakomitych nazwisk, obroniła tytuł najlepszej reprezentacji na Starym Kontynencie. A jak wiadomo, bronić jest trudniej, niż zdobywać.
Pal licho, że pomogli nam Brytyjczycy, którzy w niezrozumiały sposób nie zdołali ukończyć finałowego biegu sztafety 4x400 metrów. Na 500 metrów przed końcem całych mistrzostw byliśmy na trzecim miejscu i jak na wszystkie problemy polskiej królowej sportu, był to dobry wynik. A jednak, mimo wszystko, wygraliśmy klasyfikację generalną, w co przed rozpoczęciem oczywiście celowano, jednak rozum kazał zadowalać się miejscem w czołówce.
Po każdych mistrzostwach Europy i świata, po igrzyskach olimpijskich, najwięcej uwagi przykuwa klasyfikacja medalowa. To jednak nie ona oddaje siłę danej reprezentacji, a klasyfikacja punktowa. Tam liczą się także czwarte, piąte czy szóste miejsca. Weekend pokazał, że każda taka pozycja jest na wagę złota.
Bo ważne były nie tylko zwycięstwa za 7 punktów, ale i sukcesy warte kilka oczek mniej. Tak jak czwarte miejsca Klaudii Regin w rzucie oszczepem i Marleny Goli na 200 metrów. Bez nich nie byłoby "We are the champions" i złotych konfetti na biało-czerwonych dresach.
Objawienie DME Chorzów 2021? Bez wątpienia Pia Skrzyszowska, która zdobyła dla Biało-Czerwonych komplet 14 punktów - najpierw na 100 m przez płotki, a potem na tym samym, ale już płaskim dystansie. Nie przeszkodziło jej nawet skaleczony palec, z którego podczas biegu ciekła jej krew.
- To będzie mój highlight całej imprezy, na jej występy czekam najmocniej - przekonywała nas kilka dni temu Anna Kiełbasińska. Wiedziała co mówi. 20-latka, która już zimą została przez kibiców uhonorowana tytułem "księżniczki polskiej lekkoatletyki" (WIĘCEJ TUTAJ), prezentuje się iście po królewsku.
- Gdzie widzę rezerwy? Wszędzie! A ten bieg nie był do końca dobry - nie ukrywała po niedzielnym występie polska sprinterka, która nie ma problemu z przyznaniem się do błędów. A to wśród księżniczek przecież nie jest norma.
Na medale Skrzyszowskiej na igrzyskach jest jeszcze za wcześnie, za to dla Pawła Fajdka już chyba czas. Bo jeśli nie teraz, w tym roku, to już chyba nigdy. W niedzielę nasz młociarz pogroził palcem całej światowej czołówce, gdy rzucił młot na odległość 82,98 m. Potem przyznał, że być może wzięło się to ze złości na organizatorów, którzy dwa razy wyrzucali go z koła. Wkurzył się tak, że odpalił rakietę ziemia-powietrze.
Chorzowskich rywali wyprzedził o ponad pięć (!) metrów. To była deklasacja i pokaz siły godny przyszłego mistrza olimpijskiego. Oby w Tokio też go ktoś zdenerwował, najlepiej w samym finale.